W Cannes pojawiły się dwa przejmujące filmy o odchodzeniu matki: „Opowieść o miłości i mroku” Natalie Portman i „Moja matka” Nanniego Morettiego.
Nanni Moretti to jeden z ulubionych reżyserów canneńskiego festiwalu. W nagrodzonym niegdyś Złotą Palmą „Pokoju syna” opowiadał o bólu po stracie dziecka. W tym roku, w „Mojej matce” opowiada o reżyserce, która obserwuje, jak gaśnie jej matka.
-Dziennikarze pytają mnie, czy zmieniłem swój styl od tamtego czasu– mówił artysta. - Pewnie dojrzałem życiowo, a to wpływa na pracę. Na pewno różnię się w jednym: zamknąłem się w planowanym budżecie.
Bohaterka nowego obrazu Włocha, Margherita, kręci właśnie film. Na plan przyjeżdża amerykański gwiazdor, dziennikarze pytają o projekt, trwają zdjęcia do trudnych, masowych scen strajku w fabryce. Ale wszystko to traci znaczenie, kiedy w szpitalu lekarz mówi: „Serce pani matki jest coraz słabsze. I już się nie poprawi”.
Moretti, jak zawsze, pozostaje reżyserem subtelnego, kameralnego kina. Obserwuje chwile wyrwane z codzienności bohaterki. Kobieta, razem z byłym nmężem, wychowuje syna, właśnie skończyła kolejny nieudany związek. W myślach wraca do kłótni z matką, które z trudem może sobie wybaczyć. Ale przecież miłość nigdy nie jest bezkonfliktowa. Starsza kobieta dawała jej poczucia bezpieczeństwa. Zawsze była przy niej.
- Margherita ma bardzo dużo ze mnie – przyznał w Cannes Moretti. - Nie wierzę w kino jako narzędzie psychoterapii. Ale na pewno pisząc i realizując taki scenariusz, człowiek zadaje sobie mnóstwo ważnych pytań.
„Moja matka” to piękny film o stracie. I o świecie, który nie zatrzymuje się, mimo że odchodzi ktoś bliski. Ale również o momencie podsumowania życia, o konieczności spojrzenia na z dystansu na siebie. I na relacje, które rozpadły się w codziennej walce o własną przestrzeń, gdy nie potrafiliśmy wyjść drugiej osobie naprzeciw. To historia o dzisiejszej samotności, której nie potrafi zagłuszyć praca i której nie koją inni ludzie. Wspaniałe kino.
O końcu dzieciństwa i relacji z matką opowiada też Natalie Portman. W Cannes aktorka gra w medialną grę. Na czerwonym dywanie pojawiła się w niemal przezroczystej sukience, pozwalała sobie robić zdjęcia z mężem, uśmiechała się do fotoreporterów. Ale jest już na innym etapie, niż dziesięć lat temu, kiedy wciąż pozostawała Padme Amidalą z „Gwiezdnych wojen”. Teraz przyjeżdża na festiwal z filmem, który sama wyreżyserowała. Zagrała w nim też oszczędną, ale bardzo ładną rolę matki, której już nawet miłość do syna nie jest w stanie utrzymać przy życiu.
„Opowieść o miłości i mroku” to ekranizacja wspomnień Amosa Oza. Rządzi się ona prawami dziecięcej wyobraźni. Z punktu widzenia chłopca reżyserka opisuje powstanie państwa Izrael, traumę drugiej wojny światowej, konfliktu na Bliskim Wschodzie. I depresję matki.
Wspaniałe zdjęcia Sławomira Idziaka zachwycają swoją różnorodnością. Operator Kieślowskiego i Zanussiego, nominowany do Oscara za „Helikopter w ogniu” opowiada kolorem i jego temperaturą historię o różnych odcieniach dzieciństwa w czasach niepokoju. I choć film ma słabsze momenty, w to jednak broni się. Jest szlachetną opowieścią o żydowskim losie, intensywnym odczuwaniu świata, wrażliwości, której nie da się stłumić.
Moretti i Portman opowiedzieli o momencie, w którym naprawdę kończy się dzieciństwo. I stworzyli piękne hymny na cześć miłości matki.
-Dziennikarze pytają mnie, czy zmieniłem swój styl od tamtego czasu– mówił artysta. - Pewnie dojrzałem życiowo, a to wpływa na pracę. Na pewno różnię się w jednym: zamknąłem się w planowanym budżecie.
Bohaterka nowego obrazu Włocha, Margherita, kręci właśnie film. Na plan przyjeżdża amerykański gwiazdor, dziennikarze pytają o projekt, trwają zdjęcia do trudnych, masowych scen strajku w fabryce. Ale wszystko to traci znaczenie, kiedy w szpitalu lekarz mówi: „Serce pani matki jest coraz słabsze. I już się nie poprawi”.
Moretti, jak zawsze, pozostaje reżyserem subtelnego, kameralnego kina. Obserwuje chwile wyrwane z codzienności bohaterki. Kobieta, razem z byłym nmężem, wychowuje syna, właśnie skończyła kolejny nieudany związek. W myślach wraca do kłótni z matką, które z trudem może sobie wybaczyć. Ale przecież miłość nigdy nie jest bezkonfliktowa. Starsza kobieta dawała jej poczucia bezpieczeństwa. Zawsze była przy niej.
- Margherita ma bardzo dużo ze mnie – przyznał w Cannes Moretti. - Nie wierzę w kino jako narzędzie psychoterapii. Ale na pewno pisząc i realizując taki scenariusz, człowiek zadaje sobie mnóstwo ważnych pytań.
„Moja matka” to piękny film o stracie. I o świecie, który nie zatrzymuje się, mimo że odchodzi ktoś bliski. Ale również o momencie podsumowania życia, o konieczności spojrzenia na z dystansu na siebie. I na relacje, które rozpadły się w codziennej walce o własną przestrzeń, gdy nie potrafiliśmy wyjść drugiej osobie naprzeciw. To historia o dzisiejszej samotności, której nie potrafi zagłuszyć praca i której nie koją inni ludzie. Wspaniałe kino.
O końcu dzieciństwa i relacji z matką opowiada też Natalie Portman. W Cannes aktorka gra w medialną grę. Na czerwonym dywanie pojawiła się w niemal przezroczystej sukience, pozwalała sobie robić zdjęcia z mężem, uśmiechała się do fotoreporterów. Ale jest już na innym etapie, niż dziesięć lat temu, kiedy wciąż pozostawała Padme Amidalą z „Gwiezdnych wojen”. Teraz przyjeżdża na festiwal z filmem, który sama wyreżyserowała. Zagrała w nim też oszczędną, ale bardzo ładną rolę matki, której już nawet miłość do syna nie jest w stanie utrzymać przy życiu.
„Opowieść o miłości i mroku” to ekranizacja wspomnień Amosa Oza. Rządzi się ona prawami dziecięcej wyobraźni. Z punktu widzenia chłopca reżyserka opisuje powstanie państwa Izrael, traumę drugiej wojny światowej, konfliktu na Bliskim Wschodzie. I depresję matki.
Wspaniałe zdjęcia Sławomira Idziaka zachwycają swoją różnorodnością. Operator Kieślowskiego i Zanussiego, nominowany do Oscara za „Helikopter w ogniu” opowiada kolorem i jego temperaturą historię o różnych odcieniach dzieciństwa w czasach niepokoju. I choć film ma słabsze momenty, w to jednak broni się. Jest szlachetną opowieścią o żydowskim losie, intensywnym odczuwaniu świata, wrażliwości, której nie da się stłumić.
Moretti i Portman opowiedzieli o momencie, w którym naprawdę kończy się dzieciństwo. I stworzyli piękne hymny na cześć miłości matki.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.