Ekran pod ostrzałem. "Karbala" wchodzi do kin w piątek

Ekran pod ostrzałem. "Karbala" wchodzi do kin w piątek

fot. mat. prasowe 
Dodano:   /  Zmieniono: 
„Karbala” to dowód, że polska historia nie tylko jest świetnym źródłem wojennych fabuł, ale że wreszcie przypomnieliśmy sobie, jak je kręcić.

W ostatnich latach polscy reżyserzy na polu bitwy zazwyczaj ponoszą porażki. I to bez względu na to, czy sięgają po formułę kina wojennego dla samej wojny, czy jest ona tłem zdarzeń lub wątkiem drugoplanowym. Jednak „Karbala” w reżyserii Krzysztofa Łukaszewicza – opowiadająca o mało znanej bitwie, jaką polscy żołnierze stoczyli 11 lat temu w Iraku – pokazuje, że można inaczej. Że polskie filmy wojenne mogą mieć sens, logikę i świetnie opowiadać emocjonalną fabułę.

Kino drugiej świeżości

Twierdzenie, że ostatnio Polakom nie wychodzi opowiadanie o wojnie, oczywiście pomija „Miasto 44” (2014) Jana Komasy. Ale ten film to wyjątek pod wieloma względami. Zresztą może należałoby go traktować właśnie jako początek zmian, których efektem jest „Karbala”. Choć, jak to w kinie, wszystko jest bardziej skomplikowane. Zdjęcia do filmu Łukaszewicza trwały dwa i pół roku, czyli zaczęły się jeszcze przed premierą „Miasta 44”.

Ale poza tym zazwyczaj dostawaliśmy produkty drugiej świeżości i trzeciej jakości. Często było to wręcz szantażowanie widza i recenzenta tematem. No bo przecież nie wypada źle się wypowiadać o jednym z największych triumfów wojska polskiego, o którym traktuje film „1920. Bitwa Warszawska” (2011). Tym bardziej że stworzył go mistrz Jerzy Hoffman. Albo jak można krytykować opowieść o polskim męstwie w „Tajemnicach Westerplatte” (2013)? Nasi bohaterscy żołnierze (obok kilku innych żelaznych tematów typu Holocaust, śmiertelna choroba w filmie opartym na autentycznych zdarzeniach, czy wielcy Polacy) służyli za alibi nieudolnym twórcom, a mieli też za zadanie ściągnąć do kin szkolne wycieczki. W efekcie powstały takie potworki jak „Bitwa pod Wiedniem” (2012) czy „Hiszpanka”, gdzie pozorne elementy kina wojennego zostały dodane praktycznie na siłę, bo przecież film w założeniach miał być o powstaniu wielkopolskim. Nie lepiej było, gdy twórcy sięgali po wątki militarne w filmach teoretycznie należących do kina rozrywkowego. W „Hansie Klossie. Stawce większej niż śmierć” (2012) Patryka Vegi te sekwencje wyglądają jak tania podróbka. Jeszcze gorzej rzecz wyszła w przeznaczonej dla młodzieży produkcji „Felix, Net i Nika oraz teoretycznie możliwa katastrofa” (2012).

Wojenne kompromisy

Czy tak było zawsze? Oczywiście, że nie. Kiedyś potrafiliśmy kręcić świetne filmy wojenne. Najróżniejsze. Mądre i niemądre. Prawdziwe i zakłamane. Z rozmachem i kameralne. Ale przede wszystkim dobrze zrealizowane i wywołujące emocje, bo opowiadające o wojnie, którą miliony Polaków żyjących w czasach komunizmu doskonale pamiętały. Mieliśmy z jednej strony „Kanał” (1956) Andrzeja Wajdy czy „Eroicę” (1957) Andrzeja Munka, a z drugiej strony całą serię propagandowych widowisk, które sławiły polsko-sowieckie braterstwo broni. Dziś z tego gatunku pamiętamy...


(...)
Całość recenzji dostępna jest w najnowszym wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.