Cannes jest z tego znane. Najbardziej snobistyczna impreza filmowa świata, która wypromowała takie reżyserskie gwiazdy kina artystycznego, jak Pedro Almodovar, Lars von Trier, Nuri Bilge Ceylan, Tsai Ming-liang czy Apichatpong Weerasethakul, nigdy nie odwracała się od hollywoodzkich blockbusterów.
Bo to wielkie, amerykańskie gwiazdy dodają festiwalowi blichtru. Ściągają snop reflektorów, który oświetla również skromne rumuńskie, tajskie czy węgierskie filmy. Dlatego przy Croisette, kiedy tłum wciąż krzyczy za muskularnym Tomem Hardy'm i Charlize Theron w żółtej, powłóczystej sukni Diora wchodzącymi na premierę entuzjastycznie przyjętej superprodukcji „Mad Max: Na drodze gniewu”, w sali Bazin odbywa się pokaz „Syna Szawła” Laszlo Nemesa.
- Żyłem wśród historii o Shoah, deportacjach, obozach – mówił w Cannes reżyser. - W moim drzewie genealogicznym były puste miejsca, na wspomnieniach kładł się cień. Ale bezpośrednią inspiracją stały się dla mnie notatki zakopane przez więźniów pracujących w komorach gazowych. Bardzo mocne i przejmujące.
Debiut 38-letniego Węgra to zapis 48 godzin sonderkommando z Birkenau. Bohater filmu wśród zagazowanych Żydów rozpoznaje zwłoki chłopca, jest przekonany, że to jego syn, którego dawno nie widział. Postanawia go pochować.
„Tak film o Holocauście zrobiliby bracia Dardenne” - mówi po pokazie znajomy krytyk z Wielkiej Brytanii. Kamera z ręki nieustannie pozostaje blisko tytułowego Szawła. Rejestruje jego próby wykradzenia ciała z sali sekcyjnej, znalezienia rabina. I przede wszystkim pracę w komorze gazowej i krematorium: zbieranie ułożonych w stożki trupów zamordowanych, segregowanie rzeczy, palenie zwłok. Cynizm Niemców zmuszających żydowskich więźniów do prowadzenia innych Żydów do gazu przy dźwiękach orkiestry. Do przekonywania do ostatniej chwili ofiary o spokoju życia w obozie i konieczności wzięcia prysznica.
Reżyser tworzy na ekranie klaustrofobiczną atmosferę. Oddaje strach i wszechobecność śmierci. Może ona przyjść z każdej strony, w każdym momencie i bez zapowiedzi. W Auschwitz-Birkenau nie istniały przecież żadne regulaminy – granice tego, co jest dozwolone. SS-man mógł zabić w dowolnym momencie, pod każdym pretekstem. Albo i bez. A członkowie sonderkommando z zasady „wymieniani” byli co kilka miesięcy, bo już wiedzieli zbyt dużo.
„Syn Szawła” jest filmem o etyce. Nemes zadaje pytanie, czy w świecie, który stworzył obozy, komory i Sonderkommando, gdzie przekreślone zostały wszelkie zasady etyczne, jest jeszcze miejsce na moralność. Na wierność sobie i własnej wierze. Reżyser pokazuje wewnętrzny opór więźniów. Upór Szawła, który za wszelką, najwyższą, cenę, chce pochować syna (choć do końca nie wiadomo czy to naprawdę jego dziecko). Bunt obozowego ruchu oporu, organizującego zbrojną odpowiedź na terror. Ale i poczucie odpowiedzialności więźniów wobec historii. Pragnienie dania świadectwa, nawet kosztem życia, zakopania w ziemi dokumentów, rolki ze zdjęciami z Zagłady. Trzy takie fotografie z komory przetrwały, jako dowody zbrodni.
A jednocześnie Nemes pyta, na ile moralne w obozie jest samo narażanie życia? „Pomódl się. Nic więcej nie zrobisz” – rabin sprzeciwia się pochówkowi ukradzionego ciała. „Zawiodłeś żywych dla umarłych” - mówi inny więzień do Szawła. Przecież ten naraża wszystkich na śmierć. Na śmierć, która i tak jest pewna. Ale dopóki nie nadejdzie, jest jeszcze nadzieja.
„Syn Szawła” to film, w którym nie ma żadnych ukłonów w stronę widza. Ale może dlatego tak mocno zapisuje się z tyłu głowy. Nie pozwala o sobie zapomnieć.
- Żyłem wśród historii o Shoah, deportacjach, obozach – mówił w Cannes reżyser. - W moim drzewie genealogicznym były puste miejsca, na wspomnieniach kładł się cień. Ale bezpośrednią inspiracją stały się dla mnie notatki zakopane przez więźniów pracujących w komorach gazowych. Bardzo mocne i przejmujące.
Debiut 38-letniego Węgra to zapis 48 godzin sonderkommando z Birkenau. Bohater filmu wśród zagazowanych Żydów rozpoznaje zwłoki chłopca, jest przekonany, że to jego syn, którego dawno nie widział. Postanawia go pochować.
„Tak film o Holocauście zrobiliby bracia Dardenne” - mówi po pokazie znajomy krytyk z Wielkiej Brytanii. Kamera z ręki nieustannie pozostaje blisko tytułowego Szawła. Rejestruje jego próby wykradzenia ciała z sali sekcyjnej, znalezienia rabina. I przede wszystkim pracę w komorze gazowej i krematorium: zbieranie ułożonych w stożki trupów zamordowanych, segregowanie rzeczy, palenie zwłok. Cynizm Niemców zmuszających żydowskich więźniów do prowadzenia innych Żydów do gazu przy dźwiękach orkiestry. Do przekonywania do ostatniej chwili ofiary o spokoju życia w obozie i konieczności wzięcia prysznica.
Reżyser tworzy na ekranie klaustrofobiczną atmosferę. Oddaje strach i wszechobecność śmierci. Może ona przyjść z każdej strony, w każdym momencie i bez zapowiedzi. W Auschwitz-Birkenau nie istniały przecież żadne regulaminy – granice tego, co jest dozwolone. SS-man mógł zabić w dowolnym momencie, pod każdym pretekstem. Albo i bez. A członkowie sonderkommando z zasady „wymieniani” byli co kilka miesięcy, bo już wiedzieli zbyt dużo.
„Syn Szawła” jest filmem o etyce. Nemes zadaje pytanie, czy w świecie, który stworzył obozy, komory i Sonderkommando, gdzie przekreślone zostały wszelkie zasady etyczne, jest jeszcze miejsce na moralność. Na wierność sobie i własnej wierze. Reżyser pokazuje wewnętrzny opór więźniów. Upór Szawła, który za wszelką, najwyższą, cenę, chce pochować syna (choć do końca nie wiadomo czy to naprawdę jego dziecko). Bunt obozowego ruchu oporu, organizującego zbrojną odpowiedź na terror. Ale i poczucie odpowiedzialności więźniów wobec historii. Pragnienie dania świadectwa, nawet kosztem życia, zakopania w ziemi dokumentów, rolki ze zdjęciami z Zagłady. Trzy takie fotografie z komory przetrwały, jako dowody zbrodni.
A jednocześnie Nemes pyta, na ile moralne w obozie jest samo narażanie życia? „Pomódl się. Nic więcej nie zrobisz” – rabin sprzeciwia się pochówkowi ukradzionego ciała. „Zawiodłeś żywych dla umarłych” - mówi inny więzień do Szawła. Przecież ten naraża wszystkich na śmierć. Na śmierć, która i tak jest pewna. Ale dopóki nie nadejdzie, jest jeszcze nadzieja.
„Syn Szawła” to film, w którym nie ma żadnych ukłonów w stronę widza. Ale może dlatego tak mocno zapisuje się z tyłu głowy. Nie pozwala o sobie zapomnieć.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.