Raczek: nie boimy się konkurencji. Nowy "Film" będzie Nr 1

Raczek: nie boimy się konkurencji. Nowy "Film" będzie Nr 1

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nowy naczelny miesięcznika "Film" Tomasz Raczek, fot. JERZY STALEGA / Newspix.pl Źródło: Newspix.pl
– Zdaję sobie sprawę, że w XXI wieku nie da się rozdzielić prasy drukowanej od Internetu. Chciałbym, żeby „Film” był łatwo dostępny, żeby pojawił się w wydaniu elektronicznym i na e-czytnikach. Ale przede wszystkim będę odbudowywać brand – opowiada o koncepcji na przebudowę miesięcznika Tomasz Raczek. W rozmowie z Wprost.pl nowy redaktor naczelny mówi o tym, jakie zmiany wprowadzi, jak zachowa historyczną wartość pisma i jak sprawi, że „Film” stanie się numerem „1” dla wszystkich pasjonatów kina.
Izabela Smolińska: Czego możemy się spodziewać po panu jako po naczelnym „Filmu”?

Tomasz Raczek: Chciałbym, żeby „Film” wrócił do swoich korzeni i tradycji. I żeby dla każdego, kto się interesuje kinem, stał się filmowym tytułem prasowym pierwszego wyboru. Żeby było to pismo opiniotwórcze i zachęcające do dyskusji.

I mniej grzeczne niż dotychczas?

Tak. Myślę, że będzie to pismo uczciwie oceniające, w związku z tym czasem będzie musiało mocniej uderzyć, żeby wstrząsnąć tymi, którzy tego potrzebują.

Jak pana opinia o filmie „Kac Wawa”?

Historia z ostatnich miesięcy, kiedy krótką recenzją na Facebooku wywołałem niemal narodowe poruszenie, pokazała jak to jest bardzo potrzebne. Bo w gruncie rzeczy ta moja gwałtowna i silna reakcja sprzeciwu wobec tworzenia filmów poniżej artystycznych standardów wywołała po pierwsze dyskusję na temat tego, jak jest robione polskie kino komercyjne, po drugie, co mnie bardzo ucieszyło, spowodowała, że polscy krytycy filmowi poczuli się w obowiązku wypowiedzieć na ten temat.  Większość z nich dopiero wtedy, z powodu udziału w dyskusji w ogóle zobaczyła ten film.

Dlaczego nie zrobili tego wcześniej?

Ponieważ uznali, że „Kac Wawa” i inne filmy tego typu są poniżej ich godności, więc nie będą ich recenzować. Tymczasem ja głęboko wierzę, że krytyka filmowa jest niezbędnym elementem higieny kulturalnej.

Co pan przez to rozumie?

Że istnieje po to, żeby wskazywać gnijące i chore miejsca, a przez to umożliwiać ich leczenie. W związku z tym krytycy są zobowiązani chodzić także na najgorsze filmy i wskazywać co konkretnie zostało źle zrobione, bo tego potrzebują i widzowie, i twórcy.

„Film” będzie teraz takim wyznacznikiem i przewodnikiem?

Zdecydowanie będzie przewodnikiem. Chcę przyciągnąć najwybitniejsze pióra młodszego pokolenia. Bardzo się cieszę, ponieważ kierownictwo działu krytyki zgodził się objąć Michał Oleszczyk, który jest laureatem nagrody im. Krzysztofa Mętraka i wielu innych wyróżnień. Osobiście uważam go za najzdolniejszego i najbardziej profesjonalnego krytyka jego pokolenia, dlatego też bardzo mi zależało, żeby znalazł się w nowej redakcji. Myślę, że razem z Michałem dopilnujemy, by „Film” trzymał wysoki standard recenzji. Bardzo mi zależy, żeby nie było wśród nich tekstów przypadkowych i nijakich.

Te recenzje będą osią, na której oprze się szkielet pisma?

Mają stać się głównym powodem, dla którego ludzie będą kupować „Film”.

Jedynym?

Nie. Jest też drugi powód. I to będzie novum w miesięczniku pod moim kierownictwem. „Filmowi” w dawnych czasach udawało się nawiązać bardzo bliskie kontakty z odbiorcami. Prowadził różne akcje, przysparzające mu popularności wśród widzów. Chciałbym do tego wrócić, wyjść z redakcji,  stworzyć sieć klubów filmowych pod patronatem miesięcznika „Film”. Moglibyśmy tam nie tylko razem oglądać filmy, ale także spotykać się by o nich rozmawiać a nawet kłócić się o nie jak niegdyś zdarzało mi się  w dyskusjach z Zygmuntem Kałużyńskim.

Czyli nowy „Film” będzie bazować przede wszystkim na interakcji z odbiorcą? Będzie proponował pewną linię, zostawiając przestrzeń na odpowiedź czytelnika?

Chciałbym abyśmy byli także rodzajem poradnika dla widza. Kiedyś, w nieistniejącym już dzisiaj, „Życiu Literackim”, istniała rubryka, w której udzielano porad. Można było wysłać tam wiersz czy fragment prozy z prośbą o recenzję, a wybitny literaturoznawca oceniał czy ma się talent czy nie. Pamiętam, że raz nawet sam wysłałem tam swój wiersz. Z jego oceny wynikło, że nie będę poetą. I nim nie zostałem. Teraz chciałbym wrócić do tej dobrej tradycji i spowodować, żeby ci którzy amatorsko robią filmy a chcieliby uzyskać ich profesjonalną ocenę, mogli w „Filmie” szukać opieki i rady.

„Film” będzie oceniać czy mają talent?

Tak. Pomoże im odpowiedzieć sobie na to pytanie.

To trochę ryzykowne. Ludzie, kiedy się ich krytykuje, łatwo się zrażają…

Prawdziwi pasjonaci? Nigdy. To, czego im najbardziej potrzeba – a wiem to, bo jeżdżę ciągle na festiwale i spotkania – to kontakt i porada. Gdziekolwiek jestem, ludzie związani z kinem dosłownie łapią mnie za ręce i mówią: „niech pan przeczyta, zobaczy, powie mi czy mam talent i co powinienem dalej robić”. Jednoosobowo nie dam rady się z tym uporać, ale widzę i rozumiem, że ci ludzie są strasznie osamotnieni. Bardziej, niż kiedykolwiek. Za moich czasów, za tej podłej komuny, było gdzie napisać i do kogo się zwrócić po radę. Dzisiaj, kiedy łatwość w dostępie do kamer i różnych sposobów nagrania filmu jest praktycznie taka, jak była kiedyś do długopisu czy maszyny do pisania, bardzo dużo ludzi niemających pieniędzy może spróbować zrobić swój pierwszy film. Ale potrzebują wskazówek i wsparcia.

I to właśnie „Film” zajmie się opieką i mecenatem?

To jest nasza misja. Nie chodzi o to, żeby znaleźć w ten sposób nowego Andrzeja Wajdę. Chociaż kto wie – może jakiś fantastyczny Janko Muzykant filmu objawi się właśnie dzięki „Filmowi”? Ale nie to jest głównym celem.

A co nim jest?

Spowodowanie, żeby ci wszyscy ludzie, dla których pasją jest kino, znaleźli w „Filmie” swoje miejsce. Żeby to było pismo, po które sięgają nie tylko wtedy, kiedy chcą przeczytać recenzję „Prometeusza” czy „Hobbita”, ale także po to, żeby się dowiedzieć, czy to, co myślą i robią ma jakiś sens. Wymienić się z nami swoimi wrażeniami.

Z nami czyli z kim?

Redakcja będzie minimalna, bo takie są warunki. W dużym stopniu będzie korzystała ze współpracowników. Podstawowy trzon stanowić będą Michał Oleszczyk, Ania Serdiukow i Hanna Adamkowska. Ale tak naprawdę właściwą odpowiedź na temat piór które zaprosimy do współpracy będę mógł dać po spotkaniu z Michałem. Dzisiaj wiem tylko, że będą to nazwiska rozpoznawalne z punktu widzenia krytyki filmowej.

Mówi się teraz o kryzysie w mediach i o tym, że prasa papierowa dogorywa, a czytelnictwo przeniesie się do Internetu. Jak w tych warunkach przeforsować „Film”, przekonać, że to właśnie po niego powinno się sięgać, że warto?

To nie jest przegrana sprawa. Na świecie dość dobrze funkcjonują pisma poświęcone filmowi, np. „Empire”. Nie wyobrażam sobie pisma, które dzisiaj ignorowałoby istnienie Internetu. To oczywiste, że jak tylko okrzepniemy w nowej formule, będę się starał, żeby nastąpiła synergia pomiędzy wydaniem papierowym a tym, co stanie się jego internetowym rozszerzeniem. Bez tego trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek działalność wydawniczą w XXI w.

Będzie się pan odwoływał do historii miesięcznika?

Tak. Chcę na niej oprzeć fundamenty „Filmu”, bo jest to piękna historia.

A co będzie największą konkurencją?

Internet. Myślę, że głównym problemem będzie przekonanie młodych ludzi, że mogą dostać w piśmie wydanym na papierze coś więcej niż to, co mają w Internecie. Polskie portale poświecone filmowi są na bardzo wysokim poziomie – zarówno Filmweb jak Stopklatka. To są teraz nasi główni konkurenci, chociaż cały czas wierzę, że w Internecie, który uwielbiam, nie wszystko można przekazać.

A w czym Internet jest lepszy?

Bardzo szybko reaguje. W godzinę można się przekonać, co jest trafione, co nie. Bardzo szybko się wie czy ruch był dobry, czy zły. Przy piśmie niestety trzeba mieć więcej wyobraźni, lepszą strategię, być może więcej doświadczenia. Ale za to pozostaje przyjemność kolekcjonowania, dotykania, powracania do tego samego jeszcze raz.  No i jest jeszcze taka rzecz ulotna, jak pewna uroczysta elegancja towarzysząca przeglądaniu starannie wydanego pisma.

Jak szybko spodziewa się pan odzewu odbiorców?

Chciałbym, żeby był natychmiast…

…żeby to był ten pierwszy numer?

Tak. Żeby to był impuls, żebyśmy od razu dostali szansę. Ale zdaję sobie sprawę, że cały czas trzeba będzie tę szansę potwierdzać i na nią zapracowywać. Ideałem by było, gdyby impuls był natychmiastowy, a po trzech, czterech miesiącach przyszło potwierdzenie od odbiorców, że dostali to, na co rzeczywiście liczyli.

A jest już chociażby bardzo ogólna koncepcja tego pierwszego numeru?

Wiemy, że w numerze listopadowym ogłosimy laureatów tegorocznych Złotych Kaczek. Wiemy, że będziemy pisali o „Skyfall” czyli nowym Bondzie, bo to będzie miesiąc „007”. Ale to są oczywistości. Już jutro robimy burzę mózgów i będziemy myśleć nad czymś, czego nie będzie nigdzie indziej.

Czyli nowy „Film” będzie: odważny, w mądry sposób konfliktowy, nie będzie uciekał od opiniowania…

I będzie nowoczesny choć świadomy historii, z której będzie czerpać. Chcemy zrobić pismo drukowane, które da odbiorcom to, czego elektroniczne media wciąż nie mogą mu dać. To ma być pismo dla entuzjastów kina.