Relacja z Cannes 2015 - Dzień 1

Relacja z Cannes 2015 - Dzień 1

Dodano:   /  Zmieniono: 
No i się zaczęło! Cannes rozpoczęte! Pierwszy dzień Festiwalu Filmowego w Cannes obfitował w wiele ciekawych wydarzeń. Zacznijmy jednak od początku - pogoda sprzyja na południu Francji. Słońce przygrzewa, morska bryza zapewnia świeże, rześkie powietrze, a błękit Lazurowego Wybrzeża pozwala w pełni się zrelaksować. W samym środku takich okoliczności przyrody znajduje się Palais de Festival, Centrum Dowodzenia Festiwalu w Cannes, miejsca odwiedzanego przez tysiące ludzi z branży filmowej każdego roku. W tym roku także i mojej skromnej osoby.
Po odebraniu akredytacji prasowej oraz „zestawu startowego” uczestnika festiwalu w postaci niebieskiego tornistra z sygnaturą festiwalu (zdjęcie do odnalezienia na Instagramie Miesięcznika Film) i zapoznaniu się z architekturą oraz rozmieszczeniem sal w Pałacu Festiwalowym, udałem się na konferencję prasową z Jury tegorocznej edycji festiwalu.

W tym roku zamiast jednego Przewodniczącego, jest ich dwóch - Ethan i Joel Coen wspólnie przewodzić będą obradom dziewięcioosobowego Jury, w składzie: Sienna Miller, Xavier Dolan, Sophie Marceu, Guillermo del Toro, Jake Gyllenhaal, Rossy de Palma, Rokia Traore, które deliberować będzie nad najlepszymi filmami festiwalu. Może być ciekawie, zwłaszcza, że Coenowie nigdy nie jurorowali na festiwalach, Sienna Miller jest debiutantką w Cannes, a Jake Gyllenhaal jest Szwedem, jak zauważył odpowiadając na pytanie szwedzkiego dziennikarza o związki z Ingrid Bergman, której twarz zdobi plakaty tegorocznej edycji festiwalu. Ekipa jurorów nie będzie się też bawić w krytykę filmową, jako taką, tylko „będzie dzielić się własnymi opiniami” z innymi. Po latach Braci Coen wciąż bowiem bawi siedzenie w ciemnej sali kinowej z innymi ludźmi, oglądając ruchome obrazki, dlatego z zainteresowaniem obejrzą wszystkie filmy, biorące udział w Konkursie.

Skoro mowa o siedzeniu w ciemnej sali kinowej, pierwszego dnia festiwalu miałem szansę obejrzeć dwie różnorodne produkcje, o których chciałbym teraz pokrótce opowiedzieć.

Film otwarcia, obraz „Standing Tall” (oryginalnie „La Tete Haute”) Emmanuelle Bercot ma wiele wspólnego z zeszłorocznym obrazem Xaviera Dolana, jednego z członków tegorocznego jury. Mowa o filmie „Mommy”, który zadebiutował na zeszłorocznej edycji imprezy, otrzymując nawet Nagrodę Jury. Oba filmy opowiadają o trudnym nastolatku, który ciągle wpada w tarapaty i który ma problemy z „wyjściem na prostą”, mimo wszelkich chęci i pomocy, zapewnianej przez osoby z jego otoczenia.

Obie produkcje opowiadają jednak historie zbliżonych charakterologicznie chłopców z różnych perspektyw. „Mommy” skupia się na trudnej relacji matki z dorastającym synem, natomiast „La Tete Haute” rozszerza pole widzenia na szersze środowisko chłopca - kolejne domy poprawcze, do których trafi delikwent oraz relacje z sędziną odpowiedzialną za sprawy młodocianych. Relacja z matką jest tu równie trudna i agresywna, co w wielu momentach „Mommy”, za to społeczny kontekst systemu sądowego i karnego dla młodocianych przestępców jest tutaj bardziej rozwinięty, stanowiąc dodatkową jakość filmu.

Podążając za losami Malony’ego (Rod Paradot) od najmłodszych lat do chwili, gdy prawie osiąga dorosłość, skupiając się na najbardziej newralgicznym momencie, przełomu 16 i 17 lat, obraz Bercot ukazuje najprostszą zasadę głoszącą, że pierwszą osobą, która jest w stanie Ci pomóc, jesteś Ty sam. Bez samodzielnej chęci zmiany na lepsze, żaden system, ani żadna pomoc zewnętrzna nie są w stanie pomóc zbłąkanemu człowiekowi. Co z tego, że państwo będzie wydawać na Ciebie po kilka setek euro dziennie, jak szacuje się w pewnym momencie na ekranie, jeśli ten ktoś nie będzie skłonny podjąć ryzyka o własne lepsze jutro? O tym jest to film. O korzystaniu z szans, które system stara się dać tzw. trudnej młodzieży. Reżyserka robi to jednak w dość prosty i oklepany sposób, opierając dzieje chłopca na paru woltach scenariuszowych, które nie są szczególnie zaskakujące, czy dramatyczne. Obrazowi brakuje pazura w ukazywaniu relacji chłopca z otoczeniem, w kółko w zasadzie powtarzając jeden schemat zachowania Malony’ego. A choć film trwa dwie godziny i dłuży się, ostateczna przemiana chłopaka przychodzi z nienacka i w zasadzie bez większej refleksji na jej temat. „Stading Tall” nie ma więc szans, aby podzielić tryumfalny los „Mommy”, nie tylko dlatego, że nawet nie jest brane pod uwagę w Sekcji Konkursowej. Obraz męczy widza w podobny sposób, co film Dolana, jednak pozbawiony jest jego wizualnej wirtuozerii. Dlatego też nie ustanie w mojej głowie zbyt długo.

Drugim obrazem obejrzanym premierowego dnia, było „Il Raconnto dei Raconnti”, „A Tale of Tales”. Jak mówi sam tytuł, film Matteo Garone jest Opowieścią o Opowieściach. Zbiorem różnorodnych baśniowych historii, które przeplatają się ze sobą w dość luźny sposób. I tak oto podążamy za opowieściami o trzech królestwach i ich mieszkańcach. Tym rządzonym przez królową o pięknym licu Selmy Hayek, której oczkiem w głowie jest jej narodzony w nadprzyrodzonych okolicznościach syn, którego losy przypominają wariację na temat Księcia i Żebraka. Tym rządzonym przez króla o licu Vincenta Cassella, wiecznie poszukującego uciech cielesnych, którego żądze doprowadzą do niecodziennych, nadprzyrodzonych skutków dla dwóch mieszkanek królestwa w podeszłym wieku. Trzecim, rządzonym przez króla o licu Toby’ego Jonesa, którego historia przywodzi na myśl Pchłę Szachrajkę, a następnie… Shreka, ze względu na ciekawą woltę, w której wybrankiem do ręki córki, okazuje się olbrzym, „ogr”, jak mówi o nim sama dziewczyna (Bebe Cave).

Film snuje się niczym opowieść na dobranoc, która ciągle zmienia wątki. W tym względzie jest trochę jak "Into the woods" Roba Marshalla, w tym znaczeniu, że to też mieszanka motywów z rożnych słynnych baśni. Co prawda, „Tale of Tales” jest nieco lepsze od filmu Disneya, jednak w podobny sposób chaotyczne. Film Garone jest bowiem pięknie sfilmowaną (szczególne wrażenie robi sekwencja podwodna), z niezwykle trafioną, intrygująco magiczną muzyką Alexandra Desplata, opowieścią, której brakuje wyraźnych ram dramaturgicznych, które sprawiłyby, że efekt końcowy nie wydawałby się zbyt chaotyczny i niedokończony. Mankamenty fabuły nie przeszkadzają jednak, aby z dużym zainteresowaniem chłonąć piękny świat przedstawiony. Zwłaszcza, że architektura, czas akcji oraz udział nadprzyrodzonych kreatur przywodzą chwilami na myśl serie „Gra o Tron”, czy „Władca Pierścieni”. Znajdując się w doborowym towarzystwie wciągających opowieści fantasy, ze względu na intrygującą, dopieszczoną warstwę wizualną, tym mocniej widać główny błąd „Tale of Tales”. Chaos opowiadanej historii i brak wyraźnego zaznaczenie reguł rządzących światem przedstawionym leżą u podstaw konstatacji, że film Garone nie wykorzystał pełni drzemiącego w nim potencjału. Z drugiej strony nie da się ukryć, że „Il Raconnto dei Raconnti” stanowi piękny sen. Właśnie dzięki dopieszczonej warstwie audiowizualnej nie żałuję, że obejrzałem to dzieło.

Na zakończenie wpisu, dla przypomnienia dodam: krótki bilans mojego premierowego dnia otwarcia: obejrzane: dwa filmy, wysłuchane: jedna konferencja prasowa, druga, widziana na ekranach, w trakcie oczekiwania w kolejce na drugi pokaz filmowy.