Top 5: kino społecznie zaangażowane

Top 5: kino społecznie zaangażowane

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ja, Daniel Blake / I, Daniel Blake (2016)
Ja, Daniel Blake / I, Daniel Blake (2016) Źródło: M2 Films
Każdy czuje się czasem jak Józef K. O ofiarach nieprzeniknionego systemu chętnie opowiadają twórcy filmowi. Bezrobocie, wyzysk, absurdy biurokracji i walka Dawida z Goliatem to motywy przewodnie niniejszego rankingu.

„Erin Brockovich”, reż. Steven Soderbergh (USA 2000)

Erin Brockovich w interpretacji Julii Roberts jest ilustracją powiedzenia „nie ocenia się książki po okładce”. Kuse stroje i cięty język sugerują, że bohaterka filmu Stevena Soderbergha trudni się najstarszą profesją świata. Nic bardziej mylnego – Erin należy do czołówki najfajniejszych i najtwardszych babek, jakie zna kino. Choć nie stroni od mężczyzn i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że głęboki dekolt ułatwia życie, to polega tylko na sobie samej, swym intelekcie, empatii i determinacji. Właśnie dzięki tym cechom bohaterka przyczyniła się do sukcesu pewnej kancelarii prawniczej, która wytoczyła sprawę przedsiębiorstwu oskarżanemu o zatrucie środowiska i spowodowanie uszczerbków na zdrowiu kilkuset ludzi. Brockovich udowodniła tym samym, że spory z wielkimi korporacjami nie muszą się kończyć fiaskiem. / DP

Erin Brockovich (2000)

„Dzień kobiet”, reż. Maria Sadowska (Polska 2012)

Maria Sadowska na warsztat wzięła głośne kilka lat temu wydarzenia: oto kierowniczka elbląskiej Biedronki stanęła w obronie wyzyskiwanych pracowników i wytoczyła proces swojej firmie. Aby uzyskać najwyższy poziom dramaturgii i wstrząsnąć widzem, reżyserka pod szyldem jednego Motylka skryła wszystkie najbardziej szokujące historie o uwłaczającej ludzkiej godności polityce wielkich sieci handlowych. Całkowite ignorowanie kodeksu pracy skutkuje tu takimi konsekwencjami jak alkoholizm, kalectwo, a nawet śmierć. Chociaż „Dzień kobiet” bywa karykaturalny, warto mieć go na uwadze ze względu na jego główną bohaterkę – Halina przechodzi przekonującą przemianę z zagubionej gąski w heroinę walczącą o prawa człowieka. / DP

Dzień kobiet (2012)

„Dwa dni, jedna noc”, reż. Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne (Belgia, Francja, Włochy 2014)

„Dwa dni, jedna noc” braci Dardenne to opowieść o weekendzie podczas którego Sandra (dobra Marion Cotillard) próbuje odzyskać pracę. Jeśli przekona swoich współpracowników do tego, aby nie przyjmowali proponowanej im podwyżki, będzie mogła zachować swoją pracę. Obraz Dardennów to w gruncie rzeczy prosta historia o tym, że czasami trzeba powtórzyć jakąś czynność wiele razy, aby przyniosła ona odpowiedni skutek. Walka o równe traktowanie w pracy silnie oddziałuje na widza dzięki informacjom o trudnej przeszłości bohaterki oraz ukazaniu różnorodnych reakcji na jej problem. / MK

Dwa dni, jedna noc / Deux jours, une nuit (2014)

„Miara człowieka”, reż. Stéphane Brizé (Francja 2015)

Historia przestawiona w „Mierze człowieka” jest momentami bliźniaczo podobna do tej z „Dnia kobiet” – oba filmy portretują bezduszną politykę dyskontów – lecz Brizé i Sadowska rozkładają akcenty w zupełnie inny sposób. Zamiast podżegać do walki z korporacjami, Francuz skupia się na jednostce i jej wewnętrznym konflikcie. Po długich poszukiwaniach pracy mechanik Thierry otrzymuje posadę ochroniarza w supermarkecie. Szybko okazuje się, że jego zajęcie polega między innymi na donosicielstwu, przez co bohater, jedyny żywiciel rodziny, zostaje postawiony pod ścianą. Analiza społeczna to jednak tylko połowa wartości „Miary człowieka” – drugą jest skromny traktat o ludzkiej godności. / DP

Miara człowieka / La Loi du marché (2015)

„Ja, Daniel Blake”, reż. Ken Loach (Francja, Wielka Brytania 2016)

„Ja, Daniel Blake”, tegoroczny zwycięzca canneńskiej Złotej Palmy, to film o buncie przeciwko bezpersonalnemu traktowaniu jednostki przez system i urzędy państwowe. Opisując paradoksy biurokracji, film potrafi poruszyć widza i przekazać mu uniwersalną historię o niezgodzie na traktowanie jak człowieka drugiej kategorii. Ken Loach niezwykle prostymi środkami zjednuje widzowi swoich bohaterów, zwyczajnych „everymenów”, których losem łatwo się przejąć. „Ja, Daniel Blake” tryumfuje właśnie tymi społecznymi obrazkami, w których ktoś lituje się nad drugą osobą i pomaga jej się podnieść. / MK