The Nice Guys. Równi Goście - Cannes '16

The Nice Guys. Równi Goście - Cannes '16

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr z filmu "The Nice Guys. Równi Goście" (2016)
Kadr z filmu "The Nice Guys. Równi Goście" (2016) Źródło: Monolith Films
"The Nice Guys. Równi Goście" Shane'a Blacka to kolejny obraz reżysera, który rozgrywa się w Los Angeles przed Świętami Bożego Narodzenia.

Po świetnej komedii kryminalnej "Kiss Kiss Bang Bang" i niezłym sequelu "Iron Mana" (Iron Man 3), reżyser wziął na warsztat historię dwóch niedobranych prywatnych detektywów. W wyniku splotu niefortunnych wydarzeń zaczynają pracować wspólnie, mimo wzajemnej rezerwy. Dość powiedzieć, że w jednej z początkowych scen Jackson (Russell Crowe) łamie rękę Hollandowi (Ryan Gosling).

Sprawa, która ich połączy - chęć odnalezienia zagubionej dziewczyny, szybko okaże się czymś więcej niż początkowo się wydawało, a w sprawę wplączą się niespodziewane siły. Taki obrót sytuacji stanie się przyczynkiem do licznych potyczek słownych i fizycznych oraz "nudnej" pracy detektywistycznej podążania za poszlakami, które urozmaicą seans widzowi. Nie obędzie się bez wybuchów, strzelanin, walki wręcz, przesadnych gestów, dosadnych żartów, czy (ulubionego zagrania amerykańskich filmów) potrącenia przez ciężarówkę. Dużo humoru wynikać będzie z nieporadności Hollanda, który co raz przewraca się, potyka, czy spada z dachu. Aktor wkłada w te gesty jednak taką grację i wyczucie, że prawdziwie bawi. Na dodatek Shane Black czuje komediowy timing takich slapstickowych momentów, urozmaicając je często innymi typami humoru.

Reżyser skrzętnie wykorzystuje też zagrania typu "deus ex machina", ewidentnie się nimi bawiąc, zawsze humorystycznie je akcentując. Nie tylko wywołują śmiech. Przy ich użyciu akcja stale idzie do przodu, nie zwalnia ani na chwilę. Czasami jednak Black używa ich, nie patrząc na wewnętrzna logikę dzieła. W niektórych scenach akcja bowiem mogła się potoczyć bez zaskakującego rozwiązania, zwyczajnie tocząc się swoim trybem. Nie jest to prawdziwy mankament, raczej zwrócenie uwagi, że dla humorystycznego efektu takiego zagrania, reżyser zaniedbał to, że daną sytuację można było rozwiązać w prostszy sposób. Mimo wszystko "Nice Guys" iskrzy humorem, a na moim seansie co chwila słychać było salwy śmiechu.

Warto pochylić się też nad poszczególnymi zagraniami inscenizacyjnymi. Sekwencja otwierająca, czy moment, w którym Holland zapala papierosa, a blask zapałki wyłaniania z ciemności niespodziewany obiekt, wyglądają niezwykle i zostają w głowie na długo.

Muzyka, zawierająca największe szlagiery lat 70. mocno unaocznia, że biznes filmowy korzysta ze stałego zbioru dwudziestu utworów, które cyrkulują między wieloma obrazami. Oczywiście brzmią one dobrze, jednak nie trafią do panteonu scen, które widzę, słysząc utwór „Escape (The Piña colada Song)”. Miejsce to zajęte jest już przez "Strażników Galaktyki" i "Ostrożnie z dziewczynami" oraz całą serię innych dzieł, w której piosenka Ruperta Holmesa przygrywała.

Wspomniany na początku kontekst Bożego Narodzenia nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia dla historii. Jest bonusem, dodatkiem, niemalże Easter Eggiem całej opowieści. Interesującym jest jednak wyłapać takie upodobanie reżysera do tej pory roku. Sprawia też, że "Nice Guys" może stać się idealnym prezentem na Gwiazdkę dla fanów kina. Marketing level master.

Kino lubi niedobrane ekipy, które mają wspólną misje do wykonania, a "Nice Guys" idealnie wpisują się w ten nurt. Będąc bardzo zabawną komedią kryminalną i swoistym buddy-cop movie przysparza morza pozytywnych wrażeń. Furtka na ewentualne sequele jest otwarta, także pozostaje czekać, aż film na siebie zarobi, a my będziemy mogli ponownie obcować z tą zabawną niedobraną ekipą.

Ocena: 7/10