Rozpoczyna się w takt historii opowiadanej przez ojca swojemu synowi, niczym bajka opowiadana na dobranoc. Obrazy, ukazujące ziemię z kosmosu przeplatają się tu ze scenami pustych terenów pustynnych i stepowych. Ogromną rolę w opowieści odgrywa też morze. Trudno tu jednak odnaleźć związek przyczynowo-skutkowy, ścieżkę przemiany bohatera, czy chronologię wydarzeń.
Oniryczność to główna cecha najnowszego dzieła Malicka. Opowieść poprowadzona jest w zasadzie bez żadnych dialogów, z licznymi wewnętrznymi monologami, lecącymi z offu. Monologami różnych osób. Samego bohatera (Christian Bale), ale i różnych kobiet, które Rick sobie przypomina (m.in Cate Blanchett, Natalie Portman, Teresa Palmer). Każda z nich jest inna. A jednak większość z nich wiąże powierzchowna relacja z bohaterem oraz fakt, że chętnie zabierał je ze sobą nad morze.
Oniryczność widoczna jest także w przeplataniu się ze sobą scen, bez wyraźnej przyczyny, konkretnego powodu, dla którego sekwencje następują po sobie. Trochę jak we śnie, w którym nie orientujemy się nawet dlaczego znaleźliśmy się w konkretnym miejscu, po prostu w nim jesteśmy. Ten formalny chaos, przemieszanie różnorodnych wątków i obrazów (w sekwencji ukazującej Los Angeles, znajdują się na przykład dwie przebitki na Berliński Reichstag oraz tutejsze metro), sprawia, że trudno tak naprawdę połapać się w sensie dzieła Malicka.
„Knight of Cups” zdaje się być rozgrywającą się w Hollywood historią o powierzchownym, niewypełnionym znaczeniem życiu, któremu bohater w jakiś sposób próbuje nadać znaczenia. Tak naprawdę jednak ciągle powtarzając te same sytuacje i zachowania. Reżyser powiela też dokładnie te same ujęcia pustych naturalnych przestrzeni. Jak gdyby próbując w ten sposób ukazać brak możliwości ucieczki ze spirali pustego hollywoodzkiego życia.
Sęk tkwi w tym, że da się ukazać pustkę żywota jakiejś grupy społecznej w bardziej przystępny, intrygujący sposób. Koronnym przykładem chociażby ostatnie dzieło Harmony’ego Korine’a. O ile jednak „Spring Breakers”, o którym mowa, również mnie porządnie zmęczyło, o tyle byłem w stanie dyskutować o wielu znaczeniach tego obrazu. W „Knight of Cups” trudno tak naprawdę o czymś konkretnym rozmawiać. Luźne zestawienie sekwencji, które nie kleją się ze sobą w spójną całość, ukazują jedynie wspomnianą pułapkę hollywoodzkiego żywota, nic poza tym. Reżyser przekazuje tę myśl jednak w wyjątkowo nieprzystępny, rozczłonkowany i chaotyczny sposób. Sprawiając tym samym, że jak na oniryczny film przystało, potrafi porządnie znużyć widza.
Warto nadmienić jednak, że jest w tym filmie jedno wyśmienite zdanie. Zdanie, które w prosty sposób przekazuje główną myśl obrazu – poszukiwań czegoś, co zapełni egzystencjalną pustkę; które w doskonały sposób charakteryzuje ludzki sposób myślenia. „Wydaje Ci się, że gdy będziesz stary, będziesz wiedział co robić. A potem orientujesz się, że jesteś tak samo zagubiony jak przedtem”. To jedno zdanie jest najciekawszym elementem całego „Knight Of Cups”. No, może poza kilkoma zachwycającymi ujęciami kamery oraz kilkoma utworami muzyki klasycznej, wykorzystanymi w obrazie.
Największym problemem „Knight of Cups” jest bowiem fakt, że z tego filmu w zasadzie nic nie wynika. Obraz kończy się też bez puenty, wyraźnego kierunku dalszego działania bohatera. Wszystko można/trzeba sobie dopowiedzieć. Brak jest jednak wyraźnych, wartościowych punktów zaczepienia, by w ogóle chcieć rozpocząć jakąś głębszą analizę.
Ocena: 3/10