W „Jak daleko stąd, jak blisko” Tadeusza Konwickiego dusza samobójcy szybuje ponad miastami. Nie wiadomo, dokąd zmierza. W każdym razie jest ona zawieszona pomiędzy życiem a śmiercią. W podobnym zawieszeniu, choć ukazanym nie tak onirycznie, trwają bohaterowie „Niemiłości” Andrieja Zwiagincewa – którzy z jednej strony pragną żyć i kochać, z drugiej zaś nie są gotowi na to, co się z tym wiąże, a zatem trud i poświęcenie. Znowu: są pomiędzy. Tytułowa niemiłość nie oznacza bowiem braku miłości, a raczej niemożność sprostania jej.
Przedmieścia Moskwy. Żenia (Maryana Spivak) i Borys (Aleksey Rozin) sprzedają mieszkanie; rozwodzą się. Ich małżeństwo nie mogło się udać. Ona młodo zaszła w ciążę. On założył rodzinę, by spełnić oczekiwania otaczających go Rosjan, m.in. despotycznego szefa dewoty. Teraz żadne z nich nie może ani na dobre odejść, ani tym bardziej formalnie związać się z nowym partnerem – i przede wszystkim: żadne z nich nie zamierza opiekować się synem (Matvey Novikov). Ten, podsłuchawszy kolejną kłótnię rodziców, ucieka.
Rosja Zwiagincewa nie potrafi kochać. Spoza kadru przebijają się głosy propagandowych programów telewizyjnych i radiowych. Słychać o gnijącym Zachodzie, o konflikcie w Donbasie; Putina porównuje się z Puszkinem. Na cały ten medialny zgiełk bohaterowie filmu zdają się być obojętni. Znowu: trwają w zawieszeniu – skostniali od bladego światła ekranów smartfonów i laptopów. Przy czym daleko Zwiagincewowi do twierdzenia, że to właśnie one są przyczyną tego skostnienia. Równie sztywni zdają się przecież naładowani empatią wolontariusze szukający Aloszy.
Między innymi dzięki temu „Niemiłość” ogląda się jak rasowy dreszczowiec. I choć dużą jej część mógłby z powodzeniem nakręcić David Fincher (ponieważ zwrotów akcji i cliffhangerów jest w niej na pęczki), to nadal jest ona autorska. Zwiagincew zaczyna swój film od serii ujęć przedstawiających las rosnący na skraju przedmieść, na których toczy się akcja filmu. Kończy: najazdem na pagórek, z którego dzieci pod okiem rodziców zjeżdżają na sankach – nawiasem mówiąc, kadry składające się na to ujęcie łudząco przypominają obraz „Zabawy na lodzie” Hendricka Avercampa. Niemniej, czy to na początku, wśród ośnieżonych zwalonych drzew, czy na końcu, pośród bawiących się dzieci – nad bohaterami jak Damoklesowy miecz wisi niebezpieczeństwo. Bo jeśli niemiłość w ogóle wiąże się z samotnością i odrzuceniem, to u Zwiagnicewa – wybrzmiewa ona szczególnie w miejskim (albo przedmiejskim) gwarze.
Ocena: 8/10
Czytaj też:
Loveless - Cannes 2017
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.