"Wszystko co kocham" polskim kandydatem do Oscara

"Wszystko co kocham" polskim kandydatem do Oscara

Dodano:   /  Zmieniono: 
Film Jacka Borcucha "Wszystko co kocham" jest polskim kandydatem do Oscara 2011 w kategorii najlepszy obraz nieanglojęzyczny. Decyzję tę ogłosiła powołana w Polsce Komisja Oscarowa, pod przewodnictwem Agnieszki Holland. 40-letni Jacek Borcuch powiedział, że werdykt przyjmuje "z radością, wzruszeniem, ale także - z pokorą".

- Cieszy mnie, że już teraz "Wszystko co kocham" nie jest w Stanach Zjednoczonych tytułem anonimowym. Ten film był pokazywany na amerykańskich festiwalach - w Sundance, Los Angeles i Nowym Jorku - i przyjęto go tam bardzo ciepło. Mieliśmy dobre recenzje w branżowych pismach, w tym w tygodniku "Variety". Dodam, że "Wszystko co kocham" wzbudza zainteresowanie nie tylko w USA - zostało sprzedane do dystrybucji w kilkudziesięciu krajach" - opowiadał reżyser.

"Miłość w czasach zarazy", tak mógłby brzmieć tytuł zastępczy dla tego filmu - ocenił żartem Borcuch, nawiązując do jednej ze swych ulubionych książek, powieści Gabriela Garcii Marqueza. Podkreślił, że historia opowiedziana w filmie jest echem jego własnych przeżyć i że główny bohater, nastoletni Janek, był wzorowany na postaci reżysera.

W filmie, obok wcielającego się w Janka Mateusza Kościukiewicza, grają m.in.: Olga Frycz, Andrzej Chyra, Katarzyna Herman, Jakub Gierszał, Mateusz Banasiuk, Igor Obłoza. - To historia współczesnych Romea i Julii, osadzona w Polsce w latach 80. Opowieść o pierwszej miłości, dojrzewaniu, czasie najwspanialszym w życiu - momencie, gdy ma się poczucie, że będzie się żyć wiecznie i że wszystko jest do zdobycia - powiedział o fabule Borcuch. - Opowiadam o czasie, na który przypadła moja własna młodość. Moja ówczesna dziewczyna była córką działacza Solidarności, mój ojciec był oficerem. Mieliśmy problem" - wspominał.

Mówiąc o sobie i swoich rówieśnikach, Borcuch ocenił, że dla młodych najtrudniejsza była PRL-owska codzienność. - Nie było takich jak dziś klubów, knajp, kawiarni, w których młodzież mogłaby się spotykać. My spotykaliśmy się po lekcjach, na klatkach schodowych, w mieszkaniach - zanim przyszli rodzice. U nas generalnie było dość szaro. Oazy wolności mieliśmy na naszych podwórkach. To tam robiliśmy, co chcieliśmy. Zatapialiśmy się w pasjach i marzeniach - opowiadał.

Zaznaczył, że "ludzi młodych dzieliło często zaangażowanie polityczne rodziców; mundur kojarzył się z czymś strasznym, z reżimem, ze strzelaniem do robotników". - Dziś, gdy to wspominam, czuję się jak dziadek, który opowiadał mi o II wojnie światowej - przyznał Borcuch. - Pamiętam na przykład, że nauka języka angielskiego wydawała się wówczas nam młodym bez sensu. Zwłaszcza w mniejszych miastach, jak Kwidzyn, z którego pochodzę. Zastanawialiśmy się: do czego ten język nam się przyda, przecież i tak nie pozwolą nam wyjechać na Zachód" - wspominał. Pytany, o czym marzył jako nastolatek, odparł: "Marzyliśmy o tym, by móc spokojnie żyć, robić to, co kochamy. Byliśmy wyzuci z kalkulacji. A potem - nim pojawiła się nasza dorosłość, przyszła wolność. Nie zdążyłem ukształtować się w komunistycznej rzeczywistości. Musiałem się "przekonstruować", bo przyszła wolność, zacząć żyć inaczej, uczyć się wolności już jako dorosły człowiek.

"Wszystko co kocham" Borcuch nazwał "filmem dla ludzi wrażliwych, którzy chcą pamiętać czasy niewinności". - Często jest tak, że o tym zapominamy. Tak bardzo pochłania nas życie dorosłe, nasza rodzina, że tamto wszystko, co wydarzyło się kiedyś, w przeszłości, wydaje nam się błahe, trywialne, naiwne i nieistotne - powiedział. Jego zdaniem "Wszystko co kocham" wpisuje się w światowy "nurt kina typu 'wchodzenie w dorosłość'" i jest pod tym względem podobny do "Przekleństw niewinności" Sofii Coppoli czy "Lata miłości" Pawła Pawlikowskiego". "Te filmy opowiadają o czasie, który strasznie krótko trwa" - powiedział.

em