Michał Kaczoń: Jesteśmy w Berlinie, gdzie toczy się akcja Twojego filmu. Czy to miasto ma dla Ciebie jakieś szczególne znaczenie?
Sebastian Pawlak: Ma szczególne znaczenie, właśnie przez „Elixir”. Spędziłem tutaj prawie dwa miesiące i no nie ukrywam, że granie po angielsku było dla mnie jakby dodatkowym wyzwaniem. Wypowiadania się w innym języku, jednak z czuciem i z przepływem energii jest bardzo trudne. Musiałem wykonać o wiele większą pracę niż grając we własnym języku.
Dlaczego zainteresowałeś się tym projektem?
Anya (Wątroba) z Broddiem (Higgsem) przyjechali do Polski, aby spotkać się z polskimi twórcami i po prostu zaproponowali mi rolę w filmie, który kręcili u nas – „Painting and painting”. Przyszedłem na casting, oni mnie wybrali i współpraca potoczyła się dobrze. Broddie zaproponował mi potem rolę w „Elixirze”. Oczywiście się zgodziłem i wszedłem w ten ich świat. To była długa droga. Rozmawiałem z nimi na temat scenariusza, o mojej obecności w filmie i moich różnych obawach. Był moment, kiedy powiedziałem, że nie będę grał. Broddie mnie przekonał. Cały czas jednak język był dla mnie jakąś granicą, którą musiałem w sobie przekroczyć.
Chciałeś zrezygnować właśnie z powodu języka?
Tak. Miałem jakiś głęboki lęk spowodowany językiem. Naciskałem na twórców, aby scenariusz był gotowy i przetłumaczony wcześniej. Żebym mógł pracować z coachem nad językiem i wymową oraz rolą jako taką. I udało się.
No właśnie – jaki był proces przygotowywania się do roli? Czy czytałeś Manifesty Surrealistów?
Tak, oczywiście. Czytałem nie tylko manifesty surrealistów. W Polsce wyszła książka pod tytułem „Manifesty”. Są w niej manifesty dadaistów i manifesty Dogmy, wszystkie manifesty. Czytałem też książkę o performancie, gdyż założyliśmy, że Tristan w naszym filmie jest performerem.
Mówiąc o performancie – co sądzisz o tego rodzaju sztuce?
Jestem blisko tej sztuki, dzięki teatrowi. Teatr ewoluuje w różne strony i mówi się nawet o performatywnym działaniu aktora. To jest modne. Znam performerów w Polsce. Uczestniczyłem w performance’ach, na przykład w Komunie Warszawa. W cyklu „Re//Mix” brałem udział w reperformancie „Abramovic” w reżyserii Łukasza Chotkowskiego. Uważam, że jest to bardzo fajna forma, jeżeli jest naprawdę osobista i jeżeli w niej rzeczywiście o coś chodzi.
Jak wam się układała praca na planie? Jak się dogadywaliście z reżyserem? Czy dawał Ci dużo uwag czy było większe nastawienie na improwizację ?
Dwa tygodnie spędziłem w tym domy. Bardzo dużo improwizowaliśmy. To było dla mnie interesujące doświadczenie, taka przygoda. Lubię ten sposób pracy, przypominający próby teatralne. Film rządzi się jednak swoimi prawami. Dla mnie próby przed filmem, były ciekawe i momentami magiczne. Broddie pracował klasycznie. Był scenariusz, bo to jednak nie jest film oparty na improwizacji. Ja niestety nie mógłbym na planie improwizować w języku angielskim. Czasami improwizuje się nie używając języka. Są różne formy i tak właśnie pracowaliśmy. Jednak w samym filmie wszystko jest już z góry zaplanowane.
Jak dogadywaliście się z aktorami? Jaki był proces tworzenia konfliktu?
Robiliśmy takie wieczory w Glasshaus i Broddie zadawał nam jakiś temat do przepracowania. Miałem przygotować jakiś performance i grupa go omawiała. Wtedy były różnego rodzaju rozmowy i tworzyły się konflikty. Czasami miałem też prowokować konflikty w grupie i zobaczyć co się stanie.
O czym według Ciebie jest ten film? Jak na przykład rozumiesz tytuł w kontekście całej opowieści?
Właśnie! Wiem, że o tym rozmawialiśmy, ale minęło już tyle czasu i tyle rzeczy się wydarzyło, że teraz nie wiem czy odpowiem jakoś sensownie na to pytanie. Może jest to ten Elixir, ten napój twórczy, który wyczerpał się w tej grupie. Po powrocie Tristana do Glasshaus są próby stworzenia tego cudownego napoju na nowo. Ale czy on powstaje? Czy to odpowiedni czas i miejsce, aby mógł powstać?
Czyli eliksir jako coś, co spaja tę ich grupę?
Dzisiaj tak myślę.
Jaki będzie Twój następny projekt?
Pracuję w teatrze nad sztuką Mayenburga „Męczennicy” w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Premiera w marcu. Kilka dni temu dostałem wiadomość, że będę grał w nowym filmie Agnieszki Holland. Jakiś czas temu był casting. To nieduża, ale interesująca rola Listonosza.
Gatuluję. A planujesz jakiś projekt za granicą?
Na razie nie. Pewniej czuję się w języku polskim, ale ten film pokazał mi, że da się. Nie ukrywam, że uczyłem się poszczególnych linijek. Najpierw na pamięć, potem z sensem, a później przychodziła interpretacja. Wszystko można zrobić. Jeśli masz tylko czas i ochotę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.