23. listopada na ekrany wchodzi nowa interpretacja "Anny Kareniny" Joe Wrighta. Jak zwykle u tego reżysera - główną rolę zagra Keira Knightley.
XIX-wieczne historie znów wracają do kin, przez ekrany przetaczają się królowe z orszakiem, a francuskie i brytyjskie guwernantki wzdychają do paniczów. Reżyserzy na nowo odczytują klasyczne powieści. "Jane Eyre" w interpretacji Cary’ego Fukunagi czy "Wichrowe wzgórza" według Andrei Arnold stają się refleksjami nad podziałami społecznymi, wykluczeniem ubogich, ścieraniem się dawnych i nowoczesnych systemów wartości. Autorzy kina odnajdują w dziełach literatury opowieści o imperiach na skraju upadku i odchodzących w zapomnienie dawnych ideałach.
- Zawsze staram się opowiadać o współistnieniu naszych losów "narodowych" i "prywatnych". O momentach, w których popadają one w konflikt, czyjś pomysł na życie kłóci się z historią pisaną przez wielkie H, a mechanizmy społeczne sprawiają, że nie możemy sami definiować swojej roli – mówił mi Joe Wright.
Reżyser ten ma już na koncie "Dumę i uprzedzenie" oraz "Pokutę" (na podstawie współczesnej książki, której akcja rozgrywa się w zeszłym stuleciu). Lubi rekonstruować na planie minione epoki, tworzyć historyczne metafory. Teraz proponuje własną, bardzo teatralną wersję "Anny Kareniny".
Wright znów tworzy wielkie widowisko, w którym namiętności jednostek pokazuje na tle wielkich przemian dziejowych. Znów ubiera w kostium aktorów, a wśród nich swoją ulubioną wykonawczynię. Keira Knightley zagrała już u niego Elizabeth Bennet z kart Jane Austen i McEwanowską Cecilię Tallis. Teraz została tytułową bohaterką powieści Lwa Tołstoja.
- Nazwanie jej muzą byłoby za proste - mówi Wright – Keira wnosi na ekran pasję, energię, ale przede wszystkim dystyngowane piękno.
Na ulicy pewnie nikt nie zwróciłby na Knightley uwagi. W czasie wywiadów w Wenecji siedzi obok mnie dziko chuda dziewczyna, z wystającą szczęką i kręgosłupem zgiętym w kabłąk. Ale kamera ją kocha. Wydobywa szlachetność rysów jej twarzy, podkreśla smukłą sylwetkę. Ona sama mówi: "Aktorstwo to dla mnie możliwość przeżycia wspaniałej metamorfozy".
Więcej o Keirze Knightley i jej kostiumowych rolach w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który od niedzielnego popołudnia będzie dostępny w formie e-wydania.
Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest też na Facebooku.
- Zawsze staram się opowiadać o współistnieniu naszych losów "narodowych" i "prywatnych". O momentach, w których popadają one w konflikt, czyjś pomysł na życie kłóci się z historią pisaną przez wielkie H, a mechanizmy społeczne sprawiają, że nie możemy sami definiować swojej roli – mówił mi Joe Wright.
Reżyser ten ma już na koncie "Dumę i uprzedzenie" oraz "Pokutę" (na podstawie współczesnej książki, której akcja rozgrywa się w zeszłym stuleciu). Lubi rekonstruować na planie minione epoki, tworzyć historyczne metafory. Teraz proponuje własną, bardzo teatralną wersję "Anny Kareniny".
Wright znów tworzy wielkie widowisko, w którym namiętności jednostek pokazuje na tle wielkich przemian dziejowych. Znów ubiera w kostium aktorów, a wśród nich swoją ulubioną wykonawczynię. Keira Knightley zagrała już u niego Elizabeth Bennet z kart Jane Austen i McEwanowską Cecilię Tallis. Teraz została tytułową bohaterką powieści Lwa Tołstoja.
- Nazwanie jej muzą byłoby za proste - mówi Wright – Keira wnosi na ekran pasję, energię, ale przede wszystkim dystyngowane piękno.
Na ulicy pewnie nikt nie zwróciłby na Knightley uwagi. W czasie wywiadów w Wenecji siedzi obok mnie dziko chuda dziewczyna, z wystającą szczęką i kręgosłupem zgiętym w kabłąk. Ale kamera ją kocha. Wydobywa szlachetność rysów jej twarzy, podkreśla smukłą sylwetkę. Ona sama mówi: "Aktorstwo to dla mnie możliwość przeżycia wspaniałej metamorfozy".
Więcej o Keirze Knightley i jej kostiumowych rolach w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który od niedzielnego popołudnia będzie dostępny w formie e-wydania.
Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest też na Facebooku.