Była uwielbiana i nienawidzona. Jej wielkość, prawdziwa i historyczna wielkość bierze się stąd, że miała coś z Feniksa. Odradzała się z własnych popiołów, będąc nieobecna - była obecna.
Karierę artystyczną rozpoczęła filmem „Błękitny anioł" (Der blaue Engel) Josefa von Sternberga, który przeszedł przez ekrany całego świata. „Błękitny anioł" jest protoplastą wielu innych filmów powtarzających dwa podstawowe motywy: zaranie faszyzmu i działalność kabaretów. To „Zmierzch bogów" Viscontiego, „Kabaret" Fosse’a, „Jajo węża" Bergmana. Podobnie w literaturze; jest prawzorem aktorki i śpiewaczki Dory Martin w „Mefiście" Klausa Manna, by poprzestać na tym jednym przykładzie.
Wchodziła, fizycznie nieobecna, w przestrzeń historii jeszcze inaczej. John Steinbeck, korespondent wojenny New York Herald Tribune, tak pisał w lipcu 1943 roku (przekład Bronisława Zielińskiego):
- Oto jest historia piosenki. Nosi ona tytuł „Lili Marlen", a napisali ją w Niemczech w roku 1938 Norbert Schultze i Hans Leit. Następnie próbowali ją opublikować, ale została odrzucona przez jakieś dwa tuziny wydawców. W końcu zainteresowała się nią pewna śpiewaczka, Szwedka, Lala Anderson, która uczyniła z niej swój przebój. Lala Anderson ma chrapliwy głos i jest w tak zwanym typie Hildegardy.
„Lili Marlen" jest bardzo prostą piosenką. Refren jej brzmi:
Tam przed koszarami,
Gdzie stoją latarnie,
Czekałem na Lili Marlen...
(...) W końcu Lala nagrała piosenkę na płytę, ale i ta nie była zbyt popularna. Jednakże pewnego wieczora niemiecka radiostacja w Belgradzie, która nadawała programy dla Afrika-Korps Rommla, stwierdziła, że po jakimś małym bombardowaniu nie pozostało jej wiele płyt, ale że wśród nielicznych nie uszkodzonych znajduje się piosenka o Lili Marlen. Została nadana do Afryki, następnego rana nucił ją cały Afrika-Korps i zaczęły napływać listy z żądaniami, żeby ją znów zagrano.
Historia jej popularności w Afryce dotarła do Berlina i pani Goering, która niegdyś była śpiewaczką operową, zaśpiewała piosenkę o niestałej Lili Marlen bardzo wyborowej grupie hitlerowców, jeśli coś takiego w ogóle istnieje. Piosenka natychmiast zyskała popularność i odtąd była stale nadawana przez radio niemieckie, dopóki nie przejadła się trochę samemu Goeringowi. Powiadają, że ponieważ niestałość jest tematem niezbyt przyjemnym dla uszu niektórych wysoko postawionych hitlerowców, więc sugerowano, żeby piosenkę po cichu udławić. Tymczasem jednak Lili Marlen wymknęła im się z rąk. Lala Anderson była już znana jako „kochanka żołnierza". Stała się pin-up girl. Jej chrapliwy głos dobywał się z przenośnych patefonów na pustyni.
Do tej pory Lili była wyłącznie problemem niemieckim, ale teraz ósma armia brytyjska zaczęła brać jeńców i między łupami zdobyła Lili Marlen. I oto ta piosenka poniosła się przez całą ósmą armię. Nucili ją Australijczycy i dorabiali do niej nowe słowa. Władze wahały się i zastanawiały, czy byłoby słusznie zezwolić, aby niemiecka piosenka o dziewczynie nie posiadającej wszystkich nieskazitelnych cnót została ulubioną pieśnią wojska brytyjskiego; w tym czasie bowiem przesiąkła już do pierwszej armii, a Amerykanie zaczęli na niej eksperymentować harmonię skupioną i grać ją z off-beatem (...) Lili jest nieśmiertelna. Jej proste pragnienie poznania generała trudno uznać za wyłączność niemiecką. Politykę można opanować i unarodowić, ale piosenki mają sposoby przeskakiwania granic.
A teraz druga wersja tej samej historii. Pochodzi ona ze studium Rogera Chateauneu o Marlenie Dietrich, które ukazało się w grudniu 1977 roku:
- Biuro Służb Strategicznych, zajmujące się koordynacją działań przeciw szpiegostwu i propagandzie nazistowskiej, było zdania, że Marlena może odegrać zasadniczą rolę. Nagrali z nią zestaw piosenek w języku angielskim i niemieckim.
Z tych piosenek jedna obeszła cały glob. To Lily Marlen. Jej historia jest szczególna. Był rok 1917, żołnierz z armii Kajzera, niejaki Hans Leip, napisał niewielki poemat, który recytował współtowarzyszom bojów. Po zawieszeniu broni w roku 1918 zapomniano o tej improwizacji. Ale w roku 1938 niemiecki kompozytor Norbert Schulze napisał melodię do tych słów, jednak piosenkę odrzuciło trzydziestu wydawców. W rok później udało się wydać płytę, wykonawczynią była szwedzka śpiewaczka Leile Anderson. Całkowite fiasko: sprzedano zaledwie siedemset płyt.
Nie bardzo wiadomo, dlaczego płytę odtwarzało radio niemieckie, od roku 1941. Piosenkę przechwycili alianci. Stała się marszem VIII armii brytyjskiej. Po drugiej stronie linii ognia nucił ją Afrika-Korps. Pod koniec wojny Wehrmacht wydał i rozprowadzał tekst i nuty. Z całego Reichu miliony ludzi reklamowało jej bezustanne nadawanie przez radio; „Lily Marlen" można było słyszeć dziennie jakieś trzydzieści razy na różnych falach: przyczyną reakcji było to, że posądzano nazistów o wykorzystywanie głosu Marleny Dietrich do własnej propagandy. Bowiem ta Niemka, która wybrała obóz sprzymierzonych, była tym cudem, który rozkruszał mur nienawiści. Po raz pierwszy dwa wrogie obozy miały tę samą piosenkę, która stała się wspólnym symbolem wojny, czymś w rodzaju hymnu ponadnarodowego, który nie gloryfikuje odwetu i zarozumiałości, lecz po prostu opowiada o żołnierzach i ich marzeniach.
Te dwie wersje „Lily Marlen" różnią się w szczegółach, także w ogólnym zarysie. Ale za tą piosenką kryje się Marlena Dietrich, niezwykła kobieta niezwykłych czasów. Ta jej pośrednia obecność jest miarą sławy i legendy.
Aleksander Ledóchowski
Tekst pochodzi z numeru 10/1978 Magazynu Film