„Top Gun: Maverick”. Tom Cruise nie do zdarcia

„Top Gun: Maverick”. Tom Cruise nie do zdarcia

Kadr z filmu „Top Gun: Maverick”
Kadr z filmu „Top Gun: Maverick” Źródło: Paramount Pictures
„Nie myśl, tylko działaj” powtarza z ekranu Tom Cruise i sam od lat żyje według tej zasady. Biega, lata, skacze, jeździ na motocyklu, wspina się i potem znów biega. W tym roku aktor obchodzi 60. urodziny, ale oglądając „Top Gun: Maverick” można odnieść wrażenie, że gwiazdor – podobnie zresztą, jak grany przez niego Pete Mitchell – nie zamierza poddać się działaniu czasu. Najnowsze podniebne widowisko z Cruise’em to niemal obraz biograficzny.

W końcówce „Top Gun” z 1986 roku Pete Mitchell deklaruje, że chciałby zostać instruktorem w szkole dla najlepszych pilotów myśliwców na świecie. Okazuje się, że Maverick spełnił swoje życzenie, ale jego przygoda w roli nauczyciela potrwała zaledwie dwa miesiące. Głęboko zakorzeniona w jego głowie potrzeba rozwijania za sterami największych prędkości zawiodła go w wiele niebezpiecznych sytuacji, by wreszcie posadzić go w kabinie prototypu super samolotu DarkStar, mogącego rozwinąć prędkość hipersoniczną. Już na początku nowego filmu dowiadujemy się, że Maverick został najszybszym człowiekiem na świecie.

„Top Gun: Maverick”: misja niemożliwa

Jak to jednak z raptusami bywa, Maverick przegiął i pilotowana przez niego bezcenna maszyna rozpadła się w trakcie lotu na strzępy. Dla Peta Mitchella przeżycie takiej katastrofy to żaden problem, więc wraca do bazy, gdzie otrzymuje surową reprymendę od admirała Chestera Caina (w tej roli absurdalnie niewykorzystany Ed Harris). Także i tym razem widzowie nie muszą obawiać się o dalsze losy kapitana Pete’a, bo inny admirał wydał właśnie rozkaz przeniesienia go na North Island, gdzie ma ponownie zostać nauczycielem w akademii nazywanej przez pilotów Top Gun. Wspomniany admirał to nie kto inny, jak Tom „Iceman” Kazansky (Val Kilmer), czyli jego dawny podniebny rywal.

Czytaj też:
Homoerotyczny romans? „Top Gun” oczami Quentina Tarantino

Zadaniem Mavericka jest wyszkolenie najlepszych w całej marynarce wojennej pilotów myśliwców do przeprowadzenia tajnej misji na terytorium wroga. Pete szybko orientuje się, że jeśli zadanie zostanie wykonane według przedstawionych mu wytycznych, to dla któregoś z lotników będzie to misja samobójcza. Podążanie za wytycznymi nie jest jednak jego dobrą stroną, więc przystępuje do nieszablonowego szkolenia, za cel stawiając sobie sprowadzenie wszystkich podopiecznych bezpiecznie do domu. By tego dokonać, musi wybrać spośród nich odpowiedzialnego lidera, który poprowadzi kolegów w boju. Wybór utrudnia mu obecność na szkoleniu Roostera (Miles Teller) czyli syna jego nieodżałowanego przyjaciela Goose’a. To świetny pilot, ale Maverick nie chce mieć na sumieniu kolejnej śmierci bliskiej mu osoby.

Kapitan Mitchell przy okazji odnawia dawną znajomość z Penny (Jennifer Connelly), która – oczywiście - nie jest w stanie oprzeć się dzielnemu pilotowi. Maverick obiecuje jej, że tym razem na pewno jej nie opuści, ale szybko przekona się, że obietnica mogła zostać złożona przedwcześnie.

Okazuje się bowiem, że tylko on jest faktycznie zdolny do poprowadzenia misji, która – jak informują nas ekranowi dowódcy – wymaga szeregu cudów. Na szczęście, Tom Cruise ma doświadczenie w obszarze misji niemożliwych.

„Top Gun: Maverick”. Niedorzecznie dobra zabawa

Historia, którą Joseph Kosinski próbuje opowiedzieć widzom pomiędzy widowiskowymi pokazami umiejętności pilotów jest, delikatnie mówiąc, dość chybotliwa. Twórcy filmu robią, co mogą, by widzowie nie mieli żadnych podejrzeń, co do tego, kim są nienazwani w filmie przeciwnicy. Słyszymy jedynie, że akcja odbędzie się na „terytorium wroga”. Nawet samoloty nieprzyjaciela nie otrzymują tu konkretnej nazwy, pozostając jedynie „myśliwcami V generacji” (cokolwiek to znaczy). Dystrybucja rządzi się swoimi prawami, tym bardziej, że film wyprodukowany został we współpracy z Chińczykami, więc po prostu nie wypada być aż tak bezpośredni.

Większego znaczenia – z oczywistym wyjątkiem – nie mają tu również aktorzy. Osobowości młodych pilotów można podsumować pojedynczymi słowami. Jest tu Hangman - narcyz, mający przypominać postać Icemana, jest niezdara w okularach imieniem Bob i jest też Phoenix, czyli kobieta. Najzabawniejszym zabiegiem jest wyhodowanie na twarzy Milesa Tellera wąsa, który ma informować widzów, że grana przez niego postać jest niezaprzeczalnie synem Goose’a. Broni się Jennifer Connelly, której bohaterka skutecznie wprawia Mavericka w zakłopotanie, a najbardziej cieszy krótka, ale bardzo miła niespodzianka w postaci obecności w filmie schorowanego Vala Kilmera.

Czytaj też:
Aktorka wyznaje: Ładne i znane kobiety są źle traktowane w przestrzeni publicznej

Mimo tego, że nie do końca wiadomo, po co ta misja i z kim walczymy, a jedynym wyrazistym bohaterem jest Maverick, to trzeba przyznać, że zabawa jest przednia. Tom Cruise zafundował młodszym kolegom tortury w postaci treningu, który miał ich przygotować do scen kręconych w kabinach samolotów. Przyniosło to świetny skutek, bo widok twarzy aktorów poddawanych działaniom przeciążeń sprawia, że siedząc w kinowym fotelu można poczuć się naprawdę niekomfortowo.

Podniebne akrobacje są piekielnie widowiskowe i dostarczają zastrzyku adrenaliny, o którą coraz trudniej w zdominowanym przez wszystkomogących superbohaterów filmowym świecie.

„Top Gun: Maverick”. Drugiego Toma Cruise’a nie będzie

Opowiedzianą przez Kosinskiego historię streścić można jednym zdaniem: nikt nie jest w stanie zastąpić Peta „Mavericka” Mitchella. Nieustraszony kapitan co krok słyszy z ust różnych, nieprzychylnych mu osób, że jego koniec jest bliski i że nadchodzi przyszłość, w której technologia wyprze człowieka. Maverick nie godzi się jednak na taką rzeczywistość i konsekwentnie udowadnia, że to jeszcze nie pora, by oddać ster.

Tom Cruise jest Maverickiem Hollywoodu. Aktor od lat pokazuje, że w dobie filmów nafaszerowanych efektami specjalnymi, wciąż można zrobić widowisko, w którym główny bohater faktycznie łapie się drzwi startującego samolotu… od zewnątrz, pilotuje śmigłowiec wśród skał, skacze ze spadochronem z lecącego na niewyobrażalnej wysokości samolotu i potrafi przebiec sprintem kilka kilometrów. Cruise nie myśli, Cruise działa, a przy okazji zawstydza swoich młodszych kolegów po fachu, którzy mogą jedynie pomarzyć o zajęciu jego miejsca.

Nawet jeśli jest najbardziej narcystyczną postacią fabryki snów i niepoprawnym perfekcjonistą, to nie można mu odmówić statusu realnej gwiazdy kina. Drugiego Toma Cruise’a nie będzie.

Kwiat Jabłoni: Głośno mówimy o tym, co nam się w Polsce nie podoba

Źródło: WPROST.pl