Jeszcze niedawno wszystkie stacje telewizyjne chciały robić seriale „w stylu TVN”. W standardzie, jaki wiele lat temu wyznaczyły produkcje w rodzaju „Magdy M.”. Wielkomiejskie apartamentowce z wnętrzami „na bogato”, które są szczytem aspiracji dużej części Polaków; widoki metropolii z budynkami ze szkła i metalu; urodziwi bohaterowie bez właściwości; brak wyrazistych konfliktów; nieśmieszne dowcipy konstruowane tak, żeby broń Boże nikogo nie urazić; no i oczywiście happy end. Dziś „w stylu TVN” kręci już tylko TVN, a i to nie zawsze. Bo z dwóch jesiennych nowości tylko jedna odpowiada powyższemu opisowi, mam na myśli żenujące „Aż po sufit”, któremu nie pomoże nawet dwójka wybitnych aktorów w rolach głównych (Edyta Olszówka i Cezary Pazura). Jak każdy patent i ten po jakimś czasie przestał działać, co ciekawe, zbiegło się to w czasie ze spadkiem notowań obozu PO, która również adresowała swój przekaz do klasy średniej i osób, które do niej aspirują. Najwyraźniej kultura i polityka są znacznie bliżej siebie, niż twierdzą niektórzy komentatorzy.
Skazane na sukces
Stacje telewizyjne, które muszą odpowiadać na masowe zapotrzebowanie, nadchodzącą przemianę wyczuły już wcześniej. I tak w Polsacie zamiast seriali „w stylu TVN”, jak „Hotel 52”, mamy bardzo dobre „Skazane”, a w TVP 2 zamiast „O mnie się nie martw” trzymającego w napięciu „Prokuratora” według scenariusza braci Miłoszewskich. Jedynka, której nowa produkcja odniosła największy sukces (średnia widownia znacznie powyżej 3 mln), zaproponowała „Dziewczyny ze Lwowa”. Są to seriale, w które zainwestowano spore pieniądze i zatrudniono przy ich realizacji wybitnych twórców. Warto też dodać, że telewizja publiczna przygotowuje realizację wystawnej serialowej biografii największego amanta czasów II RP Eugeniusza Bodo. TVN też robi seriale nie w swoim stylu, bo zrealizował, dostępny tylko w internetowym Playerze, „Web Therapy” („Terapia w sieci”) z Agatą Kuleszą w roli głównej. Jest to adaptacja komediowego amerykańskiego cyklu z Lisą Kudrow, która gra psychoterapeutkę udzielającą porad w internecie.
Ten ostatni przykład dowodzi, że największe stacje telewizyjne rozumieją, na czym polega wyzwanie, jakim będzie obecność Netflixa w Polsce, i że szykują się, by je podjąć. I, wbrew pozorom, wydaje się, że nie są na straconej pozycji. Obstawiałbym raczej, że to internetowy potentat z USA przekona się – niczym eBay, który sromotnie przegrał rywalizację z Allegro – że polscy klienci mają swoje przyzwyczajenia. A te niełatwo zmienić. Owszem, Netflix ma szansę jako internetowy dystrybutor VoD (video on demand), czyli wideo na życzenie, choć i w tym segmencie nie będzie mu łatwo, jako że użytkownicy znad Wisły niechętnie płacą w sieci. Jednak zdominować rynek seriali uda mu się tylko wtedy, gdy dogada się z którymś z największych nadawców telewizyjnych.
Cóż, amerykański gigant zarabia na wypożyczeniach w sieci, ale to własne produkcje są prawdziwym tytułem do jego chwały. Z kilku powodów. Najważniejszy jest taki, że wielu obserwatorów uważa, iż tak będzie wyglądać telewizja przyszłości: w myśl tej teorii model oparty na dystrybucji treści przez sieć to rozwiązanie, które znajdzie wielu naśladowców i będzie bardzo opłacalne. Podstawą jest jednak to, że te treści najpierw trzeba wytworzyć, i Netflix to robi. Z sukcesami. Pierwszą produkcją platformy, która sprawiła, że usłyszał o niej cały świat, był „House of Cards”, serial o kulisach walki o władzę w USA z wielką rolą Kevina Spaceya. Dziś liczba własnych produkcji Netflixa przekroczyła już 30 (dramaty, komedie, młodzieżowe), a kolejne zostaną zaprezentowane już wkrótce. Wśród tych, które już zrealizowano, są prawdziwe serialowe hity: nawiązujący do superbohaterskiego komiksu „Daredevil” „Narcos” o Pablu Escobarze czy „Sense 8” twórców „Matrixa” braci (czy też rodzeństwa, bo jeden zmienił płeć) Wachowskich. Najpierw te produkcje mogą, oczywiście, obejrzeć użytkownicy Netflixa (działającego w ponad 40 krajach), a dopiero po dłuższym czasie trafiają one do telewizji i na DVD.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.