Rodzinne fotografie, czyli mafia w kinie i telewizji

Rodzinne fotografie, czyli mafia w kinie i telewizji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr z filmu „El Clan” (2015)
Kadr z filmu „El Clan” (2015) Źródło: Solopan
Premiera argentyńskiego „El Clan” skłoniła Bartłomieja Słomę do refleksji na temat filmowego pokłosia „Ojca chrzestnego”.

Mafijne porachunki to temat wprost stworzony na ekran. Polane krwistym sosem opowieści pełne zdrady, honoru, przywiązania do tradycji i braterskich więzi. Do tego twardzi mężczyźni, piękne kobiety, uderzający w oczy blichtr salonów i przepych posiadłości. Filmowa eksploatacja gangsterskiego światka zdaje się nie mieć końca. Kiedyś tajemnicze, łączone z czarnym kryminałem, dziś często naturalistyczne, pozbawione złudzeń i romantycznej otoczki. Kolejne głośne tytuły dokładają swoją cegiełkę do budowanej od niemal wieku mitologii, a twórcy prześcigają się w ubieraniu znanych historii w coraz to bardziej atrakcyjne i pomysłowe metafory. Jednak pomimo wszelkich twórczych prób inkarnacji i ewolucji złotego gatunku Hollywood, jeden kluczowy motyw pozostaje wciąż niezmienny – rodzina.

A rodzina mafijna to nie byle co. Skomplikowana sieć wzajemnych zależności przekłada się na jakość i sposób funkcjonowania podziemnego imperium. Od wzajemnych relacji zależy los i przyszłość najbliższych, a jeden błąd – często popełniony pod wpływem emocji - oznaczać może nie tylko hańbę i bankructwo budowanego przez dekady dziedzictwa,  ale i śmierć. Doskonale widać to na przykładzie legendarnego „Ojca chrzestnego” Francisa Forda Coppoli. Oparta na prozie Mario Puzo, klasyczna już trylogia narodzin, wielkości i schyłku klanu Corleone, ukazuje rodzinę jako formę żywego, biologicznego mechanizmu, w którym każdy osobowy tryb spełnia właściwą sobie, podporządkowaną rolę. Wspólnota jest najważniejsza. Wiązana krwią i tradycją, historią i językiem, wspólnym dziedzictwem i pamięcią. Puzo tylko pozornie kreśli intymny obraz rodziny totalnej. W rzeczywistości „Ojciec chrzestny” to uniwersalna przypowieść o zemście i nieuchronności ludzkiego losu. To osnuta wokół przestępczego półświatka zbrodnia i kara, w której każda kropla przelanej krwi uderza rykoszetem w schorowanego Dona, a upragniona wolność okazuje się być jedynie ułudą, wspomnieniem zagubionego chłopca. 

Kadr z filmu „Ojciec chrzestny” / „The Godfather” (1972)

W samym filmie Coppola poszedł jeszcze o krok dalej. Portret mafijnej familii posłużył mu za podstawę dla wielokontekstowej opowieści o Ameryce – nowej ziemi obiecanej, „krainie odważnych i wolnych ludzi” („I believe in America”). Rozprawiając się z mitem założycielskim, „niewidzialną ręką rynku” i krwiożerczym kapitalizmem, reżyser bezlitośnie odziera legendę „nowego ludu wybranego”, zadając jednocześnie – kluczowe moim zdaniem – pytanie o samą ideę wolności (akcja filmu rozpoczyna się w roku zakończenia II wojny światowej). Uznawany dziś za arcydzieło  „Ojciec chrzestny” na nowo ustalił ramy gatunku i po dziś dzień stanowi niedościgniony wzór i punkt odniesienia dla wszystkich kolejnych filmów gangsterskich. 

Sukces duetu Puzo – Coppola oraz wpływ ich dzieła na świadomość i kulturę masową pociągnął za sobą serię mniej lub bardziej inspirowanych mafijną stylistyką obrazów. Kręcona w latach 1999–2007 „Rodzina Soprano” (HBO) nawet nie ukrywa swoich inspiracji, posługując się podobną symboliką czy wprost – często z przymrużeniem oka – cytując poszczególnych bohaterów sagi. O ile jednak film rozkładał mit społeczny, jednocześnie budując i utrwalając popkulturową ikonę gangstera, o tyle serial Davida Chase’a schemat ten odwraca. Już w otwierającej scenie obserwujemy Tony’ego Soprano podczas jego sesji u psychologa. Niespieszna analiza pierwszego w historii telewizji antybohatera będzie trwała przez kolejne sześć sezonów,  skupiona wokół rekonstrukcji i redefinicji klasycznej figury mafiosa. A główną jej osią okaże się właśnie rodzina. Pomimo życia na marginesie prawa Tony Soprano pozostaje przede wszystkim mężem i ojcem. Obserwujemy jego codzienne zmagania ze zbuntowanym synem i dorastającą córką, sprzeczki i chwile wytchnienia z kochającą, oddaną żoną, wspólne grillowanie z przyjaciółmi itd. W porównaniu do swojego kinowego odpowiednika Tony wpuszcza widza za drzwi domostwa, niejako zachęcając go, by stał się kolejnym członkiem Soprano. Dość powiedzieć, że jednym z najważniejszych symboli na przestrzeni wszystkich sezonów jest stół (i wszelkie jego konfiguracje, jak np. łóżko), oznaczający przynależność do wspólnoty, rodzinną więź i bliskość. A na stole równie ważne potrawy (warto zajrzeć w księgarni do „Książki kucharskiej rodziny Soprano”), bo włoskie, świadczące o głębokim przywiązaniu do tradycji, dodające wspólnym posiłkom nutkę nostalgii i tęsknoty za dzieciństwem. To i wiele innych sprawia, ze serial HBO jest nie tylko intertekstualną grą z przyzwyczajeniami, ale też metaforycznym, łamiącym gatunkowe, ikoniczne schematy obrazem zawiłych relacji rodzinnych. 

Kadr z serialu „Rodzina Soprano” / „The Sopranos” (1999)

Zdawać by się mogło, że to właśnie telewizja oferuje dzisiaj najciekawsze inkarnacje omawianego motywu. Mamy przecież doskonałe „Fargo” (FX), którego drugi sezon, opierając się na motywie rodzinnych więzi, w przewrotny sposób powraca do tematów amerykańskiego snu i mitu (wplatając w intrygę wątek... UFO), czy zakończoną już, opartą częściowo na faktach a częściowo na powieści Puzo „Rodzinę Borgiów” (Showtime) – historycznie uznawaną za pierwszą rodzinę mafijną. Nawet takie seriale jak „Breaking Bad” (AMC) „House of Cards” (Netflix) czy „Gra o tron” (HBO) akcentują motyw przestępczych klanów, przenosząc sprawdzone schematy do współczesnego Waszyngtonu, Albuquerque czy na grunt epic fantasy. Jednak pomimo silnej konkurencji kino nie pozostaje w tyle, czego dowodem jest choćby „Królestwo zwierząt” (2010) Davida Michoda, czy wchodzący właśnie na ekrany polskich kin „El Clan” (2015) Pablo Trapero.

Nagrodzony Srebrnym Lwem film Argentyńczyka to oparta na prawdziwych wydarzeniach historia rodziny Puccio i stojącego na jej czele Arquímedes’a. Szanowana w mieście familia trudni się porwaniami dla okupu, a jednym z kluczowych trybów w zorganizowanej machinie jest najstarszy syn – Alejandro – którego zadaniem jest wystawianie ofiar. Będący zupełnym przeciwieństwem ojca, wrażliwy, zakochany w sporcie chłopak ma jednak inne plany na przyszłość. Kiedy więc spotyka na swojej drodze piękną Monicę, postanawia wykręcić się z rodzinnego interesu. Odcięcie od zbrodniczej przeszłości okaże się jednak trudniejsze niż przypuszczał. Poprzez historię klanu Puccio, Trapero opowiada o momencie kluczowym dla współczesnej historii Argentyny – upadku reżimu i zaprowadzeniu w 1983 roku demokracji. Relacja pomiędzy reprezentującym twardą rękę systemu  Arquímedes’em i jego synem okaże się główną dramaturgiczną osią, jak i alegorią społeczno-politycznego przełomu. Pomijając jednak to wszystko, „El Clan” to pełnokrwisty, podszyty czarnym humorem thriller, ze świetnie naszkicowanymi i zagranymi postaciami (wybitny Guillermo Francella), wartką akcją i trzymającymi w napięciu zwrotami akcji. Twórca „Lwicy” (2008), korzystając z głębokiej tradycji kina gangsterskiego, buduje obraz klasyczny w swych ramach, lecz narracyjnie nowoczesny i atrakcyjny. 

Omawiane wyżej produkcje stanowią zaledwie wycinek popularnego multi-uniwersum, jednak jest to wycinek szalenie istotny. Oczywiście motyw rodziny w filmach gangsterskich pojawiał się niemal od początku (np. „Wróg publiczny nr. 1” W. A. Wellmana z 1931 roku), jednak to dopiero film Coppoli objął temat klamrą sugestywnej umowności i alegorii, tworząc mitologię nie słabnącą do dzisiaj. Kolejne produkcje pewnie stawiają stopę na fundamentach Vita Corleone, a my – jak widać po przychylnych recenzjach „El Clan’u” – wcale nie mamy im tego za złe.