Ismael's Ghosts - Cannes 2017

Ismael's Ghosts - Cannes 2017

Ismael's Ghosts - Cannes 2017
Ismael's Ghosts - Cannes 2017 Źródło: Wild Bunch
"Ismael's Ghosts" w reżyserii Arnauda Desplechina, czyli Film Otwarcia tegorocznego Festiwalu Filmowego w Cannes to w zasadzie kilka filmów w jednym.

Carlotta (Marion Cotillard) pojawia się w życiu bohatera (Mathieu Almaric) po 21 latach. Dwie dekady wcześniej bez słowa wyszła z domu i słuch o niej zaginął. Teraz, z równą nonszalancją, powraca. Sęk tkwi w tym, że kilka lat temu została uznana za zmarłą (choć w oficjalnej terminologii - za “zaginioną”). Jej powrót wywraca więc życie bohatera i jego najbliższych o 180 stopni.

Zdawać by się mogło, że jest to więc wątek ważny, przejmujący, który powinien wybrzmieć na ekranie w każdy możliwy sposób. Miłość, żałoba, przywiązanie, odpowiedzialność za drugą osobę (mężczyzna chce ochronić schorowanego ojca dziewczyny przed niespodzianką jej "zmartwychwstania", która mogłaby go zabić) - te wszystkie tematy powinny pojawić się na ekranie po takiej rewelacji. A choć się pojawiają, ich wydźwięk zostaje sprowadzony do kilku scen, a na ekranie oglądamy sekwencje z całej serii innych, mniej znaczących wątków pobocznych. Wprowadzonych, jak gdyby reżyser nie mógł się zdecydować o czym chciałby widzowi najbardziej opowiedzieć, dlatego postanowił po łebkach skupić się na kilku różnych pomysłach.

kadr z filmu "Ismael's Ghosts" (2017)

Historia powrotu żony, przeplata się więc z opowieścią o kryzysie twórczym reżysera, który postanowił porzucić swój najnowszy projekt; ukończonymi fragmentami tegoż filmu, a także sekwencjami, które przybliżają początki związku między bohaterem, a dziewczyną poznaną na imprezie (Charlotte Gainsbourg). Pojedyncze fragmenty może i wydają się ciekawe, jednak reżyser zdaje się sam nie być zainteresowany nimi na tyle, by porządnie je rozwinąć. Każdy z pomniejszych wątków nie jest pociągnięty do końca. Stanowi jedynie zalążek pełnoprawnej historii, a nie jej realizacje. (Tego stanu rzeczy nie usprawiedliwia nawet próba interpretacji wedle której - skoro reżyser-w-filmie przeżywa kryzys twórczy, to dzieło o nim opowiadające, pokazując tak chaotycznie swoje wydarzenia, zdaje się odpowiadać stanowi ducha samego bohatera. To, że taki zabieg czasami się udaje, nie oznacza, ze powiódł się tym razem). Najgorsze jest, że przy tym ciągłym skakaniu między wątkami, nie dość, że reżyser gubi uwagę widza, to jeszcze jego film potwornie się wlecze. Najciekawiej wypada w zasadzie jedynie sam film w filmie - dzięki dynamicznej, głośnej muzyce, szybkiemu montażowi oraz niezłej grze aktorskiej wnosi najwięcej życia do obrazu. Szkoda więc, że i on w zasadzie urywa się bez końca. Szkoda też dobrych francucskich aktorów, którzy chwilami rzeczywiście mają co grać i dają z siebie wszystko, by w innych momentach zwyczajnie miotać się po ekranie, próbując uwiarygodnić nieprzemyślaną wizję reżysera.

“Ismael’s Ghosts” to w zasadzie kilka filmów w jednym. Każdy utrzymany w innej konwencji, tonacji, a nawet posiadający inny wątek główny. Sposób ich połączenia - przez postać głównego bohatera, reżysera filmowego, niestety się nie sprawdza. Poszczególne wątki i pomysły są bowiem tak bardzo oderwane od siebie, że zastanawia wręcz jak doszło do tego, że to ten sam film. W swojej finalnej wersji, niestety jest to bowiem raczej cień filmu.

Ocena: 4/10