Nienawistna Ósemka - opinia po seansie

Nienawistna Ósemka - opinia po seansie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nienawistna Ósemka / The Hateful Eight (2015)
Nienawistna Ósemka / The Hateful Eight (2015) Źródło: Columbia Pictures
„Nienawistna ósemka”, czyli najnowszy film Quentina Tarantino, to dzieło odmienne w dorobku reżysera.

Historia burzliwego spotkania kilkorga podróżnych, którzy reprezentują różne zawody i różne grupy społeczne, w centralnej części USA w kilka lat po wojnie secesyjnej, pełna jest podskórnych animozji i gorących uczuć, które dopiero z czasem zaczynają wypływać na powierzchnię. Spokojnie i niespiesznie napięcie panujące w budynku, w którym spotkało się ośmioro przybyszów, rośnie z każdym kolejnym rozdziałem opowieści. Film jest aktorsko dopięty na ostatni guzik, nawet jeśli Tim Roth gra w tym filmie wariację na temat bohaterów, których u Tarantino grywał ostatnio Christoph Waltz. Zagrania techniczne i rozwiązania formalne są tak wspaniałe, że nie sposób nie uśmiechnąć się szeroko, gdy pojawiają się na ekranie. 

Film jest bardziej „epicki”, bardziej teatralny, bardziej stonowany niż poprzednie obrazy reżysera. Historia, która rozkręca się powoli, niemal snuje, opowiedziana jest w kilku rozdziałach, w których z namaszczeniem poznajemy kolejnych bohaterów. To bardzo wysmakowany, wysublimowany obraz, chwilami wręcz zaskakujący jak na tego reżysera. Jego dzieła zawsze były dopracowane, jednak od „Nienawistnej ósemki” bije jakaś aura wyższej klasy, wysokiego stylu. Doskonale widać to już w scenie otwierającej, w której oglądamy długi, prawie pięciominutowy odjazd od figury Chrystusa na krzyżu, w rytm znakomitej melodii skomponowanej na potrzeby filmu przez samego Ennio Morricone. Ma się wrażenie, że jazda ta trwa nieco zbyt długo, że mogłaby się już skończyć, a mimo to jesteśmy zauroczeni, zahipnotyzowani tym, co widzimy i słyszymy i chcemy, aby to trwało dłużej. Ogromna w tym zasługa wyśmienitego, przejmującego i rytmicznego utworu Morricone, który zasłużenie dostał za swoją pracę Złoty Glob w kategorii Najlepsza Muzyka.

 Tak jest zresztą z całym filmem. Przy ponad trzygodzinnym czasie trwania, chciałoby się powiedzieć, że obraz powinien być krótszy. Prawda jest jednak taka, że nawet po głębszym zastanowieniu trudno wybrać elementy, które należałoby wyciąć, bo każdy z nich wnosi coś do tej historii. Nawet jeśli są to piękne kadry, przedstawiające broczące we śniegu konie, czy panoramy przedstawiające zaśnieżone góry. Są to elementy, bez których właściwa historia filmu w zasadzie mogłaby się obejść, jednak reżyser pokazuje je nam z takim namaszczeniem, że nie sposób nie oglądać ich w zachwycie.

Liczba wysmakowanych, intrygujących kadrów i jazd, to jedna z kluczowych zalet „Nienawistnej ósemki”. Moment, w którym bohaterowie przechadzają się po chacie, a my oglądamy ich z perspektywy poddasza, pięknie ogrywa niewielką przestrzeń, dodając jej głębi, każąc także zastanowić się, czy jest w tym pomieszczeniu coś, na co nie zwracamy uwagi na pierwszy rzut oka. Drugim wartym wynotowania momentem, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, jest chwila, w której oglądamy jadącą dorożkę przez szpary w ścianie stodoły. Techniczny zabieg potrzebny dla osiągnięcia tej sceny był dodatkowym wysiłkiem dla ekipy, jednak takim, który na ekranie wypadł znakomicie. Ponownie – w prosty sposób dając widzowi znać, że nie wszystko jest takim, jakie na pierwszy rzut oka wygląda. Zdjęcia Roberta Richardsona słusznie zostały docenione przez gremia przyznające prestiżowe nagrody.

„Nienawistna ósemka” to także chyba najmniej zabawny, najmniej cytowalny obraz Tarantino. Oczywiście, znajdzie się tu wiele momentów do śmiechu, jednak podczas seansu, w którym uczestniczyłem, widzowie śmiali się raz na pół godziny, nie co pięć minut, jak to zwykle bywa u Amerykanina. Ta większa powaga dzieła wypada jednak świetnie na ekranie, dodając emocji przedstawionym wydarzeniom.

Tak jak każdy film Tarantino, „Nienawistna ósemka” jest przegadana i krwawa, jednak cechy te reżyser ograł w inny niż zwykle sposób. Rozmowom często brakuje słynnych bon-motów (co nie znaczy, że nie pojawiają się w ogóle), a krew rozlewa się na ekranie, jak gdyby mocniej, wyraziściej, dosadniej niż dotychczas. Obraz jest też niezwykle długi, a choć ma sporo wolniejszych momentów, nigdy nie nudzi, zawsze utrzymując uwagę widza w ryzach. Jestem więc bardzo zadowolony. Wprawdzie chyba bardziej intelektualnie niż emocjonalnie, niemniej bardzo mi się podobało.

 Ocena: 7,5/10