Śmiechu warte. Dlaczego Spider-Man musi wrócić do liceum?

Śmiechu warte. Dlaczego Spider-Man musi wrócić do liceum?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr z filmu „Niesamowity Spider-Man 2” / „The Amazing Spider-Man 2”
Kadr z filmu „Niesamowity Spider-Man 2” / „The Amazing Spider-Man 2” Źródło: UIP
O zmianach w uniwersum Marvela pisze Marcin Czarnik.

W „Imieniu róży” Umberta Eco jeden z bohaterów mówi, że „śmiech pozostaje rzeczą nikczemną, obroną dla prostaczków, zdesakralizowaną tajemnicą dla gminu”. Obroną przed czym? Przed diabłem. Bo śmiech go odstrasza, a ludziom dodaje odwagi. Ten sam bohater ukrywa w bibliotece opactwa jedyną zachowaną kopię drugiego tomu „Poetyki” Arystotelesa w obawie przed uczonymi, którzy – poznając treść księgi – mogliby uznać komedię za sztukę wysoką, a tym samym skazać zarówno ludzi prostych, jak i wykształconych na potępienie. 

Rzecz jasna argumenty owego bohatera zostały w powieści odparte, a on sam poniósł zasłużoną karę. Niemniej kino ma coś wspólnego z pancerzem chroniącym przed diabłem – diabłem, który jest metaforą zmęczenia światem i ludźmi, nie zaś demonem przypalającym w piekle kocioł z grzesznikami. Nie chcę się skupiać ani na niskich lotów komediach, w których żartuje się z seksu, wypróżniania i czkania, ani tym bardziej na komediach ambitnych. Interesuje mnie nowe kino superbohaterskie przypominające wielki, wybuchowy cukierek z tektury i sreberka, tak zwany christmas cracker, z którego – gdy pociągnąć z obu stron – posypią się łakocie. 

Kadr z filmu „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” (2016)

Ukrywamy się więc przed byle jaką codziennością w bunkrach, jakimi są sale kinowe. Czego w nich szukamy? Siebie. I może dlatego nie lubimy „kina lateksowego” Zacka Snydera. Bo gdy ktoś chce nam wmówić, że wkładanie maski superbohatera i kopanie tyłków złoczyńcom wcale nie jest fajne, to gra z naszymi przyzwyczajeniami; zabija w nas dziecko. Chyba że ten ktoś posługuje się ironią. Ponurzy herosi zdają przecież egzamin w filmach Sama Raimiego („Spider-Man”) i Christophera Nolana („Mroczny rycerz”). Ale nie tylko dlatego, że są świetnie napisani. Po prostu mają przeciwników, których śmiech zmusza ich do zachowania grobowego oblicza. Joker (Heath Ledger) jest socjopatą, izoluje się od społeczeństwa, zamierza je wykończyć dla samej satysfakcji. Historia Zielonego Goblina (Willem Dafoe) przypomina z kolei historię doktora Jekylla i pana Hyde’a. Goblin symbolizuje ciemną stronę osobowości, nad którą Norman Osborn traci kontrolę. Obaj, i Joker, i Zielony Goblin, noszą maski rzezimieszków; zabijają, śmiejąc się do rozpuku. Innymi słowy: antagoniści są wyrazem dystansu twórcy do tworzonego przez niego samego filmowego świata, więc bohaterowie pozytywni nic nie muszą. 

Na marginesie warto wspomnieć, że studio Fox wprowadziło do swojego komiksowego uniwersum (super)bohatera komicznego, Deadpoola. Efekt? Zgrywa z kultury popularnej odwraca uwagę od prostej jak budowa cepa fabuły, która niczym widza nie zaskakuje. Bo gdy twórcy filmu nie mają niczego więcej do zaoferowania, można się w taką autoironiczną zabawę wciągnąć, szczególnie że bohater, w którego wciela się Ryan Reynolds, żartuje z Ryana Reynoldsa, po czym w kulminacyjnej scenie filmu dostaje serię z automatu w tyłek.

„Spider-Man: Homecoming” - logo

Gorzej mają się sprawy u Marca Webba, specjalisty od romansów, którego dylogia „Niesamowity Spider-Man” jest tak samo koturnowa jak „Człowiek ze stali” z 2013 roku, pomimo że Spider-Man alias Peter Parker (Andrew Garfield) strzela one-linerami równie często co pajęczą siecią. Głównie ze względu na liczne, prowokujące patetyczny styl wątki, w tym melodramatyczny, kryminalny i ten dotyczący tematu wielkiej odpowiedzialności związanej z posiadaniem wielkiej mocy. Po premierze drugiej części skapitulowali zarówno krytycy, jak i twórcy.

„Spider-Mana” przekazano więc (do pewnego stopnia) Disneyowi, który w inny sposób zabiera się do komiksów. Przede wszystkim twórcy tego studia – jeśli wierzyć plotkom – mają więcej artystycznej swobody. Pozwalają swoim bohaterom dorastać, rozwijać się. Zaczynają od małych konfliktów, dopiero później zajmują się takimi na skalę globalną (albo i sięgającymi w przestrzeń kosmiczną), łączą bohaterów w drużyny, skłócają ich. To działa. Ale ci sami twórcy mają problem z czarnymi charakterami. Boją się dać im większą przestrzeń, zrobić z nich postaci drugoplanowe, ponadto słabo uzasadniają ich postępowanie (weźmy przykład: mój mistrz nie przekazał mi pałeczki, więc zrównam miasto z ziemią). Czasem udaje im się uniknąć problemu, między innymi w drugim „Kapitanie Ameryce”, gdzie tytułowy bohater toczy walkę z  negatywnym bohaterem zbiorowym. Najczęściej wygląda to jednak tak, jakby twórcom zależało, aby ktoś – nieważne kto i jak – po prostu robił „złe rzeczy”. Gdzie w tym wszystkim ironia, dowcip? Od samego początku komediowy charakter mają postacie pozytywne („Iron Man”).  

Czytaj też:
Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów

Ale czas szybko mija. Kapitan Ameryka (Chris Evans) i Iron Man (Robert Downey Jr.) swoje przeszli, starzeją się. Ten ostatni, o czym przypominają mu koledzy, rzadziej docina, pointuje, ironizuje, lada dzień będzie przeżywał kryzys wieku średniego. Ponadto na horyzoncie widać następnych melancholików, m.in. Czarną Panterę (Chadwick Boseman). To za wiele jak na jeden film (a twórcy i tak pozbyli się wielkiego zielonego fatalisty). Tak więc Ant-Man (Paul Rudd), bo malutki, słodki – wiadomo, i Spider-Man (Tom Holland) wchodzą w buty komików.

Umówmy się: z Andrew Garfieldem wszystko jest w porządku. Sęk w tym, że do jego Spider-Mana fortuna się nie uśmiecha. Traci rodziców, wujka, dziewczynę (wcześniej pozwala umrzeć jej ojcu), ma problemy z najlepszym przyjacielem i z fanem. Ktoś taki nie nadaje się na duszę towarzystwa, na laureata orderu uśmiechu. Odwołam się znów do „Imienia róży”, gdzie starsi mnisi wybaczają brak powagi nowicjuszom, przymykają oko, gdy ci parodiują „Pismo Święte”. Disneyowi potrzeba chłopca, rozrabiaki; historii opowiedzianej na nowo (nawiasem mówiąc, za scenariusz „Spider-Man: Homecoming” odpowiadają John Francis Daley i Jonathan M. Goldstein, którzy pracowali razem przy komedii „Szefowie wrogowie”). Widzom zaś dobrej zabawy, pozytywnych emocji i skojarzeń. Uda się tu chyba osiągnąć kompromis. 

Marcin Czarnik