Berlinale '16 - Paris 05.59

Berlinale '16 - Paris 05.59

Dodano:   /  Zmieniono: 
Paris 05.59
Paris 05.59 Źródło: Maxence Germain © Ecce Films
"Theo et Hugo Dans Le Meme Bateau”, czy jak głosi intrygujący angielski tytuł „Paris 05.59” Oliviera Ducastela i Jacquesa Martineau zaczyna się z grubej rury - niezwykle wyrazistą, dosadną, wręcz pornograficzną sceną w sex-klubie.

Scena jest celowo wydłużona, detaliczna i niemal wyuzdana, aby nie tylko ukazać różnice w zachowaniu mężczyzn względem siebie oraz fakt, że ich stosunek jest nie tylko mechaniczną czynnością, ale i po to, żeby pokazać beztroskę, oddanie się chwili oraz zapomnienie się w uniesieniu, które znacznie wpłyną na późniejszą akcję obrazu.

Niezwykłą zaletą dzieła jest to, że akcja rozgrywa się w czasie rzeczywistym. Podążając za bohaterami, gdy spacerują ulicami Paryża, co jakiś czas na ekranie widzimy tarczę elektronicznego zegara, która umiejscawia nam akcję w czasie, niejako odliczając minuty do tytułowej 05.59. Odliczanie to ma też wymiar symboliczny. Film zdaje się tym samym pytać widza o to ile czasu potrzeba, aby się w kimś zakochać? Zadając to pytanie, z automatu wystawia bohaterów oraz ich nową relację na poważną próbę. Bohaterowie dostają bowiem kubeł zimnej wody i muszą zmierzyć się z problemem, który może wywrócić całe ich życie do góry nogami. Sposób w jaki podejdą do problemu, o piątej nad ranem we francuskiej metropolii, stanowi o sile dzieła.

„Theo i Hugo” mimo dosadnego początku szybko stają się subtelną opowieścią, rozgrywaną w gestach, spojrzeniach i krótkich zdaniach, które wymieniane są między bohaterami. Tempo rozwoju ich relacji jest tyleż zaskakujące, co zarówno wiarygodnie i niewiarygodne. I znów - ta (nie)wiarygodność wynika z pytania, które zdaje się wybrzmiewać z całego dzieła - ile czasu potrzeba, aby się w kimś zakochać? Równocześnie, stawiając bohaterów w kryzysowej sytuacji, zadaje też pytanie o to co tak naprawdę oznacza zakochanie się i jak szybko jesteśmy w stanie zrobić wszystko dla drugiego człowieka.


Paris 05.59

Obraz wciąga w swoją historię, nie tylko dzięki naturalnemu czasowi trwania, ale przede wszystkim ze względu na grę aktorską głównych bohaterów. Geoffrey Couët i François Nambot są wiarygodni w swoich portretach młodych francuskich mężczyzn. Mimo, że tak naprawdę niewiele wiemy o bohaterach, (tak jak oni sami niewiele wiedzą o sobie wzajemnie), bez problemu widzimy wzajemną troskę, która zrodziła się w tej relacji. Fakt, że przeplata się ona ze złością oraz niezrozumieniem względem siebie, sprawia, że historia przyciąga uwagę i potrafi emocjonalnie oddziaływać na widza.

Świetne są momenty interakcji z innymi ludźmi - rozmowa ze sprzedawcą kebabów z Syrii, czy monolog starszej pani w pierwszym porannym metrze, wypełnionym ludźmi. Ten moment wypada szczególnie ciekawie, gdyż jeden z bohaterów mówi o tym, że uwielbia jeździć pierwszym metrem. I rzeczywiście - jest w tym doświadczeniu coś szczególnego, niezwykłego, co może się podobać. Kiedy bowiem wracając z całonocnej imprezy, siedzi się w przestrzeni wypełnionej ludźmi, którzy dopiero wstali i jadą do pracy, człowiek ma poczucie bycia osobnikiem z innego porządku, z innej przestrzeni. Daje to pewną wolność i odmienność, która szczególnie podoba się jednemu z bohaterów. W innym momencie filmu Hugo zauważa bowiem, że uwielbia rozpoczynać tydzień pracy od wtorku (tak umówił się z szefem), gdyż cieszy się, że pod tym względem jest inny niż wszyscy.

„Paris 05.59” nie jest jednak filmem o odmienności. Mimo bycia dramatem homoseksualnym, zahaczającym także o temat przerażającej choroby przenoszonej drogą płciową, sprawdza się też jako historia nowej trudnej miłości. akcję tamtego filmu porządnie skrócić w czasie. 

Ocena: 7-/10

twitter
    
ZapiszZapisz