Adoruj i tańcz – recenzja „Magic Mike XXL”

Adoruj i tańcz – recenzja „Magic Mike XXL”

Dodano:   /  Zmieniono: 
Magic Mike XXL (2015)
Magic Mike XXL (2015) Źródło: Warner Bros. Pictures / magicmikemovie.com
Minęły trzy lata, odkąd Mike Lane opuścił Królów Tampy i rozpoczął stateczny żywot. Trzy lata dzielą także premiery pierwszej i drugiej odsłony perypetii striptizerów z Florydy. Czy w Magic Mike’u drzemie jeszcze magia? Czy w „Magic Mike’u” drzemie jeszcze potencjał na kasowy hit?

Choć „Magic Mike’a XXL” sygnuje inne nazwisko niż „jedynkę”, to odpowiedzialni za projekt są mniej więcej ci sami ludzie – Steven Soderbergh i Gregory Jacobs, reżyser i producent, wymienili się fotelami. Mimo tego sequel to kino innego rzędu, pobawione obyczajowych ambicji poprzednika. Soderbergha interesował taniec erotyczny jako biznes, a swych bohaterów odzierał nie tylko z ubrań, ale i ze złudzeń. Jacobs zadowala się ugrzecznioną wizją branży; tu każde rozbierane show nie jest wyrachowanym sięganiem do portfeli wyposzczonych pań, lecz bezinteresowną misją uszczęśliwiania kobiet zaniedbanych przez leniwych mężów i nudnych kochanków.

Reżyser także postawił sobie jasny cel – sprawić prezent wszystkim przedstawicielkom płci pięknej, które striptiz chętnie by obejrzały, ale się trochę boją. To właśnie dla nich Channing Tatum, Joe Manganiello, Matt Boomer, Adam Rodriquez i Kevin Nash dziarsko obnażają swe jeszcze większe niż przed trzema laty bicepsy (choć widać też, że poza Tatumem wszyscy permanentnie opuszczali zajęcia z rytmiki). W efekcie fabuła stała się tu tylko pretekstem do występów tanecznych. Dopracowane choreografie i pomysłowe wplecenie układów w akcję filmu sprawiają, że są to jego najlepsze momenty. Tym samym „Magic Mike’owi XXL” bardzo blisko do popularnych niedawno obrazów pokroju „Step Up” czy „Fame”. Zastosowanie sprawdzonych chwytów, ale podanie ich w nowej, roznegliżowanej wersji wydaje się być strzałem w dziesiątkę.     

Jacobs wykorzystał jeszcze jedną modę, mianowicie sukces „Kac Vegas” i podobnych mu komedii kumpelskich. Gdy panowie nie wiją się po scenie, zajmuje ich celebracja męskiej przyjaźni – gadki o „dziobaniu” (seksie) lub wspólne narkotyczne odloty. Gdyby twórcy oszczędzili widzom 15–20 minut tych „mądrości”, wyszłoby to filmowi na dobre. Część dialogów toczy się zdecydowanie za długo, przez co „Magic Mike XXL” sprawia wrażenie przegadanego. Najmniej wiarygodnie bohaterowie wypadają, gdy dywagują o striptizie jako środku do wyższego celu (zaprzeczając w ten sposób wnioskom z części pierwszej – striptizerem się jest albo nie jest, wyparcie tego prowadzi do rozdwojenia jaźni) lub o tęsknocie za miłością. Czy trzy lata wystarczają, by z miłośnika kobiet i używek przemienić się w romantyka słuchającego Backstreet Boys?

Nie oszukujmy się, nie o wiarygodność tu chodzi. „Magic Mike XXL” to film, który skrojono pod gusta damskiej części widowni. Drogie panie, w trakcie seansu mamy poczuć się jak jedna z wybranek Królów Tampy zaproszona na scenę. Nie tylko delektować się widokiem pięknych, emanujących seksualną energią ciał, ale też uwierzyć, że stoją przed nami mężczyźni idealni, skoncentrowani na partnerce, łaknący uczucia. Same musicie zdecydować, czy chcecie się poddać tej iluzji.

Ocena: 4,5/10