Jonathan Demme, reżyser „Milczenia owiec”, „Filadelfii”, a teraz także „Nigdy nie jest za późno”, o swoim najnowszym projekcie powiedział: „Jest pełen emocji, humoru i wspaniałych postaci, a także świetnego rock’n’rolla. Poza tym obsadzenie Meryl Streep w roli Ricky automatycznie wyniosło go na wyższy poziom”. O ile pierwsze zdanie budzi wątpliwości, to drugie stanowi dla produkcji najlepszy możliwy komentarz.
Kilka tygodni temu na półki księgarń trafiła biografia „Meryl Streep o siebie” – pozycja ciekawa, bo przybliżająca losy ikony kina, jednak przybierająca formę laudacji, przez co nieobiektywna. Spośród licznych przymiotów aktorki Lawrence Grobel najchętniej akcentuje jej rodzinność. Meryl, matka czworga dzieci, nigdy nie naraziła ich dobra w imię kariery, zawsze rozsądnie ustalając priorytety. Jeśli wierzyć autorowi, rolę rockmanki Ricki w „Nigdy nie jest za późno” przyjęła całkowicie wbrew własnej naturze. Bohaterka zrobiła dokładnie to, czego Streep uniknęła – zaniedbała rodzinę, aby realizować swe marzenia i ambicje.
Widzieliśmy to już nie raz: nieobecny przez lata rodzic próbuje odpokutować popełnione błędy i odzyskać zaufanie swych potomków. Gdy dowiadujemy się, że po ten wysłużony motyw sięgnęła scenarzystka Diablo Cody, zaczyna się on jednak prezentować interesująco. Zdobywczyni Oscara za skrypt „Juno” udowodniła, że nawet przechodzone banały umie podać w pomysłowy sposób. „Nigdy nie jest za późno” już na wstępie zadaje się zmierzać w dobrym kierunku. Tym razem to nie mężczyzna, lecz kobieta porzuca rodzinę. W dodatku po co? By wyśpiewywać hity Bruce’a Springsteena na scenach podrzędnych lokali! Niełatwo byłoby to wybaczyć ojcu, matce – jeszcze trudniej. Gdzieś między jedną a drugą kłótnią bohaterów daje się wyłowić myśl, że obowiązki, jakie na kobiety nakłada społeczeństwo, hamują ich rozwój.
Nie spodziewajcie się jednak feministycznego gromu z jasnego nieba, w filmie Demme’a każdą większą chmurę rozwiewa wiatr. W tej wyidealizowanej rzeczywistości do radykalnej poprawy stosunków między matką i córką (swoją drogą graną przez Mamie Gummer, rodzoną córkę Meryl Streep) wystarczy kilka godzin spędzonych razem w salonie piękności. Brzmi to źle? Bardzo źle. A jednak jest w tym filmie coś, co czyni go po prostu sympatyczną, śpiewaną opowiastką o zagubionych ludziach. Jak słusznie zauważył sam reżyser, obecność Meryl Streep nadaje „Nigdy nie jest za późno” nową jakość. Widać, że w roli młodej już jedynie duchem rockmanki aktorka bawi się wybornie; wyjątkowo dobrze do jej warunków wokalnych dobrano także piosenki. Mam na myśli repertuar rockowy, nie nieszczęsną Lady Gagę, której hitu w wykonaniu Streep wcale nie chcecie usłyszeć.
„Nigdy nie jest za późno” mogło być słodko-gorzkim komediodramatem, który wymienialibyśmy jednym tchem obok „Juno”, „Małej miss” czy też „Najlepszych najgorszych wakacji”. Tymczasem w pamięci widzów pozostanie jako „film z Meryl”.
Ocena: 5,5/10
Widzieliśmy to już nie raz: nieobecny przez lata rodzic próbuje odpokutować popełnione błędy i odzyskać zaufanie swych potomków. Gdy dowiadujemy się, że po ten wysłużony motyw sięgnęła scenarzystka Diablo Cody, zaczyna się on jednak prezentować interesująco. Zdobywczyni Oscara za skrypt „Juno” udowodniła, że nawet przechodzone banały umie podać w pomysłowy sposób. „Nigdy nie jest za późno” już na wstępie zadaje się zmierzać w dobrym kierunku. Tym razem to nie mężczyzna, lecz kobieta porzuca rodzinę. W dodatku po co? By wyśpiewywać hity Bruce’a Springsteena na scenach podrzędnych lokali! Niełatwo byłoby to wybaczyć ojcu, matce – jeszcze trudniej. Gdzieś między jedną a drugą kłótnią bohaterów daje się wyłowić myśl, że obowiązki, jakie na kobiety nakłada społeczeństwo, hamują ich rozwój.
Nie spodziewajcie się jednak feministycznego gromu z jasnego nieba, w filmie Demme’a każdą większą chmurę rozwiewa wiatr. W tej wyidealizowanej rzeczywistości do radykalnej poprawy stosunków między matką i córką (swoją drogą graną przez Mamie Gummer, rodzoną córkę Meryl Streep) wystarczy kilka godzin spędzonych razem w salonie piękności. Brzmi to źle? Bardzo źle. A jednak jest w tym filmie coś, co czyni go po prostu sympatyczną, śpiewaną opowiastką o zagubionych ludziach. Jak słusznie zauważył sam reżyser, obecność Meryl Streep nadaje „Nigdy nie jest za późno” nową jakość. Widać, że w roli młodej już jedynie duchem rockmanki aktorka bawi się wybornie; wyjątkowo dobrze do jej warunków wokalnych dobrano także piosenki. Mam na myśli repertuar rockowy, nie nieszczęsną Lady Gagę, której hitu w wykonaniu Streep wcale nie chcecie usłyszeć.
„Nigdy nie jest za późno” mogło być słodko-gorzkim komediodramatem, który wymienialibyśmy jednym tchem obok „Juno”, „Małej miss” czy też „Najlepszych najgorszych wakacji”. Tymczasem w pamięci widzów pozostanie jako „film z Meryl”.
Ocena: 5,5/10