W obronie własnej – recenzja „Na granicy“

W obronie własnej – recenzja „Na granicy“

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr z filmu „Na granicy” (2016)
Kadr z filmu „Na granicy” (2016) Źródło: Kino Świat
Mówi się, że polscy filmowcy nie radzą sobie z kinem gatunkowym. O tym, jak z thrillerem obszedł się Wojciech Kasperski, pisze Urszula Obstarczyk.

To miał być spokojny wyjazd reperujący nadszarpnięte więzi członków rodziny; męska wyprawa ojca i dwóch synów, którzy postanowili pozostawić dzielące ich zaszłości w tyle, w bieszczadzkich, zapadłych terenach. Z potrzeby znalezienia się bohaterów w nowej rzeczywistości zaśnieżonego odludzia Wojciech Kasperski tworzy podstawę swojej filmowej narracji, w której znajduje się miejsce dla wielu uproszczeń oraz schematycznych rozwiązań. Reżyser ciekawie nakreśla sytuację wyjściową, by chwilę później zboczyć z obranego szlaku i wybrać drogę na skróty.

Dla Mateusza, byłego pracownika Straży Granicznej, powrót na ,,stare śmieci" wiąże się nie tyle z sentymentem, ile z możliwością zapewnienia sobie chwilowego azylu. Górska miejscowość zdaje się spełniać te najistotniejsze wymagania – izolacji, ciszy, spokoju. O wcześniejszych doświadczeniach mężczyzny i jego dzieci, starszego Janka oraz młodszego Tomka, ledwo się nadmienia, powracają one nie jako reminiscencje, ale emigmatyczne, zdawkowo ,,rzucane" strzępki faktów z ich życia. Widz w zasadzie samodzielnie kreuje sobie postaci, którym brak wiarygodności. W „Na granicy“ bowiem niewiele zostaje nazwane czy unaocznione. Kuriozalnym, lecz za to przełomowym momentem okazuje się przybycie do chatki (zamieszkałej przez rodzinę) Konrada, który poprzez swoje fizyczne atrybuty symbolizuje męskość, muskularność. Z drugiej strony zarośnięty, słaniający się na własnych nogach, przypomina jeżeli nie zwierzę, to z pewnością dziką bestię. Czy obcy wkracza do drewnianego domu wyłącznie pod pretekstem znalezienia schronienia? Jego nadejście bez wątpienia zapoczątkuje walkę – o przetrwanie, o dominację, o władzę.

Kasperski proponuje nie efektowny, lecz efekciarski thriller – kompilację najbardziej sztampowych cech gatunku oraz wynik podpatrzenia randomowych programów z amerykańskiej ramówki TV. Reżyser sztucznie buduje nastrój makabry pojawieniem się przestylizowanej postaci (w tej roli Marcin Dorociński), typowego szwarccharakteru. Początkowa koncepcja filmu realistycznego ulega rozmyciu, a dramat rodzinny szybko przekształca się w słabej jakości kino grozy. Równie zastanawiający aspekt to wymuszona, bo heroiczna postawa Janka (dobrze rokującego aktora teatralnego Bartosza Bieleni). Konfrontując się z nieznajomym, otrzymuje od losu banalną lekcję, którą podsumować można wyświechtanym porzekadłem „zło dobrem zwyciężaj“. Jego trudom nieustannie towarzyszy atmosfera groteski i absurdu. Jest obrońcą, wojownikiem pochodzącym raczej z kreskówki niż realnego świata, w związku z czym traci na autentyczności. Przyczyna tego artystycznego niepowodzenia tkwi w słabej dramaturgii – nielogicznej, powierzchownej, pozbawionej znaczeń, kontekstów oraz w niekonsekwentnie poprowadzonej akcji (każdorazowe gwałtowne, nagłe zdarzenie, zamiast wywołać dreszcze, swoim pewnie niezamierzonym komizmem powoduje salwy niepohamowanego śmiechu). A szkoda, ponieważ sekwencja otwierająca „Na granicy“ zapowiadała zupełnie inny obraz niż ten, którym w rezultacie się stał.

Na czym polega inicjacja Janka? W zamknięciu, odseparowaniu i odcięciu od tego, co na zewnątrz, toczy bój z wrogiem, odpowiadając na jego atak. Zmuszony jest dojrzeć, pokonać swój paraliżujący strach, z chłopca przeobrazić się w pełnowartościowego mężczyznę. Wymysł reżysera natomiast pozwala myśleć, że cały ten ciąg niedorzecznych wydarzeń to tylko sen, mara, wytwór bujnej wyobraźni nastolatka. Projekcja marzeń, fantazmat i pragnienie bycia podziwianym oraz niezłomnym superbohaterem. Co to za film w takim razie? Wciąż mroczny thriller czy jednak bajka dla dorosłych?

Ocena: 2/10

Urszula Obstarczyk