Chemia: dwugłos, recenzja na NIE

Chemia: dwugłos, recenzja na NIE

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr z filmu „Chemia”
Kadr z filmu „Chemia” Źródło: Vue Movie Distribution
„Chemia” Bartosza Prokopowicza podzieliła publiczność. Nasz wysłannik na Festiwalu Filmowym w Gdyni, Tomasz Błoński, docenił bajkową konwencję filmu i na łamach portalu wystawił mu ocenę 7/10. W kontrze publikujemy krytyczną recenzję Marcina Czarnika.

Wschodów i zachodów pospolitość

Figura Benka (Tomasz Schuchardt), bohatera „Chemii” Bartosza Prokopowicza, urasta do alegorii. Benek zaklina śmierć wzorem mistrza Polikarpa. Jednakże ani z niego mędrzec, ani wrażliwiec. Ot, romantyk na miarę drugiego dziesięciolecia dwudziestego pierwszego wieku. Innymi słowy – duże dziecko, które maluje pokój na czarno metodą natryskową (nawiasem mówiąc – czarny jak węgiel laptop, który trafia pod pistolet, też), wiesza stryczek u żyrandola tudzież zmaga się z demonami przeszłości: „duchem” zagadkowego ojca-samobójcy. Poza tym chłopak pozuje na Wertera pseudo-polskiego, na Wertera, którego korzenie sięgają na prowincję, bo mimo że „fajnie” się ubiera i fotografuje modelki, w mieszkaniu za łóżkiem gromadzi figurki Matki Bożej. Oczywiście, sama wiara nie ma tu znaczenia – dewocjonalia są elementem dekoracji, motorem skeczu, w którym Benek i Lena (Agnieszka Żulewska), otoczeni przez wspomniane przedmioty kultu religijnego, uprawiają seks – choć w pierwszej chwili odmawiają pierwszeństwa popędowi seksualnemu. Boki zrywać. 

Czytaj też:
Chemia

Zbieg okoliczności: ona rezygnuje ze stanowiska, on zostaje zwolniony. Ona dociska gaz do dechy, on też. Prawdę mówiąc, Benek to bohater tragiczny de nomine – bohater, który zamierza popełnić harakiri dla picu i któremu zdaje się, że wodzi śmierć za nos. Natomiast Lena – odwrotnie – łapie Pana Boga za nogi, gdy dostaje diagnozę. Zatem dla tego pierwszego będzie „wojna z rakiem” formą nie tyle pokuty, bo ta prowadzi do pojednania z Bogiem, co zadośćuczynienia. Możliwe, że Prokopowicz wierzy w przesądy, że złości go tzw. kuszenie losu. Kompromituje przecież swojego bohatera, gdy obala idee, które ten pielęgnuje w „czarnym pokoju”, rakiem i białą farbą. 

„Chemia” to eksperyment, melanż gatunków (m.in. melodramatu, komedii, animacji), kino, które chce być modne i oglądane. Więcej. To tren przełożony na język audiowizualny, inkrustowany banalnymi metaforami, znaczącymi scenami, aluzjami. Cóż, Prokopowicz zakłada, że widz da się „pokroić” za smartfon. Bach! Protagonistka wrzuca więc swój do morza, a autor zdjęć, Jeremi Prokopowicz, na kolanach celebruje moment, w którym fale zalewają aparat. W następnej scenie Benek oświadcza się Lenie na cmentarzu. W jeszcze innej pielęgniarka, która przygotowuje Lenę do mastektomii, zmywa kolorowy lakier z jej paznokci. Mało tego, ksiądz, którego gra Eryk Lubos, jak Rejtan rwie sutannę, klnie przed ołtarzem, wreszcie zdejmuje koronę cierniową z pomnika, który przedstawia Jezusa. Himalaje kiczu? Akcja filmu dzieje się od czasu do czasu w szpitalu, gdzie Lena przeciska się przez tłum pacjentów pasujących się ze śmiercią. 

„Ecce homo”. „Oto człowiek”. Mam wrażenie, że łagodna, acz naturalistyczna forma filmu sprawia, że „Chemii” nie można porównać do „Szkoły uczuć” (2002). Najpierw Prokopowicz filmuje zdrowe ciało Agnieszki Żulewskiej, aby jakiś czas potem sfotografować ją cherlawą, pozbawioną emblematów kobiecości, tj. piersi i włosów. Szkoda, że szokuje w jakimś celu, mianowicie – w celu „urobienia” widza; postraszenia go przemijaniem, rutyną. Wszak Rysiek Riedel śpiewał, że „w życiu piękne są tylko chwile”.  

Ocena: 3/10

Marcin Czarnik