Wiosna Filmów: francuska subtelność, włoska beztroska

Wiosna Filmów: francuska subtelność, włoska beztroska

Kadr z filmu „Fuocoammare. Ogień na morzu” (2016)
Kadr z filmu „Fuocoammare. Ogień na morzu” (2016)Źródło:Aurora Films
Dodano:   /  Zmieniono: 
Końca dobiegł warszawski festiwal Wiosna Filmów. Prezentujemy trzy tytuły, które przykuły naszą uwagę: „Z podniesionym czołem” Emmanuelle Bercot, „Subtelność” Christiana Vincenta oraz zdobywcę Złotego Niedźwiedzia na tegorocznym Berlinale, „Fuocoammare. Ogień na morzu” w reżyserii Gianfranca Rosiego.

„Z podniesionym czołem”, reż. Emmanuelle Bercot

Premiera: 13 maja

Na zeszłorocznym festiwalu w Cannes Emmanuelle Bercot zaprezentowała się z dwóch stron – jako aktorka oraz reżyserka. Skuteczna okazała się zarówno przed, jak i za kamerą. Występ w „Mojej miłości” jury nagrodziło Złotą Palmą, „Z podniesionym czołem” dostąpiło zaś zaszczytu inaugurowania imprezy. Polskie kina film ten odwiedza z dwoma Cezarami na koncie: dla Benoita Magimela jako najlepszego aktora drugoplanowego oraz Roda Paradota, aktora najbardziej obiecującego. Rzeczywiście, Paradot to jedna z ciekawszych nowych twarzy, jakie pojawiły się w ostatnim czasie na srebrnym ekranie. Złość i agresja kumulujące się w jego bohaterze – młodym gniewnym Malonym, który niemal od dzieciństwa jest na bakier z prawem – czynią z obrazu energetyczną bombę.

„Z podniesionym czołem” opowiada o zaburzonej, autodestrukcyjnej jednostce oraz o procesie jej resocjalizacji. Bercot zazwyczaj trafia w punkt, choć zdarza się jej również przestrzelić. Najbliżej środka tarczy jest wtedy, gdy portretuje urzędników państwowych – sędziów, kuratorów – i ich zupełną bezsilność, ubogie narzędzia prawne, liche środki perswazji. To nie są źli czy głupi ludzie, lecz irracjonalny gniew chłopca zapędza ich w kozi róg. Trudno im się dziwić, bo swojej złości zdaje się nie rozumieć sam Malony, dzikie zwierzę kąsające każdą wyciągniętą dłoń. Na usta aż ciśnie się pytanie, czemu nie znalazł się on pod opieką psychologa – czyżby terapia więzienna przynosiła lepsze skutki niż ta odbyta na kozetce?

Bercot również jest zdania, że pokłady dobra odkryć może w nas drugi człowiek. Paradoksalnie,  „Z podniesionym czołem” czasem trąci przez to fałszem. Romans Malony’ego, fabularne pójście na łatwiznę, nie umniejsza innych zasług Francuzki. Wybuchowy temperament bohatera ma swoje odzwierciedlenie w szybkim montażu, wartkim tempie opowieści, bezdusznym techno w ścieżce dźwiękowej. Mało kto umie opowiadać o młodych z taką werwą jak Bercot i właśnie w energii tego kina kryje się jego siła. Dostojna Catherine Deneuve w roli sędziny to smakowita wisienka na torcie.

„Subtelność”, reż. Christian Vincent

Premiera: 8 lipca

Uwielbiam momenty, kiedy skromny, nieznany szerszemu kręgowi publiczności film okazuje się kawałkiem rzetelnie zrealizowanego, błyskotliwego kina. Nie znoszę przypadków, gdy produkcja pozornie udana odkrywa swe karty i próbuje zawojować świat parą dziewiątek. „Subtelność” Christiana Vincenta zapewniła mi oba rodzaje wrażeń.

Film zaczyna się od tajemnicy: sędzia Michael Racine ma zadecydować, czy oskarżony o morderstwo kilkumiesięcznej córeczki mężczyzna rzeczywiście winien jest okrutnej zbrodni. W rozstrzygnięciu sprawy pomagają mu ławnicy, do grona których należy atrakcyjna lekarka w średnim wieku, Ditte. Niespokojne zachowanie bohaterów wskazuje, że mają oni wspólną przeszłość. Reżyser sprawnie przędzie sieć domysłów, przeskakując od dramatu sądowego do romansu. Z jednej strony wciąga nas toczący się proces, z drugiej wątek miłosny. Przeplatankę tę Vincent okrasił porcją subtelnego (!) humoru, dzięki czemu film charakteryzuje typowa dla kina francuskiego lekkość.

A jednak im dalej w las, tym… mniej drzew. Rozprawa nabiera tempa, by utkwić w martwym punkcie. Wychodzi na jaw, że celem „Subtelności” nie jest rozwiązanie zagadki kryminalnej, lecz lekcja WOS-u. To krótki wykład o tym, jak wygląda typowy proces karny: czym zajmują się sędzia, oskarżyciel, adwokat, ławnicy. Vincent dosłownie zagląda za kulisy sali sądowej, zdobywając się przy tym na kilka wątłych refleksji o mechanizmach rządzących prawem. Nie tego życzyliśmy sobie po obiecującym początku filmu. Całe szczęście reżyser nie uciekł od finalizacji sprawy Michaela i Ditte. Miłość, arbiter bezlitosny, unika niedopowiedzeń.

„Fuocoammare. Ogień na morzu”, reż. Gianfranco Rosi

Premiera: 5 sierpnia

Włoska wysepka Lampedusa mierzy zaledwie 9 km długości i 3 km szerokości. Bliskość Afryki sprawia, że ten malutki, suchy punkt na Morzu Śródziemnym stał się Ziemią Obiecaną dla czarnoskórych uchodźców. Do lepszego świata próbują się oni dostać na przepełnionych, prowizorycznych łódkach, które zabierają setki swych pasażerów na dno. Nawet gdy uda się im dobić do brzegu, dolny pokład często zamienia się w trupiarnię. Niemożliwy do zniesienia upał zabija część imigrantów, inni zaś, poparzeni żrącą mieszanką paliwa i wody morskiej, docierają do Lampedusy w stanie krytycznym. Pociski wystrzeliwane przez okręty w czasie II wojny światowej dawały złudzenie tytułowego „ognia na morzu”; obecnie ogień ten ma bardziej symboliczną, choć nie mniej straszną wymowę.

Gianfranco Rosi uwiecznił na taśmie iście dantejskie sceny, lecz oko jego kamery zerka dalej niż na wybrzeże. Omiata ono całą wyspę, zagląda na kutry rybackie i do pokojów zwykłych domostw, towarzyszy zabawom tamtejszych dzieci. Odpowiada tym samym na pytanie, jacy są Lampedusańczycy: powolni, pogodni i… całkowicie nieświadomi tego, że tysiące Afrykańczyków naraża życie i zdrowie, by dotrzeć do tego mikrego skrawka Italii. A przynajmniej tacy się wydają. Reżyser przeplata brutalny reportaż o uchodźcach ze spokojną narracją o autochtonach. Efekt jest piorunujący: czy rzeczywiście Włosi (albo szerzej – Europejczycy) są tak ślepi na rozgrywający się na śródziemnomorskich wodach dramat? A może uważają go za część swojej codzienności, której nie warto roztrząsać?

„Fuocoammare. Ogień na morzu” wróciło z festiwalu Berlinale ze Złotym Niedźwiedziem. Ten momentami wstrząsający, momentami śmiertelnie nudny (wszak takie jest życie mieszkańców Lampedusy) dokument główną nagrodę zawdzięczać może nie tylko sprytnemu montażowi, ale też względnej poprawności politycznej. Podczas gdy fala imigrantów wzbudza strach, Rosi pokazuje, że ich przybycie nie zmienia absolutnie niczego. Zupełnie nie interesują go też poczynania uchodźców po przybiciu na brzeg i kontroli poprowadzonej przez włoskich funkcjonariuszy. Inna sprawa, że sportretowana obojętność mrozi krew w żyłach…