Piękna zabawa stylistyką, tak udana, że cieszyłem się już na samych napisach początkowych, tak doskonale są one spreparowane. Muzyka, kolorystyka, nagłe wejście tytułu – magia. Obraz rogrywa się tuż przed Halloween, co z automatu dodaje mu specyficznego uroku.
Michał Nawrocki (z zaprzyjaźnionego bloga Salon Filmowy MN) napisał kiedyś o „Only God Forgives” Windinga Refna: „reżyser onanizuje się Goslingiem”. Dokładnie to samo robi Adam Wingard z Danem Stevensem w „Gościu„: liczne zbliżenia na twarz, podrasowana, spowita parą sekwencja ukazująca wysportowaną sylwetkę mężczyzny, gra świateł odbijających się od oblicza aktora, a wszystko doprawione doskonałą elektroniczną muzyką, która kojarzy się ze ścieżką dźwiękową „Drive„. Wszystko to ma na celu ukazanie perfekcji opanowania, charakteru i seksapilu, które emanują z Davida w niemal każdej scenie filmu.
Wszelkie mankamenty fabularne, znane z obrazów sprzed dwóch dekad, stają się tutaj plusem. Ukazane są bowiem w sposób, który celowo podkreśla ich przesadę. Najlepsze są zaś momenty, w których kamera skupia się na mimice twarzy aktorów. Zaskoczenie, powaga czy też „groźna mina” bohatera są bowiem tak przesadzone i aktorsko przestylizowane, że nie sposób nie uśmiechać się, gdy ogląda się je na ekranie. Sceną perełką jest chociażby sposób skradania się policjanta z bronią w ręku, który oczami próbuje wręcz przebić się przez ścianę luster, które znajdują się przed nim.
Forma filmu to jego największy atut. Dyskotekowa paleta barw (świetnie zaakcentowana na wyśmienitym polskim plakacie, będącym zresztą stylistyczną wizytówka dzieła) oraz dobrze dobrana elektroniczna muzyka przykuwają uwagę i wywołują radość widza. Świetna zabawa konwencją!
Ocena: 7/10 <3
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.