Niezgoda na niski poziom "Zbuntowanej" - recenzja drugiej części trylogii "Niezgodna"

Niezgoda na niski poziom "Zbuntowanej" - recenzja drugiej części trylogii "Niezgodna"

Dodano:   /  Zmieniono: 
„Zbuntowana” - druga część trylogii „Niezgodna” jest kolejnym z serii filmów „środkowych”, które wrzucają widza w akcję, tuż po zakończeniu poprzedniej części. Na początku przypomina się wprawdzie zasady działania świata przedstawionego - społeczeństwo, żyjące w zgliszczach Chicago podzielone jest na pięć frakcji. Podział ten ma zapewnić o pokoju społeczeństwa. Każdy zna swoje miejsce w szeregu, więc to powinno zapewnić spokój rządzącym. Do czasu. Nikt w końcu nie lubi, by mówiono mu co ma robić.
Po krótkim wstępie, „Zbuntowana” zaczyna się bezpośrednio po finale „Niezgodnej”, gdy Tris (Shailene Woodley), Cztery (Theo James), Caleb (Ansel Elgort) oraz Peter (Miles Teller) wyskoczywszy z rozpędzonego pociągu, biegną przez las, by dostać się do siedziby Serdeczności. Tam rozpoczynają się pierwsze negocjacje z władzami frakcji o udzielenie pomocy grupce uciekinierów. Motyw ten będzie się zresztą przewijać kilkakrotnie w filmie, gdy bohaterowie będą napotykać kolejnych członków różnych frakcji. Protagoniści będą więc uciekać przed oprawcami, bądź stawiać im czoła z bronią w ręku. Dużą rolę odegrają znów specyficzne symulacje, przez które będzie przechodzić Tris, tym razem przedstawione z większą dawką interesujących efektów specjalnych. Całości będzie brakować jednak serca, by w pełni przejąć widza wydarzeniami.

„Zbuntowana” jest zwyczajnie słabszym filmem od swojej poprzedniczki, gdyż obrazowi brakuje prawdziwego poczucia zagrożenia. Mimo, że wszyscy latają wkoło mierząc do siebie z broni, a kilkoro bohaterów nawet ginie, większość wydarzeń powoduje jedynie wzruszenie ramion. Film ucierpiał też z powodu braku beztroski, która charakteryzowała pierwszą część, ukazującą uroki nowej frakcji, w której znalazła się główna bohaterka. Tak naprawdę największym błędem nowej części jest fakt, iż w obrazie brakuje interesujących interakcji bohaterów, a ich problemy, które były niezwykle rozwinięte w książce, zostały spłaszczone do jednej, czy dwóch scen.

„Zbuntowana” skupia się bowiem w zasadzie na samej Tris i jej problemach. Pozostałych bohaterów spycha na trzeci plan. Mimo skupienia się na głównej bohatece, jej rozterki pokazane są w większości w beznamiętny, nie budzący emocji sposób. Koronnym przykładem scena seksu. W poprzedniej części, gdy Tris się go obawiała i nie chciała, twórcy uraczyli nas całą sekwencją gry wstępnej. Teraz, gdy do zbliżenia rzeczywiście dochodzi, ekran przechodzi w czerń. Nie mówię o tym, by seks od razu musiał być ukazany w detalu. Zastanawia jednak fakt, iż pokazując moment, w którym bohaterka podejmuje ważną dla siebie decyzję, nie próbuje się go głębiej zanalizować. Tak dzieje się kilkakrotnie, również w wątkach poczucia bycia odpowiedzialnym za śmierć najbliższych osób.

Shailene Woodley najlepiej wypada w płaczliwych scenach, w których musi ukazać wewnętrzny ból Tris. Sęk tkwi w tym, że jej postać jako całość stała się już mniej wiarygodna niż poprzednio. Jest nieco zbyt mocno roztrzepana. Niby rozumiemy, że taka właśnie ma prawo być, po wydarzeniach, które były jej udziałem, jednak w jej charakterystyce wyraźnie czegoś brakuje, już na poziomie samego scenariusza. Jej rozterki nie przenoszą się bowiem na rozterki widzów, trudno im wczuć się w sytuację dziewczyny.

Miles Teller natomiast wyraźnie bawi się swoją rolą, racząc ją dużą dawką niewymuszonego luzu i swobody. Najwyraźniej dystans do dzieła, w którym przyszło mu grać, umożliwił lepszy sposób gry, wybijając aktora do najlepiej zarysowanych postaci „Zbuntowanej”. Pozostali aktorzy jedynie „są” na ekranie, trudno cokolwiek o nich powiedzieć, poza tym, że dobrze wyglądają. W szczególności dotyczy to Naomi Watts jako Evelyn oraz Kate Winslet jako Janine, czyli „Głównej Złej”, stojącej na straży Złego Systemu.

Problemem filmu względem poprzednika może być też nieumiejętne wykorzystanie muzyki. „Niezgodną” oglądało się tak dobrze, dzięki intrygującemu soundtrackowi, wypełnionemu skocznymi, wpadającymi w ucho i zapadającymi w pamięci utworami uznanych artystów, z Woodkidem i Snow Patrol na czele. W „Zbuntowanej” w zasadzie brak jest „radiowej” muzyki, która ustąpiła miejsca typowym ilustracyjnym dźwiękom ścieżki dźwiękowej, które w ogóle nie wybijają się z tła.

Piękne jest za to nawiązanie do fandomu „Gwiezdnych Wojen”. Być może niezamierzone, jednak wyjątkowo wyraźne. Tris, pod mocą działania serum prawdy, musi przyznać się, że „I shot first” / „Ja strzeliłam pierwsza”, co jest niemal idealną kalką powiedzenia „Han shot first”. Charakteryzuje ono prawdziwych fanów „Star Wars”, którzy respektują tylko pierwotną wersję oryginalnej Trylogii, bez zmian wprowadzanych przez lata przez George’a Lucasa. (W jednej ze zremasterowanych wersji filmu Han oddaje bowiem jedynie strzał napastnika, a nie, jak w oryginale, ubiega atak, atakując pierwszy. Ofensywa jest najlepszą defensywą, jak to mawiają).

Mimo, że film się nie dłuży i dobrze się go ogląda, trudno w zasadzie stwierdzić o co konkretnie w nim chodzi, poza tym, że stanowił pomost między kolejnymi częściami opowieści. Jako, że pierwsza część potrafiła wciągnąć do swojego świata i zaciekawić prezentowanymi wątkami, pozostaje mieć nadzieję, że ostatni rozdział, (czy też ostatnie rozdziały, gdyż dzielenie ostatniej książki na dwie ekranizacje stało się już plagą adaptacji filmowych), będzie równie dobry, co akt otwierający Trylogię „Niezgodnej”.

Ocena: 5/10