Zawsze uwierało mnie, że pomiędzy artystycznymi propozycjami, moralnym niepokojem, opowieściami sensacyjnymi i komediami romantycznymi, nie znalazło się w naszym kinie miejsce na ten gatunek. Zwyczajnie chciałbym czasem móc obejrzeć polski horror – tłumaczy autor. – Hiszpanie świetnie odnajdują się w tej stylistyce, dlaczego my nie możemy? Ale mamy niezrozumiałe opory. Zaraz po studiach próbowałem wystartować w Polsce z horrorem, tylko nikt nie był tym zainteresowany. Siłą rzeczy oddałem się kinu dokumentalnemu. Potem trafiłem na tematykę, która mnie totalnie pochłonęła – przemoc wśród najmłodszych. Tak powstał „Plac zabaw”. I dopiero teraz tak się planety ułożyły, że dostałem kredyt zaufania w gatunku, który lubię.
Kowalski dodaje, że ze względu na brak takiej tradycji w rodzimej sztuce, zrezygnował z eksperymentów i pozostał wierny konwencji: – Horrory przeszły w XX wieku wielką ewolucję. Dzisiaj „Midsommar. W biały dzień” czy „Uciekaj!” to zaangażowane, trudne kino społeczne. Ale ten trend jest efektem długiej ewolucji gatunku od czasów „Nosferatu” przez tradycję „Universal Monsters” aż do współczesności. W Polsce tego wszystkiego nie było. Dlatego myślę, że to jeszcze nie jest czas, aby wyskakiwać z „Midsommar”.... Zależało mi, aby „W lesie dziś nie zaśnie nikt” było w stu procentach horrorem typu slasher. Żeby niczego nie udawało, tak jak niczego nie udawały amerykańskie produkcje z lat 80 – „Koszmar z ulicy wiązów” czy „Halloween”. Robili je pasjonaci z sercem – John Carpenter, Sam Raimi, Wes Craven. I to kocham w tych filmach najmocniej: szczerość pasji.
Czytaj też:
Dobre filmy na Netfliksie, których prawdopodobnie nie oglądałeś
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.