Dzieci Rosemary

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dzieci Rosemary (2014), Rosemary's Baby
Dzieci Rosemary (2014), Rosemary's Baby Źródło: www.nbc.com/rosemarys-baby
Moda na kontynuacje i remake'i trwa w najlepsze. W zeszłym roku mogliśmy oglądać chociażby serialową wersję "Dziecka Rosemary". Analizujemy różnice między wizją Agnieszki Holland a kultowym filmem Romana Polańskiego.

"Rosemary’s Baby” Agnieszki Holland, czyli miniserial stacji NBC, to uwspółcześniona wersja książki Iry Levina, na podstawie której powstało też arcydzieło Romana Polańskiego pod tym samym tytułem*.

Poniższy wpis będzie nie tylko próbą oceny serialu, ale także próbą porównania obu obrazów. Z powodu chęci wykazania najciekawszych podobieństw i różnic, będę odnosić się do fabuły tych obrazów, co może przez niektórych zostać uznane za spoiler. Taka uwaga na początek, just in case, gdyby ktoś nie chciał zdradzać sobie najważniejszego plot-twistu, który w zasadzie jednak jest już chyba powszechnie znany. No, ale przezornie uprzedzam, że będę opisywać dość znaczące elementy fabuły.

Na samym początku warto zaznaczyć, że mimo, że obie produkcje powstały na podstawie tego samego pierwowzoru, de facto dość znacząco się od siebie różnią. Nie chodzi tylko o zmianę miejsca akcji z Nowego Yorku na Paryż, ale o dodatkowe wątki, nieco inne rozłożenie akcentów, oraz rozbudowanie zależności między postaciami. Tym jednak co najbardziej zaskakuje w wizji Holland to przede wszystkim fakt, jak bardzo krwawe jest to dzieło. Tak bardzo nawet, że chwilami przypomina niemalże serię „Oszukać Przeznaczenie” (scena w kuchni).

Rosemary's Baby - film

W tym momencie wartym zauważenia jest to za co uwielbiam „Rosemary’s Baby” Polańskiego. Jest to fakt, jak bardzo pętla zacieśnia się na szyi Rosemary, a co za tym idzie – samego widza. Napięcie rośnie bardzo powoli, systematycznie i prawie niezauważalnie, ale w trzecim akcie, od momentu pogrzebu, widz siedzi jak na szpilkach, kibicując bohaterce w jej poczynaniach wyswobodzenia się z uroku i wpływu bliskich jej osób. Perfekcyjna robota, doskonale podbita przez muzykę oraz celnie poprowadzone ujęcia, czy przejścia między scenami. Ważnym elementem siły wersji Polańskiego jest też fakt, jak wiele ważnych rzeczy dzieje się tutaj poza kadrem, nastawiając siłę wyobraźni widza na najwyższe obroty. Poprzez sugerowanie rozwiązań zamiast pokazywanie ich wprost, reżyser sprawił, że wyobraźnia widza przejmuje część pracy, a jak wiadomo – mózg każdego z nas jest w stanie wymyślić gorsze scenariusze niż to, co pokazane nam zostało na ekranie. Wspaniałe dzieło, do którego chce się wracać.

Nową wersję świetnie się ogląda, wiedząc dokąd ta historia de facto prowadzi. Przez bardzo liczne słowne i wizualne zagrania produkcja daje dużo elementów, które puszczają oko do widza zaznajomionego z arcydziełem Polańskiego. Tak jest chociażby w świetnej scenie kłótni Rosemary i Guya o tym, że kobieta chce zaczerpnąć drugiej opinii. Mąż mówi do niej, że powinna przede wszystkim myśleć o tym, co jest najlepsze dla dziecka. Po angielsku używa on sformułowania „the baby”, na co Rosemary zauważa, że powinien był raczej powiedzieć „our baby”, czyli „naszego dziecka”. Wiedząc jednak z jakiego powodu Guy używa akurat takich słów, widz czuje się usatysfakcjonowany takim poprowadzeniem tego dialogu.

Zresztą takich zmian jest tu więcej, a jedna kwestia zostaje poprowadzona dużo lepiej niż w dziele Polańskiego. Cała konstrkucja postaci Guya prezentuje się lepiej w wersji Holland, przynajmniej ze współczesnego punktu widzenia. Ogólnie rzecz ujmując – proces podejmowania decyzji ZA Rosemary przez męża zostaje tutaj poprowadzony w nieco mniej dosadny, czy wręcz seksitwoski sposób, jak w oryginale. Raczej niż nakazywać kobiecie zrobienie czegoś, Guy stara się przekonać ją do swojego sposobu myślenia. Bardziej nią manipuluje niż rozkazuje. Ponadto, gdy dochodzi do TEGO stosunku, u Polańskiego Rosemary następnego dnia dowiaduje się, że de facto została zgwłacona przez swojego męża (z jej ust pada nawet zdanie, że śniła o tym, że coś nieludzkiego ją gwałci). Mąż obraca sprawę w żart, zasłaniając się tym, że i on był pijany, de facto w żaden sposób nie pocieszając kobiety. U Holland Rosemary dowiaduje się w zasadzie tego samego, ale sposób w jaki ta wiadomość zostaje jej przekazana jest nieco inny. Po tym jak kobieta denerwuje się na męża, że była nieprzytomna podczas gdy uprawiali seks, Guy pokazuje jej okaleczenia na swoim ciele, podobne do tych, które posiada sama kobieta, co ma wskazywać, że oboje byli aktywni podczas stosunku. Jest to mała zmiana, która jednak diametralnie zmienia postrzeganie postaci, nawet w obrębie świata przedstawionego. Takie dość niewielkie zmiany budują jednak nieco odmienny obraz kobiety w związku, który zdecydowanie zmienił się w przeciągu kilkudziesięciu lat od powstania obrazu Polańskiego.

Zoe Saldana i Mia Farrow

Duża w tym zasługa aktorów wcielających się w główne role, którzy utrzymali ten film na swoich barkach. Zaskoczyła Zoe Saldana, która była w stanie pociągnąć ten film, prezentując bardzo przyzwoitą kreację, jedynie w kilku momentach zdającą się być nieprawdziwą (są to momenty nieliczne i nie pozostawiające większego niesmaku). Równie dobrze prezentuje się Patrick J. Adams, który sprawił, że Guy staje się bohaterem, którego w jakimś stopniu jesteśmy w stanie zrozumieć. Aktor potrafił bowiem wiarygodnie ukazać wewnętrzne rozterki mężczyzny, dzięki czemu jego kreacja jest pełniejsza. Świetnie wtórują im Jason Isaacs oraz Carole Bouquet jako młodsza niż u Polańskiego wersja Państwa Castevett. Sposób, w jaki niepostrzeżenie manipulują państwem Woodhouse, jest godny podziwu i równie udany co w pierwowzorze. Aktorstwo więc stanowi kolejny dobry element najnowszej produkcji.

Oczywiście niektóre rzeczy są jednak zdecydowanie nieudane. Scena sprzed śmierci komisarza, gdy dostaje zwidów, jadąc samochodem, prowadzona w rytm muzyki francuskiej piosenkarki In-Grid (Tu Es Foutu) całkowicie rozbija atmosferę grozy, bardzo skrzętnie podbudowaną jeszcze kilka scen wcześniej. Winą tutaj jest zdecydowanie dobór nieco zbyt optymistycznego utworu. Rozumiem, że zamysł był by użyć muzyki diegetycznej, pochodzącej z samego samochodu, pytanie tylko dlaczego wybór musiał paść akurat na taki, a nie inny utwór. Coś cięższego, bazującego na mocniejszej linii basowej dużo bardziej by tutaj pasowało, rozsądnie podbijając rosnące napięcie, a nie bezsensownie je rozbijając. Nie mówiąc już o tym, że sposób ukazywania sposobu ginięcia ludzi pozostawia jednak sporo do życzenia. Zwłaszcza, że sekwencja z komisarzem jest zwyczajnie tandetna.

Wielką różnicą jest także coś o co obawiałem się od samego początku. Kwestia czy twórcy zdecydują się pokazać dziecko na ekranie. Siłą pierwowzoru było bowiem właśnie niedopowiedzenie, pokazywanie drastycznych zdarzeń, czy samego dziecka poza ekranem, stawiając tym samym siłę wyobraźni widza na najwyższych obrotach. Pozbawiając się tego elementu, stawiając na krwawą dosadność zamiast siłę niedopowiedzenia, twórcy pozbawili się  największego atutu dzieła Polańskiego. To, czego nie widzimy jest bowiem najbardziej przerażające. Wyobraźnia każdego człowieka doskonale potrafi bowiem wygenerować najstraszliwsze wizje. Oczywiście wszyscy chcielibyśmy zobaczyć TO dziecko, jednak właśnie dzięki pójściu na przekór oczekiwaniom widzów dzieło Polańskiego miało szansę zapisać się w annałach kinematografii. Twórcy najnoweszej wersji, dając wizualną odpowiedź na pytanie „What’s wrong with his eyes?” niestety nie uczynili sobie przysługi. Zwłaszcza, że znamienita kwestia zostaje potem zupełnie pozbawiona sensu, w chwili, gdy ludzie przechodzący na ulicy obok Rosemary prowadzącą wózek, mówią jej jakie piękne posiada dziecko. Ostatecznie nie wiem więc który element przemówił do mnie mniej – fakt ukazania dziecka, czy fakt ukazania dziecka nieznajomym ludziom na ulicy, gdy Ci zachwycają się jego wyglądem. W jednym z tych dwóch momentów twórcy zdecydowanie przesadzili, przekreślając skrzętnie tworzony klimat. Końcówka pozostaje więc najbardziej kontrowersyjnym momentem nowej wersji tej historii.

Rosemary's Baby - serial

Ostatecznie więc, choć dzieło Holland posiada bardzo dobre momenty (świetne jest na przykład w bardzo wielu momentach aktorstwo – odruchy Rosemary i Guya (szczególnie jego pierwsze dotknięcie kopiącego w brzuchu dziecka) są prawdziwe i wiarygodne), posiada też sceny, które w ostatecznym rozrachunku dyskwalifikują go jako poważne dzieło, które potrafi prawdziwie poruszyć (wszelkie momenty śmierci, wyciągnięte jak z tandetnego horroru zamiast poważnego thrillera).

Z drugiej strony nowa wersja „Rosemary’s Baby” zdecydowanie nie bierze przykładu z „Psychola” Gusa Van Santa, czyli kolorowego remake’u „Psychozy”, którego jedyną różnicą względem oryginału było… użycie koloru (no i jedna scena masturbacji). Tam, poprzez oddanie kadrów w skali 1:1 mogliśmy ujrzeć, że arcydzieł nie da się powtórzyć, nawet jeśli na planie remake’u będzie studiować się ogryginał. Ukazało nam to, że pewne rzeczy są niepowtarzalne i właśnie to sprawia, że zostają w naszej pamięci na tak długo. „Rosemary’s Baby” wnosi jednak coś nowego do tej historii, napędza ją nieco inny wiatr. Pytaniem oczywiście pozostaje czy nowa wersja jest lepsza od pierwotnej (no cóż – nie jest), jednak nie sposób nie pochwalić za to, że chociaż starano się podejść do tej opowieści w nieco inny sposób.

W skrócie możnaby więc określić „Rosmery’s Baby” stacji NBC, jako serial-ciekawostkę i, niestety, nic więcej. O ile film Polańskiego zapisał się w annałach kinematografii, o tyle nowoczesna przeróbka choć zapewni niespodziewanych wrażeń, ostatecznie przejdzie bez większego echa przez świat telewizji.

Ocena: 6/10

Ocena dzieła Polańskiego: 9/10

PS. * (De facto za źródło scenariusza twórcy podają obie książki Levina, zarówno „Rosemary’s Baby”, jak i słabo przyjętą część drugą „Son of Rosemary”).