Odszedł jeden z ostatnich wielkich reżyserów. „Poczułem dojmujący smutek”

Odszedł jeden z ostatnich wielkich reżyserów. „Poczułem dojmujący smutek”

Richard Donner z żoną
Richard Donner z żoną Źródło:Shutterstock / s_bukley
Odejście może zaboleć, zwłaszcza gdy odchodzi ktoś, kogo spuścizna towarzyszyła nam całe życie. Richard Donner robił filmy, które stanowiły ogromną część życia pokolenia dzisiejszych czterdziestolatków. Wprowadził na szczyt Mela Gibsona, nakręcił ostatni dobry film Bruce’a Willisa i namówił największe gwiazdy Hollywood do zagrania w adaptacji komiksu o latającym facecie w majtkach na spodniach.

Dziwna sprawa. Kiedy około północy dowiedziałem się, że Richard Donner nie żyje, poczułem dojmujący smutek. Z tych chwytających za serce i poruszających. Nie powinienem, bo w końcu raz - dożył pięknego wieku (91 lat), a dwa - w zasadzie był mi obcym człowiekiem.

Nigdy go nie poznałem, nigdy nie miałem okazji z nim przeprowadzać wywiadu. Jakkolwiek jednak banalnie to zabrzmi, w umieraniu i smutku wcale przecież nie chodzi o to, żeby kogoś znać.

Odejście może zaboleć, zwłaszcza gdy odchodzi ktoś, kogo spuścizna towarzyszyła nam całe życie. Dosłownie.

A filmy Donnera takie były. Stanowiły ogromną część życia pokolenia dzisiejszych czterdziestolatków. Kto z nas nie bał się na „Omenie" i nie oglądał go ukradkiem, kiedy rodzice nie patrzą?

Kto nie chciał przeżyć przygód jak dzieciaki z „Goonies", chciał być jak „Superman", marzył i zmianie życia niczym Bill Murray w „Scrooged", zaśmiewał się gdy Richard Pryor musiał być ludzką zabawką („Toy"), marzył o posągowo pięknej Michelle Pfeiffer.

No i wreszcie – kto z nas nie chciał być jak z Martin Riggs „Zabójczej broni"?

Źródło: Wprost