Bez feedbacków, benchmarków i briefów. Rozmowa z Aleksandrem Kozłowskim

Bez feedbacków, benchmarków i briefów. Rozmowa z Aleksandrem Kozłowskim

Dodano:   /  Zmieniono: 1
Guns'n'Horses (2016)
Guns'n'Horses (2016) Źródło: Przedmarańcza
48 Hour Film Project na stałe wpisał się w kalendarz nadwiślańskich imprez filmowych. Z roku na rok przybywa entuzjastów kina, którzy na dwie doby rzucają wszystko, by od zera nakręcić własny film. Jeden z takich śmiałków – laureat tegorocznej, drugiej edycji konkursu we Wrocławiu – opowiedział naszej redakcji o 48HFP widzianym od kuchni.

Aleksander Kopruch Kozłowski – reżyser, operator, after-efekciarz i lider zwycięskiej grupy Przedmarańcza. Jak sam przyznaje, ma szczególną słabość do nieuzasadnionych wybuchów. Od 2007 roku skutecznie przekonuje całą śląską scenę hip-hopową do tego, że „teledysk to coś znacznie więcej niż machanie łapkami do kamery”. Obecnie przymierza się do produkcji bajkowego serialu według własnej koncepcji.

Aleksander Kozłowski

Dominika Pietraszek, FILM: Nakręcenie filmu od A do Z w 48 godzin wydaje się prawie niemożliwe. Co sprawiło Twojej ekipie największą trudność? Ekspresowe tempo czy może dostosowanie się do pozostałych wymogów?

Aleksander Kozłowski: Te pozostałe wymogi nie są żadną blokadą, wręcz przeciwnie. Myślę, że są one tam bardzo celowo, bo rozwijają kreatywność. Postać, zdanie, rekwizyt i gatunek potrafią pomóc w momencie przestoju. Natomiast tempo rzeczywiście, jest szalone. Zwłaszcza wtedy, gdy w grę wchodzą efekty specjalne. Nie był to jednak szczególnie duży problem – mówi człowiek, który ostatnim razem nie zdążył…

Zatem było to już Wasze drugie podejście?

Tak, wcześniej próbowaliśmy w Katowicach. Poprzednim razem zabrakło nam jakiejś godziny. 49 Hour Film Project.

Domyślam się, że „Guns’n’Horses” kosztowało Was przynajmniej dwie nieprzespane noce i godziny intensywnej pracy...?

Nie, nie, nie, ogromne nie. To mit wprowadzany przez ludzi, którzy lubią się chwalić, że napracowali się więcej, niż się napracowali. Moja ekipa grzecznie chodzi spać, grzecznie wstaje i wyspana przychodzi na plan. Wszyscy ładnie rozeszli się o 22.00 pierwszego dnia i już o 18.00 drugiego dnia, aby zebrać siły na najtrudniejszy, trzeci dzień.

Kluczem do sukcesu jest więc dobra organizacja. 

Dobra organizacja, dobra motywacja i dobra zabawa. Wiele ekip złożonych na ostatnią chwilę rozbija się często już na etapie pisania scenariusza o to, kto tak naprawdę w ekipie będzie rządził. Jest to kwestia wcześniejszego spotkania się, podzielenia rolami, przemyślenia wszystkich niespodzianek, które mogą nas czekać. 

A czy warto mieć przygotowany zarys filmu, który uzupełnia się później detalami uwarunkowanymi przez narzucony gatunek filmowy? Czy lepsze efekty przynosi spontaniczność?

W naszym przypadku jedynym ustalonym wcześniej elementem była forma. Podeszliśmy do sprawy po hollywoodzku: najpierw pomyśleliśmy o efektach specjalnych, a potem dołożyliśmy do nich treść. Nie wiem, czy przygotowanie zarysu historii jest dobrą metodą. Ktoś ma pomysł na science fiction, wylosuje film rodzinny, rekwizyt w postaci dżdżownicy i cała koncepcja się wali. 

Tym bardziej jestem pod wrażeniem – scenariusz to chyba najmocniejszy punkt „Guns’n’Horses”. W końcu jest to western, który równie dobrze sprawdza się jako komedia.

To wynika ze zgrania ekipy. Basia, która otrzymała nagrodę dla najlepszej aktorki, jest dyrektor kreatywną agencji reklamowej. Na co dzień kręcimy z nią reklamy, w związku z czym dużo współpracujemy na poziomie kreatywnym. Bartek, drugi aktor, to wokalista zespołu, z którym zrobiłem już masę teledysków. Reszta teamu też okazała się bardzo kreatywna, nie ma blokad.

Z Twojej opowieści wynika, że 48HFP to tylko jedno z wielu filmowych wyzwań, jakie masz już za sobą. W związku z tym nasuwa się pytanie: czy 48HFP to festiwal dla każdego, czy raczej dla osób, które mają doświadczenie w tworzeniu filmów?

Broń Boże, ja bardzo wierzę w te tak zwane trzmiele, którym nikt nie powiedział, że nie mogą latać. Przykład z mojej branży: w teledyskach hip-hopowych średnio dwa razy do roku pojawia się absolutne arcydzieło nakręcone przez kogoś, kto nie miał pojęcia, co robi. Tacy ludzie nie są blokowani schematami, w które profesjonaliści, łącznie ze mną, już powpadali. Potem następuje dramat, bo ci twórcy czegoś się uczą i cała ich kreatywność gdzieś ulatuje. Człowiek, który odkrył, że jego telefon kręci dobre filmy, czasami bywa dużo skuteczniejszy niż ktoś, kto właśnie pracuje nad swoją setną produkcją. To szaleństwo człowieka, który jeszcze nie zna ograniczeń. 

Guns'n'Horses (2016) - making-of

Ale Ty jesteś zawodowcem.

Tak, starając się utrzymać szaleństwo człowieka, który nie zna ograniczeń.

A mogę zapytać o nazwę zespołu – Przedmarańcza?

Przedmarańcza to Marańcza idealna, coś co istniało dawno, jeszcze przed Marańczą Właściwą. Dziś znajdujemy się w epoce Pomarańczy, zwanej także Post-marańczą – zaledwie bladego cienia tego, czym była Przedmarańcza.

Jestem ciekawa, kto tworzy zespół o tak dumnej nazwie. Czy wrocławski skład Przedmarańczy zmienił się w stosunku do składu katowickiego?

Zespół główny pozostał ten sam, czyli: Basia – aktorka, Bartek – aktor i muzyk, makijażystka Kasia, która tak naprawdę stworzyła ten zespół, Kuba – drugi operator do zadań specjalnych („znajdź konia i każ mu się śmiać”) i nasza producentka, dla odmiany Basia, postać wybitna. Ona robi te magiczne rzeczy, o których ja nie mam pojęcia. Chodzi o taki plik papierów, który na pewno jest ważny, ale ja się go boję. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku wystartujemy w takim samym składzie.

Czyli myślicie już o następnej edycji.

Tak. Trochę głupio, gdy mówi to człowiek, który wygrał, ale nam nie chodziło o to wygrywanie. 

Guns'n'Horses (2016) - making-of

A więc o co chodziło?

O wykonanie projektu, który jest: za darmo, bez klienta, bez feedbacków, benchmarków, briefów i wszystkich tych innych przerażających angielskich słów; projektu, który da nam totalną wolność. Mamy w filmie konia z karabinem, prawda? Strasznie trudno jest sprzedać konia z karabinem jakiemuś ministerstwu. A tutaj możemy mieć konia z karabinem i nikt nie będzie o niego pytał. To była główna motywacja. 

Zanim przystąpicie do kolejnej edycji 48HFP, czeka Was wyjazd do USA, na festiwal Filmapalooza. Na tegorocznej edycji pojawiło się 350 filmowców z ponad 80 miast. Jak sądzisz, skąd ta popularność 48HFP w Polsce i na świecie? 

Bo jest to bardzo zacna inicjatywa...? Motywacje są różne: jedni chcą się pobawić, drudzy wygrać, inni narobić sobie kontaktów i pokazać swoje możliwości. Ponadto 48HFP to idealny „przetykacz”. Wiele startujących w konkursie osób ma w szufladzie milion pomysłów na dzieło życia, którego nigdy nie zrealizuje, bo zabraknie im czasu, pieniędzy, ludzi, wszystkiego. A tutaj? Masz 48 godzin, rzuć wszystko, odwołaj niedzielny obiadek i rób film. Mnie to bardzo przetkało kreatywnie. 

Zbliża się szósta warszawska edycja. Poradzisz coś startującym w niej ekipom?  

Drogie ekipy, jeśli macie zamiar jechać na 48HFP po to, by nakręcić kolejny, łzawy Film O Młodzieży Zagubionej We Współczesnej Rzeczywistości, przekazać kilka głębokich myśli i sprawić, że wszyscy będą płakać, zostańcie w domach i upijcie się na smutno. Jest to oczywiście tylko moje podejście, ale mam wrażenie, że może działać także bardziej uniwersalnie. Tak szczerze: co my w wieku trzydziestu lat mamy do powiedzenia? Nic mądrego, więc może podejdźmy do tego na luzie i pobawmy się.

Czytaj też:
Ruszyła rejestracja do warszawskiej edycji 48 Hour Film Project