Melancholia DJa

Melancholia DJa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Eden - kadr z filmu
Eden - kadr z filmu
"Eden" Mii Hansen-Love, czyli prowadzona przez lata opowieść o chłopaku, który marzy o zostaniu DJem, a potem to marzenie spełnia, jest filmem ciekawym od strony koncepcyjnej, ale zwyczajnie za długim we wdrażaniu jej w życie.

Paul (Felix de Givry) jest Francuzem z Paryża, który rozpoczyna swoją karierę w 1992 roku. Jako, że jest to okres rozkwitu muzyki elektronicznej we Francji, już w pierwszych scenach widzimy Thomasa i Guy-Mana, czyli członków grupy Daft Punk. Ich osoby stanowią interesujący punkt odniesienia dla opowieści o głównym bohaterze. Pokazując nagły, ale stale wypracowywany i utrzymywany sukces. Niezmiernie podobało mi się właśnie to, że pojawienie się duetu na ekranie, czy to fizycznie, czy to w formie wzmianki słownej o ich dokonaniach, było kontrapunktem do niezmiennego losu głównego bohatera. Z drugiej strony, kilka razy w trakcie seansu przez głowę przeszła mi myśl, że chyba wolałbym oglądać film o samych muzykach, w którym klarownie przedstawiono by ich historie, niż "Eden", który wyraźnie za krótko przeleżał na stole montażowym.

Koncepcję przedstawioną w filmie dałoby się bowiem z lepszym skutkiem pokazać w krótszej formie. Paul wciąż bowiem powiela te same błędy, powoli staczając się na dno, co zauważa nawet wprost pani obsługująca jego konto bankowe. Sam fakt ukazywania historii mężczyzny, który nie uczy się na swoich błędach i wciąż próbuje uchwycić nektar, który sprowadzi go do Edenu, czyli robić to, co kocha i móc się z tego utrzymać, nie jest zły. Nieodpowiednie jest to, że obraz opowiada o tym zbyt długo, na siłę przedłużając moment, w którym obraz mógłby się naturalnie zakończyć. W obecnej formie film jest za długi o powtarzające się sekwencje tej samej treści. Porządne skrócenie dzieła dałoby lepszy efekt.


Ścieżka dźwiękowa jest niezła i stylistycznie spójna, co z jednej strony jest sporym plusem, a z drugiej sprawia, że dzieło popada w pewną brzmieniową monotonię. Być może było to zamierzone, dla podkreślenia niezmienności życia bohatera i błędnego koła błędów i niewykorzystanych okazji, które zdają się być cechą wiodącą jego bytowania. Tylko kilka kawałków wybija się przed szereg i, na szczęście, nie są to jedynie doskonale znane utwory grupy Daft Punk, który pojawiają się kilkakrotnie w warstwie muzycznej. Duże wrażenie robi w szczególności kawałek „Black Water” Octave One, który zostaje w głowie na długo po seansie.

Mimo wszystko, ”Eden" to film z niewykorzystanym potencjalem. Startując z ciekawego punktu wyjściowego, rozwija historię w zbyt monotonny sposób, który nie potrafi wywołać emocji.

Ocena: 5,5/10