Kościuszko, gdzie jesteś? „Kos” to fantastyczne kino i upiorna diagnoza narodowa

Kościuszko, gdzie jesteś? „Kos” to fantastyczne kino i upiorna diagnoza narodowa

Kadr z filmu „Kos” w reżyserii Pawła Maślony
Kadr z filmu „Kos” w reżyserii Pawła Maślony Źródło:PISF
„Kos” to rzadki w ostatnim czasie przykład na to, że w Polsce wciąż powstawać mogą świetne filmy historyczne. Takie, które dzięki dojrzałemu podejściu twórców są nie tylko rzewnym wspomnieniem wielkich postaci czy wydarzeń, lecz także celnym komentarzem do otaczającej nas obecnie rzeczywistości. To film o tym, jak bardzo potrzebujemy dziś Kościuszki i o tym, że prawdopodobnie wciąż do niego nie dorośliśmy.

A gdyby tak wreszcie dać odpocząć Sienkiewiczowi? Porzucić patos, zaklęty w sarmackich wąsach patriotyzm i nie pudrować rzeczywistości historycznej karykaturalnym wręcz heroizmem? Gdyby tak uczynić bohaterów narodowych ludźmi z krwi i kości, pełnymi zwątpień, słabości i ułomności?

Nie wiem, czy Paweł Maślona zadał sobie te pytania, zanim zabrał się do realizacji swojego filmu. Wiem natomiast, że na bohatera ekranowej historii wybrał postać idealną do wcielenia takiej koncepcji w życie. „Kos” to doskonały film na nasze czasy.

Przypomina, że zatruwające naszą rzeczywistość wewnętrzne podziały to jedna z najgłębiej zakorzenionych polskich cech narodowych. Wskazuje palcem hamulec, który nie pozwala nam spełnić zbiorowego marzenia o ojczyźnie, w której wystarczy miejsca dla każdego.

Jakoś to będzie

Cały naród wskazał go na przywódcę. To w nim skupiły się nadzieje na scalenie rozszarpanego przez wrogie mocarstwa kraju. Tadeusz Kościuszko (Jacek Braciak) ma niełatwe zadanie zjednoczenia wszystkich Polaków w walce o niepodległość, a to oznacza, że musi namówić szlachtę, by pozwoliła stanąć do boju również chłopom. Mimo jego klarownych instrukcji, okazuje się, że herbowi nie mają zamiaru potraktować tego pomysłu poważnie. Wiedzeni ułudą o własnej wielkości są przekonani, że „szlachta na koń siędzie i jakoś to będzie”.