Three Billboards outside Ebbing, Missouri - TIFF '17

Three Billboards outside Ebbing, Missouri - TIFF '17

Three Billboards outside Ebbing, Missouri - TIFF '17
Three Billboards outside Ebbing, Missouri - TIFF '17 Źródło: Imperial Cinepix
"Three Billboards outside Ebbing, Missouri" Martina McDonagha to intrygujący dramat opowiadający o małym miasteczku i kobiecie, która w niecodzienny sposób postanowiła walczyć o swoje racje.

Film rozpoczyna się najazdem kamery na trzy billboardy, stojące pośrodku polnej drogi. Zaniedbane i zniszczone przez czas, stoją tam od dawna ("ostatni raz ktoś wynajął je w latach '70", słyszy bohaterka w biurze zarządcy reklamy). Kobieta postanawia wykupić je dla własnych potrzeb, by przypomnieć o sprawie, która zdążyła zejść ze świecznika opinii publicznej, a także, na co wszystko wskazuje, nie zaprząta już uwagi policji. Sprawie personalnej i dramatycznej, która spędza jej sen z powiek.

Dość powiedzieć, że dwa billboardy głoszą: "i wciąż nikogo nie aresztowano? Jak to możliwe, Szeryfie Willoughby?". Scena, w której poznajemy treść pierwszego billboardu jest zaś niczym papierek lakmusowy umiejętności reżysera w budowaniu napięcia. Nie dość, że tą sceną Brytyjczyk udowodnił, że ma świetnie wyczucie czasu i rytmu opowieści, to jeszcze pokazuje jak wyciągnąć wielkie emocje ze scen, które na pierwszy rzut oka mogą wydać się beznamiętne, ukazując rzeczy prozaiczne. Taki jest cały film McDonagha. Reżyser wyciąga podskórne napięcie oraz wzajemne animozje niemal w każdej scenie, z niemal chirurgiczną precyzją budując napięcie w czasie.

Jego dzieło rozgrywa się w żywych i emocjonalnych reakcjach mieszkańców miasteczka. Każdy ma bowiem opinię na temat tego, co zrobiła kobieta i tego o co prosi policję. Rozpocznie się burza odmiennych sposobów podejścia do tematu. Od ostracyzmu po zrozumienie. Eksplorując te reakcje i stawiając Mildred w centrum tych dyskusji, reżyser buduje wyrazisty portret kobiety po stracie.

Film opiera się na jej bezpardonowych relacjach z ludźmi, którzy wyraźnie wygłaszają swoje stanowisko. Nie ma już nic do stracenia, więc "wali prosto z mostu" każdemu kto znajdzie się w zasięgu jej uszu. A ma wiele (uzasadnionych) pretensji do wielu mieszkańców miasteczka. Reżyser nigdy nie zapomina jednak o człowieczeństwie swoich bohaterów. Pokazuje ich ludzkie odruchy, nawet w najcięższych z sytuacji. Jedną z najlepszych scen jest ta, w której podczas przesłuchania z szeryfem, w którym dochodzi do otwartej, wrogiej kłótni, mężczyzna nagle i nieoczekiwanie krztusi się krwią, wypluwając ją na twarz kobiety. "Nie chciałem", mówi przerażony. "Wiem, kochanie", odpowiada ona, rzucając się, by sprowadzić pomoc. Ten moment pięknie pokazuje, że mimo niezadowolenia, goryczy i bólu, który w niej drzemie, wciąż kierują nią ludzkie odruchy oraz empatia. Film składa się zresztą z wielu takich momentów, co sprawia, że silnie oddziałuje na widza.

Frances McDormand wcielająca się w Mildred Haynes świetnie wyczuła swoją bohaterkę, czyniąc z niej wielowarstwową postać. Jej zadziorne interakcje ogląda się z nieskrywaną przyjemnością, gdyż pełne są ciętych ripost, chwytliwych bon-motów, czy trafnych tyrad, skierowanych do przedstawicieli różnych zawodów. Dokładnie jednak widać dlaczego Mildred zachowuje się w ten sposób i jak wielka gorycz przemawia przez jej akcje.

Reszta obsady nie pozostaje jej dłużna, doganiając ją niemal na każdym metrze. Wyśmienity jest Sam Rockwell, jako przygłupi, temperamenty i rasistowski policjant, który często szydzi z innych. Rozwój jego charakteru jest natomiast jedną z ciekawszych rzeczy, którą ujrzymy na ekranie, a aktor świetnie wyczuł niuanse poszczególnych zachowań mężczyzny. Tej dwójce wtóruje Woody Harrelson, jako miejscowy szeryf, który musi często ustawiać do porządku napięte dyskusje między pozostałymi bohaterami. Jego bohater jest więc zarówno stanowczy, jak i wrażliwy, a aktor umiejętnie zmienia te rejestry nawet w obrębie pojedynczych scen.

"Three Billboards outside Ebbing, Missouri" jest filmem, w którym reżyser prowadzi z widzem szachową grę, umiejętnie stawiając pionki na planszy i wyczekując niektórych ruchów, dla większego zaskoczenia odbiorcy. Fabuła skrzętnie idzie do przodu, co raz zaskakując ciekawym wtrętem z przeszłości bohaterów, który zmienia sposób postrzegania danej postaci czy sytuacji. To doskonały dramat, który nie unika momentów humorystycznych, które podprowadzone w odpowiednich momentach, podbijają tylko emocjonalny wydźwięk całej historii. Film tak dobry, że ma szansę wiele zwojować, gdy przyjdzie czas na nominacje do prestiżowych nagród. (Na razie na koncie ma wenecką nagrodę za Najlepszy Scenariusz). Świetna rzecz!

Ocena: 8/10

PS. Mogli darować sobie jelonka w CGI (widocznego już w trailerze). Tak trudno było o prawdziwe zwierzę?