„Kiedy gasną światła”, budzą się demony. Recenzja

„Kiedy gasną światła”, budzą się demony. Recenzja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kiedy gasną światła / Lights Out (2016)
Kiedy gasną światła / Lights Out (2016) Źródło: Warner Bros.
Najstraszniejsze jest to, czego nie widać – ta złota zasada horroru może wydawać się truizmem, lecz niejeden reżyser dał się już przyłapać na niewiedzy. David F. Sandberg nie tylko odrobił lekcje, ale też zbudował na owej prawidłowości swój pełnometrażowy debiut.

„Kiedy gasną światła” to rozwinięcie filmu krótkometrażowego o tym samym tytule. Sceny otwierające wersję z bieżącego roku można uznać za dość dosłowny cytat straszydełka sprzed trzech lat – ta sama aktorka na przemian włącza i wyłącza światło, wypatrując w mroku zbliżającej się zjawy. To, co działało na widza kiedyś, działa i teraz, dlatego Sandberg zasłużył na tytuł rekordzisty w szybkim wywoływaniu gęsiej skórki. Nic dziwnego, że fragment tej sekwencji znalazł się w (fenomenalnym) zwiastunie. Gdyby pozostałe siedemdziesiąt minut produkcji utrzymało ten poziom, mielibyśmy horror roku. Gdyby…!

Kiedy gasną światła / Lights Out (2016)

O horrorze roku nie ma mowy, bo ten nie mógłby powstać w oparciu o jeden dobry pomysł. Reżyser stworzył sobie doskonałe narzędzie do straszenia (szkaradne i zaborcze stworzenie, które uaktywnia się w ciemności), lecz nie umiał wpleść go w żadną oryginalną fabułę. Postawił więc na motywy i bohaterów drugiej świeżości: chorobę psychiczną, zbuntowaną nastolatkę, dziecko nękane przez wrogie siły. Na dodatek nocna mara Diana budzi liczne skojarzenia z Samarą z „The Ring”. Widać również, że Sandberg pragnął wzbogacić film o drugie dno i – wzorem świetnego „Babadooka” – skręcić w kierunku dramatu psychologicznego. Nie zdecydował się jednak na ostateczny ruch, przez co „Kiedy gasną światła” rażą brakiem logiki. Jeśli Diana jest tylko projekcją umysłu jednej z bohaterek, to czemu zachowuje się jak samodzielny byt? Niespójny i schematyczny scenariusz pozostawia wiele do życzenia.

Mimo licznych niedociągnięć film Sandberga się broni. Duża w tym zasługa Teresy Palmer i jej tyleż zadziornej, co uroczej bohaterki. Twórcy dopieścili też kluczowy aspekt horroru – oświetlenie. Ciemność ma tu różne stopnie głębi, jasność rozmaite odcienie: świece spowijają przestrzeń żółcią, neony uliczne czerwienią, lampy UV błękitem. Najważniejsze jest jednak to, co z mroku się wyłania, czyli Diana. Nawet jeśli Sandberg stosuje wciąż to samo zagranie (zjawa przybliża się z każdym pstryknięciem, aż w końcu atakuje), to napięcie nie maleje. Oczekiwanie na „cios” bywa bowiem gorsze niż samo uderzenie.

„Kiedy gasną światła” w nie zawsze zgrabny sposób korzysta z tego, co horror dawno wypracował. Jeśli jednak za główne kryterium dobrego kina grozy uznamy nasz przyśpieszony puls, to film Sandberga okaże się całkiem udany. Kto wie, może po seansie uśniecie nawet z latarką pod poduszką.

Ocena: 6/10