Film opowiada historię rodziny, którą los co rusz wystawia na coraz cięższe próby. Mogłoby się wydawać, że ciężar kalectwa i chorób to wystarczające przekleństwo, którego większość z nas nie doświadcza w swoim krótki życiu. Mamy czas pokazuje w szczery i bez zbędnych dekoracji sposób, jak szerokie spektrum nieszczęść dotyka szczególnie tych najsłabszych z nas. Fakt, że historia została oparta na prawdziwych wydarzeniach dodaje kolejnego wymiaru całej percepcji filmu.
Narracja prowadzona jest z punktu widzenia wszystkich czterech osób, oferując odbiorcy opcję poznania prawdy ze wszystkich możliwych perspektyw. Film zaczyna się pożarem kamienicy, w którym giną rodzice trójki bohaterów. Od tego momentu muszą trzymać się razem i spróbować przezwyciężyć własne uprzedzenia, niefortunne koleje losów, a przede wszystkim własny strach o jutro.
To, co zachwyciło mnie najbardziej w tej produkcji to jej forma. Utrzymane w kameralnej, ciasnej i surowej konwencji sceny sprawiają, że momentami czułem się jak w teatrze. Kadry zostały obdarte ze wszelkich ozdób, retuszy i innych ingerencji technologicznych. Aktorzy, znani przede wszystkim z komedii romantycznych, niekiedy tanich, telewizyjnych produkcji, świetnie kontrastują z klimatem przywołującym momentami Dekalog Kieślowskiego. Naprawdę rzadko można zaobserwować taką dojrzałość, zwłaszcza mając do czynienia z reżyserami młodego pokolenia.
Jest to kolejny, świetny przykład na to, że jak chcemy, to możemy nakręcić coś, co poruszy, skłoni do refleksji i sprawi, że człowiek zobaczy coś więcej na tym świecie niż drogę przed siebie. Szczerze polecam Mamy czas każdemu, kto choć trochę tęskni za starym, dobrym, polskim kinem.
Jan Kowalski