"Płynące wieżowce" na DVD. Zobacz, czego bali się aktorzy

"Płynące wieżowce" na DVD. Zobacz, czego bali się aktorzy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr, który trafił na plakat zapowiadający film (mat. prasowe)
Film "Płynące wieżowce", poruszający kontrowersyjny temat dwóch zachodzących na siebie miłości: heteroseksualnej i homoseksualnej, ukaże się na DVD w najbliższy piątek, 11 kwietnia. Tygodnik "Wprost" rozmawiał z odtwórcami głównych ról: Martą Nieradkiewicz, Mateuszem Banasiukiem i Bartkiem Kelnerem o przenikaniu się rzeczywistości i fikcji.
Kuba (Mateusz Banasiuk) mieszka razem z matką (Katarzyna Herman) i swoją dziewczyną Sylwią (Marta Nieradkiewicz). Chłopak trenuje pływanie – jest świetnie zapowiadającym się sportowcem. Pozornie poukładane życie Kuby i jego bliskich komplikuje się, gdy na imprezie poznaje Michała (Bartosz Gelner). Ich wzajemna fascynacja nieoczekiwanie przeradza się w uczucie. Miłość Sylwii do Kuby zostaje wystawiona na ciężką próbę.

Przełamujący obyczajowe tabu film "Płynące wieżowce" pokazuje proces dojrzewania i odkrywania tożsamości erotycznej przez młodego człowieka. Fascynacja innym mężczyzną zaskakuje go i wywraca do góry nogami jego dotąd poukładane życie. Film pokazuje także stosunek otoczenia do odmienności.

Główne role w filmie zagrali: Mateusz Banasiuk, Marta Nieradkiewicz i Bartosz Gelner. W pozostałych rolach zobaczymy: Olgę Frycz, Katarzynę Herman, Izabelę Kunę i Mirosława Zbrojewicza. Autorem zdjęć jest Kuba Kijowski, muzyki - Baasch.

Po premierze w Nowym Jorku film uznano za jeden z dwóch najlepszych filmów z Europy. Potem przyszły nagrody na międzynarodowych festiwalach (m.in. w Karlowych Warach) i entuzjastyczne recenzje w Polsce i za granicą. O filmie Tomka Wasilewskiego „Płynące wieżowce” stało się głośno, zanim wszedł na ekrany. Historia dwóch zachodzących na siebie miłości: heteroseksualnej i homoseksualnej, jest nie tylko przełomem w polskim kinie, lecz także wpisuje się w debatę publiczną na temat praw mniejszości seksualnych, której smutnym symbolem stała się tęcza na pl. Zbawiciela w Warszawie spalona 11 listopada.

Tygodnik "Wprost" zamieścił w 47/2013 (1604) numerze rozmowę z odtwórcami głównych ról: Mart Nieradkiewicz, Mateuszem Banasiukiem i Bartkiem Gelnerem

Ta historia mogłaby się wydarzyć naprawdę?
Mateusz Banasiuk: Tak.
Marta Nieradkiewicz: Nie wiem. Pamiętam jednak, że nigdy nie traktowaliśmy udziału w „Płynących wieżowcach” jak manifestu.

Spotykamy się 11 listopada, nieopodal przebiega trasa Marszu Niepodległości, lecą kamienie na squat w centrum Warszawy, tęcza na pl. Zbawiciela płonie. Może w Polsce odbiór takiego filmu jak „Płynące wieżowce” nie jest możliwy bez uruchomienia dyskusji o agresji, homofobii i tolerancji?
M.B. : Chyba nie jest. Widać to podczas spotkań z publicznością po pokazach. Ponad połowa pytań i komentarzy dotyczy tego, jak się żyje mniejszościom seksualnym w Polsce. Gdziekolwiek byśmy film pokazywali – w kraju czy za granicą – on uruchamia dyskusje na temat tolerancji. I dobrze, kino powinno stawiać niewygodne pytania.

Na jedno ze spotkań po seansie na festiwalu filmowym w Gdyni przyszedł pan, który opiekował się niepełnosprawnym chłopcem. Chłopak był na wózku, jego opiekun zabierał głos. Mówił, że takie filmy nie powinny powstawać.
M.B. : Zdarzają się takie jednostkowe reakcje. Rzeczywiście z tym panem trudno było dyskutować. Bartek Gelner: Powinien się zastanowić nad tym, co mówi. I cieszyć, że koło schodów prowadzących do kina wybudowali podjazd dla wózków inwalidzkich. Dla mnie to równorzędne. M.B.: Na długo przed naszym spotkaniem zacząłem się zastanawiać, czy my – aktorzy z filmu „Płynące wieżowce” – powinniśmy zabierać głos w sprawie? Artystycznie powiedzieliśmy bardzo dużo, może to wystarczy?

Czujecie niechęć do tego, by wypowiadać się na temat homoseksualistów?
M.N. : Teraz gram w spektaklu, który wymaga ode mnie zajęcia stanowiska. To trudne. Po raz pierwszy w życiu zadałam sobie pytanie, czy pochodzę z antysemickiego domu. Muszę sama sobie odpowiedzieć na pewne pytania, to kwestia odpowiedzialności. Czy jednak jako aktorka mam obowiązek podpisania się pod wizją reżysera? Czy mogę wziąć udział w projekcie i się z nim nie zgadzać?

I?
M.N. : Nie mogę tego zrobić. Jeżeli są poruszane racje, z którymi się nie zgadzam, to kłamię.
Biorąc udział w tym filmie musieliście utożsamiać się z jego przekazem?
M.N .: Zaczęłam się teraz zastanawiać, czy zagrałabym w tym filmie, gdybym była homofobem? Przypominam sobie, że spotkałam się z zachowaniem paru kolegów z branży, które mnie zdziwiło. Nie poszli na zdjęcia próbne do „Płynących…”, bo nie wyobrażali sobie siebie w roli geja. To nie są starsi aktorzy, często młodsi ode mnie [Marta Nieradkiewicz urodziła się w 1983 r. – przyp. red.]. Oni po prostu nie wyobrażali sobie, że mogą mieć postać geja w swoim zawodowym emploi. Nie, bo nie. M.B.: Zastanawia mnie, dlaczego młodzi ludzie ograniczają się zawodowo już na starcie. Udział w „Płynących wieżowcach” dał mi wiele. Nauczyłem się czegoś o sobie, tolerancji, poglądach widzów i ludzi zaangażowanych w produkcję. To było krzepiące. Zawsze podkreślam, że apeluję o nieagresję, jednak zestawiając takie hasło z wydarzeniami z 11 listopada, czuję, że brzmi ono jak frazes. Jestem w szoku, widząc to, co dzieje się w mieście. Nie tylko tęcza płonie, przez miasto przeszła fala bardzo złej energii. W takim dniu jak ten pracuję nad tolerancją, bo się zastanawiam, gdzie przebiega jej kres. Każdy ma prawo do swoich sądów i preferencji, ale sposób ich wyrażania i egzekwowania jest dla mnie nie do przyjęcia. Budzi mój sprzeciw. M.N. : Mnie jest wstyd, że Polskę, czyli kraj katolicki, reprezentuje łysy koleś z bejsbolem palący tęczę i rzucający racę na ambasadę rosyjską. Chce mi się płakać z tego powodu. W jakim ja kraju żyję? M.B.: Unikam miejsc, gdzie tacy ludzie mogą występować w nadmiarze.

Po tym jak zagrałeś w „Płynących wieżowcach” i sugestywny plakat z tobą i Bartkiem Gelnerem wisi na pl. Konstytucji.
M.B .: Tak, to też ma znaczenie. B.G.: Spalono tęczę na pl. Zbawiciela, ale do naszego plakatu zawieszonego tuż obok już pewnie nikt nie doskoczył. Super, że redaktorzy „Frondy” wciąż mogą patrzeć na ten afisz. Nie chciałbym, aby się krztusili czy wręcz parzyli kawą, ale może jeśli będą na niego zerkać codziennie, za którymś razem przestanie ich on dziwić. Trochę mnie śmieszy, że ci idioci spalili tęczę, bo to symbol LGBT, ale zapomnieli o palmie na rondzie de Gaulle’a, a to przecież pomnik wystawiony żydowskiej kulturze. Może gdyby stanęła tam menora, to byłby dla nich znak do działania?

Na wspomnianym plakacie widać skierowane ku sobie wasze twarze. Nie było w was sprzeciwu na taką promocję?

M.B .: Był. Mnie się ten plakat nie podobał. Irytowała mnie dosłowność i zawężanie fabuły filmu tylko do jednego wątku. Bartek uważa, że ten plakat coś zmieni, według mnie wśród osób nietolerancyjnych doprowadzi głównie do eskalacji przemocy lub agresji.

Będą drzeć okładki tygodnika „Wprost”?

M.B .: Tak.
B.G. : Ktoś, kto nie kupuje „Wprost”, i tak tej gazety nie kupi, by ją podrzeć. A ktoś, kto co tydzień biegnie do kiosku, nie zniechęci się okładką czy tematem z okładki. Według mnie to dobry pomysł.
M.N .: Choć rodzi się we mnie pytanie o to, czym jest prowokacja? Czy taka promocja ma prowokować do pójścia na film, czy do splunięcia na plakat i zajęcia stanowiska? Mam wrażenie, że wzięto młotek, przyłożono gwóźdź do czoła i mocno uderzono. Na razie jesteśmy nieco otępiali z powodu tego, co się stało, zobaczymy, co będzie dalej, kiedy ból i zaskoczenie miną. Przecież z prowokacji wynikały piękne rzeczy. Czekam. Jestem ciekawa.

Nie wierzę, że ani razu nie pojawił się w was strach – zawodowy, prywatny, ludzki – że karki z Krakowa rozpoznają wasze twarze i spuszczą wam manto.

B.G .: Czytając scenariusz, pomyślałem sobie jedynie, że scena zbliżenia chłopaków jest mocna i odważna. Ryzykowanie w sztuce jest potrzebne, to nie tylko kwestia wolności, możesz sprawdzić, gdzie jesteś, po której stronie, do czego ci bliżej. M.N.: Według mnie w tym scenariuszu i w tym filmie miłość homoseksualna po raz pierwszy w Polsce wychodzi z ram śmieszności, karykatury albo dyskursu genderowego. Z Mateuszem gramy parę, w nasz związek wchodzi chłopak grany przez Bartka. Długo nie akceptowałam stanowiska Sylwii, swojej bohaterki. Ona dawała sobie przyzwolenie na trwanie w takim związku, na bierne czekanie, bycie. Ale musiałam odnaleźć w sobie akceptację dla jej postawy, poszukałam zrozumienia dla jej racji. Znalazłam, ale długo to trwało. Zrozumiałam, że ona nie walczy o siebie czy o miłość – walczy na oślep o inne racje. Byleby coś zachować. Kiedy realizowaliśmy film, zdałam sobie sprawę z tego, że postawa Kuby jest łatwiejsza do zaakceptowania. On nie odchodzi do innej, nie wybiera lepszej. To kwestia biologii, z biologią nie wygrasz. Poruszył mnie dramat ludzi, życie w zawieszeniu pomiędzy decyzjami, jednym właściwym wyborem, a nie wyższość jednej miłości nad drugą. To jest prawdziwe. To, że ja bym tak nie postąpiła, nie znaczy, że nie ma ludzi, którzy nie żyją w związkach partnerskich, zbudowanych na fundamentach dalekich od tradycyjnie przyjętych norm. Dla jednych będzie to kwestia odwagi, wolności, dla innych asekuranctwo. I lubię „Płynące wieżowce” za to, że to obnażają. Nikt nigdy nie stawiał stempla, że to społeczny czy obyczajowy manifest, że coś tym filmem sankcjonujemy, a przy okazji pokazujemy całujących się gejów. Historia jest traktowana jak ludzka, uniwersalna opowieść o uczuciowym trójkącie, który akurat rozegrał się w takiej, a nie innej konfiguracji. M.B.: Ja się z tym zgadzam, choć miałem różne obawy. Że to wszystko wpłynie na role, jakie będę dostawał.

Dlatego że całujesz się na ekranie z facetem?

M.B .: Obawy są głupie albo nieuzasadnione, ale są i już. Pojawiają się, kalkulujesz, wahasz się. Ekranowy wizerunek przenosi się na prywatność. Mam na to dowody. B.G.: No to się skończy babci sranie. M.B.: Zastanawiałem się, jaką cenę każdy z nas zapłaci. A może żadnej? B.G.: Też tak miałem. Ale to właśnie po „Płynących wieżowcach” dostałem możliwość współpracy z Krzysztofem Warlikowskim przy „Kabarecie warszawskim”. Nie rozumiem jednak, dlaczego pół Polski potrafi płakać za Heathem Ledgerem, który zagrał w „Tajemnicy Brokeback Mountain”, a kiedy rodak gra pedała, to z automatu staje się pedałem.

Co powiedzieliście w domach? Mówiliście rodzicom, rodzeństwu, przyjaciołom, że bierzecie udział w kontrowersyjnym projekcie? Jakie były ich reakcje?

B.G. : Rodzice i siostra byli na jednym z pierwszych polskich pokazów przedpremierowych na festiwalu w Katowicach. Siostra ma 16 lat, chodzi do liceum, najbardziej po łbie może dostać. Na zasadzie: masz brata pedała! Ale ona w tym wszystkim jest bardzo mądra, zachowuje spokój. Cieszę się, że ten film widziała, ma teraz większą wiedzę na ten temat. „Płynące wieżowce” widzieli również moja babcia z dziadkiem. Po seansie babcia do mnie mówi: „Świetnie, Barteczku, ale po co tyle papierosów palicie?”. I to jest niesamowite, przyznają, że film jest kontrowersyjny, tematyka mocna, ale nie odrzucają go lub mnie, a mój dziadek – co może warto zaznaczyć – ma prawicowe poglądy. Zawsze wykłócamy się o politykę, a z filmem nie było problemu. Może babcia powie koleżankom przy kawce, by poszły do kina, kto wie, może dziadek zaprotestuje przy kartach, by koledzy nie piętnowali homoseksualistów, bo jego wnuczek właśnie zagrał jednego. To jest moje małe pole działania, na którym mogę coś zmienić.

Mateusz, rozmawialiśmy podczas festiwalu filmowego w Gdyni, na którym była twoja mama. Widziała film wiele razy, była dumna. Co z tatą? Zobaczył już film?


M.B. :
Jeszcze nie, cały czas czeka, ale zmienił front. Jest orędownikiem filmu.
Twój tata, który zresztą zagrał w filmie, przestraszył się w pewnym momencie. Rozumiem jego reakcję jako obawę przed tym, co może spotkać jego syna po roli geja. Protest był jednak spóźniony, bo przecież wiedział, jaki film powstaje.

M.B .:
Przez pewien czas byłem nawet obrażony na tatę za jego reakcję. On po prostu uważał, że niektóre sceny w filmie są niezasadne. Próbował to przekazać na tyle, na ile potrafił pod wpływem wielkich emocji. Ale przepracowaliśmy to. Rodzice mogą mi doradzać, jak każdy, ale decyzja o tym, kogo i jak będę grał, należy do mnie. Myślę, że tatą kierował strach o mnie. Dziś podchodzi do filmu i mojej roli nawet ze zbyt dużym entuzjazmem.
Coraz więcej osób bierze udział w kampaniach społecznych. Jeden z aktorów powiedział, że boi się o syna geja. Kiedy usłyszał o jego preferencjach, przestraszył się, że ktoś zrobi mu krzywdę. To była jego jedyna obawa. Z kolei jedna z aktorek powiedziała, że zaakceptowałaby wybór i orientację syna, żałowałaby jedynie, że nie zostanie babcią. To są ludzkie, naturalne odruchy. Ale z filmu płynie jeszcze jeden wniosek. Nawet z najbliższymi nie potrafimy rozmawiać o sobie, naszych wyborach, racjach.

M.N .:
Ostatnio kolega gej wyznał mi, że chciałby mieć dziecko. W ogóle o tym nie myślałam, a on byłby fantastycznym ojcem. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że prócz świadomości napiętnowania społecznego dochodzą jeszcze myśli o niespełnieniu w ojcostwie, w rodzicielstwie. To jest coś poza wyborem człowieka, przynajmniej w naszym kraju jeszcze bardzo długo.

Jakie waszym zdaniem film wzbudzi reakcje? Zainicjuje dyskusję, wzbudzi agresję? Może na to powinny chodzić wycieczki szkolne zamiast na ekranizację „Pana Tadeusza” i „Ślubów panieńskich”?

M.N .: Ja bym chciała, żeby to ludzi obeszło. Żeby była żywa, szczera reakcja. Niech będą jajka, jeśli ktoś chciałby nas obrzucić. Niech to się konfrontuje. Najgorsza byłaby obojętność, przemilczenie tematu, udawanie, że to się nie zdarzyło. Szkoda by było. M.B.: Wszystko jest możliwe, każda opcja. Chociaż liczę na to, że nawet przeciwnicy homoseksualizmu pójdą na ten film. Kiedy poznajesz kogoś lub coś nieznanego, przestajesz się tego bać. B.G.: Z badań wynika, że wystarczy mieć jedną osobę homoseksualną w swoim najbliższym środowisku, by odrzucić homofobiczne zachowania i poglądy. My pół biedy, ale pływacy mają przechlapane po tym filmie… M.N.: A ja mam wrażenie, że żyjemy w takich czasach, że trochę nie wiadomo, jakie zająć stanowisko.

Nie wypada być homofobem?

M.N. : Niemodne to jest. B.G.: Mnie się podoba określenie: kryptoheteryk. ■

Mateusz Banasiuk
Jeden z aktorów odkrytych przez Jacka Borcucha w głośnym „Wszystko, co kocham”. W „Płynących wieżowcach” zagrał odważną rolę młodego sportowca. Jego bohater – Kuba – mieszka z dziewczyną u matki, planują wspólne życie. Ale w chłopaku rodzi się uczucie do innego mężczyzny.
Bartek Gelner
Znany m.in. z „Sali samobójców” Jana Komasy i serialu „Czas honoru” aktor młodego pokolenia. Gra Michała, chłopaka z klasy średniej, który jest po coming oucie. Jego homoseksualizm jest jednak wciąż trudnym tematem w domu. Mimo różnic zakochuje się w Kubie.
Marta Nieradkiewicz
Popularność zyskała jako Julia z „Barw szczęścia”, ale zrezygnowała z serialu. Za rolę Sylwii w filmie Tomasza Wasilewskiego dostała nagrodę aktorską na festiwalu w Gdyni. Oddała dramat dziewczyny, która musi walczyć o uczucie swojego partnera i ma świadomość, że go traci.


Wywiad ukazał się w 
47/2013 (1604) numerze tygodnika "Wprost"
Czytaj też artykuł Krzysztofa Kwiatkowskiego: Tomasz Wasilewski - chlopak-z-marzeń