VHS Hell Przedstawia - Paco - maszyna śmierci

VHS Hell Przedstawia - Paco - maszyna śmierci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Paco - Maszyna śmierci / Hands of Steel (1986)
Paco - Maszyna śmierci / Hands of Steel (1986) Źródło: Almi Pictures
Lata 80. i 90. zapisały się w naszej historii jako boom kaset wideo w Polsce. VHS Hell przedstawia wybór najciekawszych filmów tego okresu. Dzisiaj - "Paco - maszyna śmierci", "remake" "Terminatora".

W autotematycznej komedii „Jaja w tropikach”, pokazującej z przymrużeniem oka środowisko hollywoodzkich gwiazdorów, Ben Stiller gra Tugga Speedmana, aktora znanego z filmów akcji, który przeżył załamanie kariery po nieudanej próbie zmiany repertuaru na bardziej ambitny. Marzący o artystycznym awansie Speedman wcielił się w Prostego Jacka – upośledzonego chłopca mieszkającego na typowej amerykańskiej farmie – ale film z jego udziałem stał się finansową klapą i jednym z najchętniej wyśmiewanych dramatów obyczajowych w historii kina. W jednej ze scen „Jaj w tropikach” aktor zostaje porwany przez wietnamski kartel narkotykowy. Szybko okazuje się jednak, że dla uzbrojonych po zęby producentów heroiny Speedman jest nie tylko jeńcem, ale przede wszystkim idolem – VHS z „Prostym Jackiem” to bowiem jedyna kaseta, jaka znajduje się w całej wiosce, a wietnamscy kryminaliści zdążyli bardzo polubić przygody upośledzonego chłopca podczas niezliczonych wieczornych seansów. Kompletnie odrzucony przez Amerykanów film został więc – bez wiedzy producentów – hitem numer jeden w wiosce gdzieś na drugim końcu świata.

Ten motyw to jedynie komediowa wstawka, która nie odgrywa w fabule większej roli, ale scenarzyści „Jaj w tropikach” mimowolnie opisali schemat historii, która (jeśli wyłączyć z niej motyw porwania i produkcji narkotyków) poniekąd wydarzyła się w Polsce. Wystarczy jedynie zamienić wietnamską wioskę na schyłkowy PRL, a „Prostego Jacka” na włoski klon „Terminatora” pod urokliwym tytułem „Paco – maszyna śmierci”.

Nakręcony w 1985 roku „Paco – maszyna śmierci” to tak naprawdę „Vendetta dal futuro”, modelowy przykład włoskiego mockbustera, czyli niskobudżetowego filmu gatunkowego, który imituje wybrany kinowy hit. W latach 80., kiedy tamtejsza kinematografia przeżywała poważny kryzys związany z odpływem publiczności z kin i załamaniem się popularności spaghetti westernów oraz brutalnych thrillerów spod znaku giallo, Włosi próbowali wszystkiego, by ożywić zdychający przemysł filmów rozrywkowych. Na rynek wideo wchodziły tuziny produkcji, które bez zażenowania i strachu przed oskarżeniem o łamanie praw autorskich kopiowały nie tylko motywy fabularne, ale też plakaty i inne teksty reklamowe największych przebojów Hollywood: „Conana”, „Mad Maxa”, „Gwiezdnych wojen”, „Szczęk”, „Indiany Jonesa”, „Obcego”, „Karate Kida” czy „Terminatora”. Do tak spreparowanych mockbusterów wgrywano angielski dubbing, a członkowie obsady chowali włoskie nazwiska pod angielskojęzycznymi pseudonimami.

Paco - maszyna śmierci // fot. Krystian Kujda

Większość tych filmów nie osiągnęła spodziewanej popularności ani w swojej ojczyźnie, ani w USA i została skazana na piekło filmowego zapomnienia. Na tym tle wyróżnia się bohater niniejszego artykułu „Paco”, czyli Terminator z krainy spaghetti, który nie zdobył co prawda wielu fanów na Zachodzie, ale stał się bohaterem masowej wyobraźni w kraju oddalonym zaledwie tysiąc kilometrów od swojej ojczyzny.

W Polsce końca lat 80., pogrążonej w kryzysie ekonomicznym i obserwującej powolną agonię władzy ludowej, rodziła się właśnie kultura wideo. Choć magnetowidy były drogie, a legalny repertuar kasetowy prawie nie istniał, Polacy chętnie kupowali sprzęt wideo, by oglądać przywiezione zza granicy – przez marynarzy, pilotów lub przemytników – zachodnie filmy rozrywkowe. Mimo że kasety prezentowały zazwyczaj koszmarną jakość techniczną, a tłumaczenie dialogów pozostawiało wiele do życzenia, każdy VHS był skarbem na wagę złota, pozwalał bowiem na nieskrępowany kontakt z kinem gatunkowym z prawdziwego zdarzenia.

Traf chciał, że właśnie wtedy do Polski trafił „Paco”. Nie sposób dziś określić, jaką drogą przyjechał. Ważne jest jednak to, że na polskim rynku pojawiły się kasety opowiadające o przygodach Paco Queruaka – pół-człowieka, pół-cyborga, który postanawia zakwestionować rozkazy wydawane przez swoich stwórców. Film Sergia Martina (ukrywającego się pod pseudonimem Martin Dolman) znaleźć można było w wersji z dubbingiem angielskim lub niemieckim, a mnogość polskich tytułów, które umieszczano na różnych pirackich kopiach, budzi prawdziwy podziw – film funkcjonował nie tylko pod kanonicznym tytułem „Paco – maszyna śmierci”, ale też pod takimi tytułami jak „Pięści ze stali”, „Atomowy cyborg” czy „Zemsta z przyszłości”. Wszystkie te hasła zwiastowały, że film jest czymś w stylu „Terminatora”, który – jako „Elektroniczny morderca” – robił właśnie furorę w polskich kinach. Nie pozostawało więc nic innego, jak biec na pobliski bazar i zdobyć kasetę.

Dziesiątki tysięcy polskich nastolatków z wypiekami na twarzy oglądały przygody włoskiego cyborga o żelaznych rękach, a ponieważ magnetowid ciągle był luksusem, każdy seans stawał się okazją do zrobienia niewielkiego przyjęcia w gronie kumpli z klasy. Choć „Paco – maszyna śmierci” odbiegał pod względem jakości realizacyjnej od „Elektronicznego mordercy’, na zdartej kasecie (przegrywanej zazwyczaj nie z kopii-matki, ale ze zwykłej kopii przy użyciu sprzętu wątpliwej jakości) nie zawsze było to widać. Nikomu w każdym razie nie przeszkadzało, że efekty specjalne są trochę mniej spektakularne, a aktorzy nieco mniej utalentowani. Liczyła się przede wszystkim ekranowa przygoda.

Paco - Maszyna śmierci / Hands of Steel (1986)„Paco – maszyna śmierci” nigdy nie doczekał się oficjalnego wydania w Polsce, jego producenci nie zarobili więc na polskim fenomenie filmu ani jednego lira. Z dzisiejszej perspektywy produkcja Sergia Martina może wydawać się pocieszna, warto jednak pamiętać, że to jeden z tytułów, które rozpoczęły boom na kasety wideo w Polsce i znacząco wpłynęły na zmiany filmowej świadomości widzów w okresie transformacji. Jakkolwiek nie oceniać by dzisiaj jakości samego filmu – już z tego tylko powodu warto „Maszynę śmierci” obejrzeć. I ciekawe tylko, czy Sergio Martino dowie się kiedyś, że nakręcony przez niego klon hitu z Arnoldem Schwarzeneggerem był kiedyś dla wielu małoletnich widzów czymś więcej niż tylko niskobudżetową imitacją.

Grzegorz Fortuna /VHS HELL/

Zapraszamy na najbliższe wydarzenie z serii "VHS Hell"