Filmy 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni: „Wołyń”, „Plac zabaw”

Filmy 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni: „Wołyń”, „Plac zabaw”

Dodano:   /  Zmieniono: 4
Wołyń (2016)
Wołyń (2016) Źródło: Forum Film Poland / foto: Krzysztof Wiktor
Przy tytułach dwóch ostatnich filmów zaprezentowanych na pokazach prasowych dla dziennikarzy widniało ostrzeżenie informujące o tym, że zawierają one drastyczne sceny. Rzeczywiście, wielce oczekiwany „Wołyń” Wojtka Smarzowskiego oraz „Plac zabaw” debiutującego Bartosza Kowalskiego nie pozostawiają nikogo obojętnym. O ile jednak brutalna przemoc w tym pierwszym filmie jest w pełni uzasadniona, o tyle w drugim zdaje się być niepotrzebnym nadużyciem.

„Wołyń”, reż. Wojciech Smarzowski (Polska 2016)

„Wołyń” rozpoczyna się od cytatu mówiącego, że Kresowian zamordowano dwukrotnie – raz przy użyciu siekiery, drugi raz przez przemilczenie. Przy czym ta druga śmierć była jeszcze gorsza, bo wytarła ludzi z pamięci. Film Wojciecha Smarzowskiego, pierwsza produkcja traktująca o mordach dokonanych na Wołyniu, ma w założeniu przywrócić pamięć o tej przemilczanej zbrodni, rozpocząć dialog na temat tego okrutnego okresu w historii. Sam reżyser na konferencji prasowej podkreślał, że ma nadzieję na to, że jego film zbuduje most pomiędzy Polakami i Ukraińcami, że nie stworzy kolejnego muru pomiędzy narodami. Z pewnością jest ważnym i potrzebnym głosem. Jest ogromną szansą, która nie została zmarnowana.

To, jaki będzie ten film, właściwie było wiadome już przed jego premierą. Gwarancję najwyższej jakości dawała osoba reżysera Wojtka Smarzowskiego, który po prostu nie tworzy złych filmów. Całe szczęście udało się twórcom pokonać wszystkie trudności finansowe, jakie stanęły na drodze do ukończenia tej produkcji, udało się nakręcić ten film do końca. A jaki jest, nietrudno się domyślić. Poważny, szokujący, brutalny, poruszający, hipnotyzujący, okrutnie smutny i dołujący. Stara się jak najszerzej podejść do tematu, oddać jak najwięcej aspektów konfliktu, jak najpełniej odmalować sytuację społeczną, unoszącą się atmosferę, wszystkie okoliczności, jakie doprowadziły do tragicznych wydarzeń na Wołyniu. Dlatego też akcja tej produkcji jest rozciągnięta w czasie, rozpoczyna się jeszcze przed wojną i powoli zmierza w oczywistym kierunku, ale nie spieszy się z tym, nie opowiada tylko i wyłącznie o tym, co zdarzyło się na Kresach.

Wołyń (2016)

Chyba najbardziej w „Wołyniu” zaskakujące jest to, jak wyważony jest to film. Nie epatuje okrucieństwem, nie przedłuża tych wszystkich brutalnych scen tortur, zabójstw, ludzkiego bestialstwa. Nie unika ich, bo jakżeby mógł to robić, skoro porusza tak trudny i z założenia okrutny temat, ale jednocześnie nie lubuje się w ukazywaniu okropieństw, które człowiek może zadać drugiemu człowiekowi. Niektóre sceny przycina w odpowiednim momencie, niektórych sytuacji w ogóle nie pokazuje, jedynie sygnalizuje ich wystąpienie. I dzięki temu produkcja ta nie staje się krwawą jatką, sama historia nie zostaje zasłonięta ogromem przemocy. Przemoc w ilości, na jaką zdecydował się reżyser, jest wystarczająca, i niejednokrotnie, nawet w tej powściągliwej formie, potrafi zszokować, obrzydzić, przerazić, uderzyć z ogromną mocą. Nie jestem jednak pewien, czy reżyserowi udało się to, o czym mówił podczas konferencji, czyli równomiernie wywarzyć sam wydźwięk tej produkcji, aby nie przechylała się w żadną ze stron. Z tym bywa tutaj niestety różnie, choć widać, że twórcy bardzo się pilnują, by nie skręcić przesadnie w żadnym kierunku.

Podobnie jak poprzednie filmy reżysera, tak i „Wołyń” jest przepełniony bohaterami. Jedni pojawiają się dosłownie na chwilę, inni znikają i powracają po kilka razy. Występują aktorzy polscy jak i ukraińscy. Co ważne, tym razem właściwie nie ma tu wielkich nazwisk. Z tych najbardziej rozpoznawalnych pojawiają się Arkadiusz Jakubik, Jacek Braciak, Iza Kuna. Najczęściej na ekranie przebywa debiutantka Michalina Łabacz, która poniekąd staje się główną bohaterką tego filmu. Niezwykle odważne posunięcie, by w centrum uwagi postawić aktorkę znajdującą się na początku swojej drogi zawodowej. Z ulgą można jednak napisać, że spisała się fenomenalnie, pomimo tego, jak trudny, ważny i wielki był to projekt. I tak jak dwa lata temu trochę nie rozumiałem głosów zachwytu nad rolą Zofii Wichłacz w „Mieście 44”, tak mam nadzieję, że publika zachwyci się Michaliną, bo jej kreacja w filmie Smarzowskiego jest naprawdę znakomita.

Ocena: 8/10

Czytaj też:
Filmy 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni: „Ostatnia rodzina”, „Fale”

„Plac zabaw”, reż. Bartosz M. Kowalski (Polska 2016)

„Plac zabaw” jest filmem bardzo ciekawie zbudowanym. To produkcja podzielona na osobne rozdziały, każdy nazwany imieniem jednej z głównych postaci. Poprzez te poszczególne segmenty kolejno poznajemy bohaterów opowieści. To, kim są, z jakiego domu pochodzą, jak wyglądają ich relacje rodzinne. Jest ostatni dzień roku szkolnego, dzieciaki przygotowują się do ostatniego wyjścia do podstawówki, aby odebrać świadectwa i rozpocząć wakacje. Gabrysia, Szymon i Czarek. Ponieważ każdy rozdział urywa się właściwie w tym samym momencie, w chwili przybycia do szkoły, napięcie naturalnie narasta. Widz czeka i zastanawia się, co też takiego się stanie, gdy ta trójka wreszcie się spotka. A od samego początku czuć, że całość zmierza w złym kierunku.

Reżyser tym bardzo długim wstępem ukazującym bohaterów trochę usypia naszą czujność, trochę stara się znieczulić i znudzić przedstawianą codziennością, zwyczajnym zachowaniem. Jest przy tym trochę nielogiczny, bo trudno uwierzyć, że wszystkie czynności, jakie wykonują młodzi bohaterowie, mogłyby się zdarzyć jeszcze przed godziną 9.00, o której muszą być w szkole. Ale to szczegół, który ewentualnie można zignorować. Liczy się całkiem naturalna obserwacja trójki różniących się od siebie dzieciaków i to pytanie, co się stanie, gdy się wreszcie ze sobą spotkają. I choć dalszy rozwój wypadków może być dość oczywisty, to składa się on na trafny obraz dzisiejszej młodzieży, ich relacji z rodzicami, tego, jak współczesny świat, technika, wpłynęły i wpływają na dzieci chodzące do szkoły. Do sceny w centrum handlowym ta produkcja trzyma całkiem przyzwoity, interesujący poziom. Problematyczne jest to, co dzieje się potem.

Plac zabaw (2016)

Ostatni kwadrans „Placu zabaw” jest, oględnie powiedziawszy, szokujący. To obraz nieuzasadnionej, brutalnej przemocy, która jest nijak związana z tym, co zostało zaprezentowane wcześniej. I choć ukazana z daleka, choć nakręcona bez żadnych cięć, to trudno ją zaakceptować, trudno ją zrozumieć. Podobno zainspirowana została prawdziwymi zdarzeniami z lat 90. Tak bardzo zszokowały reżysera, że chciał je przepracować. Problem jednak w tym, że w obecnym kształcie ostatnia sekwencja jest tylko odtworzeniem rzeczywistości. To sucha prezentacja pewnej okrutnej sytuacji, pozbawiona wyjaśnień, analizy, interpretacji. To bezcelowe epatowanie okrucieństwem, szokowanie zbrodnią, której kiedyś ktoś się dopuścił, i której powtarzanie w filmowej formie mija się z celem, jeśli nic za nią więcej nie stoi. Trudno znaleźć dla niej jakiekolwiek usprawiedliwienie. Na pewno nie jest nim scena w centrum handlowym, gdy para bohaterów odbija się od zamkniętego sklepu z grami komputerowymi. Umieszczona tuż przed tym okropnym finałem, zdaje się być przesadnym, banalnym uproszczeniem.

Ocena: 5/10

Czytaj też:
Filmy 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni: „Kryształowa dziewczyna”, „Zud”, „Biuro budowy pomnika”