Po pierwsze, nigdy nie interesowało mnie kręcenie nowej wersji starego filmu! To nowa opowieść, osadzona w zupełnie innym świecie – takim zdaniem zamiast zwyczajowego dzień dobry wita gościa z Polski George Miller. Australijski reżyser, twórca kultowej trylogii „Mad Max”, 15 maja powraca do kin w USA (w Polsce tydzień później) z filmem o podtytule „Na drodze gniewu”. Na pytanie, dlaczego na kontynuację musieliśmy czekać trzy dekady, odpowiada, że to przez złośliwość losu.
OPERA W STYLU PUNK
Wydaje się, że nowy „Mad Max” jest skazany na sukces. Kiedy rok temu reżyser pokazał pierwszy zwiastun, stał się on największym wydarzeniem na amerykańskim Comic- -Conie (największa popkulturalna impreza w USA). Był też najczęściej oglądanym w internecie trailerem 2014 r. Publiczność doskonale pamięta bowiem postać Mad Maksa, która stała się ikoną popkultury i na zawsze zmieniła kino science fiction. Bohaterowie tego filmu wyglądają trochę jak punkowcy, a trochę jak postaci rodem z XVIII-wiecznej „Opery żebraczej”, ubrani w łachmany, często półnadzy. Ale twórcy połączyli to ze sztafażem XX-wiecznym (dziwaczne samochody oraz motocykle) i dodali sporo przemocy.
Taką recepturę na kinowy hit, po raz pierwszy zastosowaną w „Mad Maksie”, odnajdziemy w wielu filmach z lat 80. i 90., np. w „Stalowym świcie” Lance’a Hoola z Patrickiem Swayze czy w „Wodnym świecie” i „Listonoszu” z Kevinem Costnerem. Tym bardziej zaskakuje, że wszystko zaczęło się przez przypadek. Niskobudżetowy „Mad Max” (1979) był przedsięwzięciem zrealizowanym przez grupę kolegów z dalekiej Australii. Reżyser George Miller był wówczas lekarzem, który nie miał pojęcia o kręceniu filmów. Pisząc swój pierwszy scenariusz, inspirował się nie tylko fantastyką, ale też… sytuacją geopolityczną z końca lat 70. To przecież czas kryzysu naftowego i napięcia między Moskwą a Waszyngtonem.Warto też pamiętać, że jest to okres eksplozji punk rocka, która zakończyła epokę złudzeń hippisowskiej kontrkultury 1968 r. Młodzi są wściekli i nie widzą przed sobą przyszłości („No future”, jak głosi cytat z najsłynniejszej piosenki Sex Pistols). Twórcy „Mad Maksa” trafili w swój czas. To właśnie wojny o ropę i zagrożenie użyciem broni atomowej dyktują prawa w fimowym świecie „Mad Maksa”. A że bohaterowie wyglądają jak punkowcy, to młodzież – bo to przecież ona najczęściej chodzi do kina – ruszyła kupować bilety. Scenarzyści filmu umiejętnie wpisali to wszystko w schemat klasycznego westernu. Bohater „Mad Maksa” to samotny mściciel, tyle że wiernego konia zastąpił mu samochód. Max Rockatansky, bo tak naprawdę nazywa się tytułowa postać, miał żonę, dziecko, był przykładnym policjantem. Do czasu, aż gang motocyklistów zabił mu dziecko. Wtedy zamienił się w Mad Maksa, łowcę zabójców i zabójcę w jednym.
– W kinie zawsze chodzi o archetyp bohatera – tłumaczy George Miller. – Fundament jest ten sam. Zawsze trzeba szukać odpowiedzi na pytanie najprostsze i najbardziej oczywiste – kim będziesz, jeśli znajdziesz się w sytuacji, która cię przerasta. Jak zachowasz się, kiedy utracisz wszystko, co posiadasz, wylądujesz w zupełnie obcym i wrogim miejscu? Musi w tobie zajść jakaś przemiana, bo schemat funkcjonowania, w jakim żyłeś do tej pory, przestał obowiązywać. Od mitologii po współczesne kino akcji to się nie zmieniło.
Z TWARZĄ TOMA HARDY’EGO
Nie byłoby fenomenu „Mad Maxa”, gdyby nie charyzma Mela Gibsona, który w tamtych czasach dopiero zaczynał karierę. Rolę dostał przez przypadek. Na castingu ubiegał się o angaż jako jeden z motocyklistów. Pierwszy „Mad Max” odniósł finansowy sukces w wielu krajach i już w 1981 r. powstał sequel, który podbił Amerykę. Tyle że w USA pokazywany był jako „Wojownik szos”, bo o pierwszej części mało kto tam słyszał. Cztery lata później bohater wrócił po raz trzeci. Tym razem film zrealizowano za pieniądze z Hollywood, a główną rolę kobiecą zagrała Tina Turner (to był ważny element jej comebacku, filmowa piosenka „We Don’t NeedAnother Hero” do dziś zresztą grana jest w radiu). „Mad Max 3: Pod kopułą gromu” nie jest filmem złym. Niestety, nie odniósł takiego sukcesu, jak oczekiwano. Może dlatego, że z obrazu zniknęła drapieżność i surowość pierwowzoru. Kontestator Max stał się zaprzeczeniem samego siebie – pozytywnym bohaterem, na którego czeka ludzkość. Przez następnych 30 lat Mel Gibson wejdzie na hollywoodzki szczyt, by potem widowiskowo z niego spaść (po aferze z antysemickimi wypowiedziami), a George Miller kręcić będzie głównie kino familijne.
Dziś „Mad Max” powraca z twarzą Toma Hardy’ego – aktora, o którym pisze się, że niebawem stanie się nowym Gibsonem. Australijskie bezdroża zastąpiły afrykańskie pustynie. Budżet z kilkuset tysięcy dolarów zamienił się w 200 mln. Dlatego niektóre sekwencje filmu są tak zrealizowane, że zapierają dech. Zdjęcia z powietrza, niezwykłe krajobrazy, pościgi, sceny walki – czyli wszystko to, co lubią miłośnicy kina akcji. Ale najważniejsze, że bohater wraca do korzeni. Znów jest desperatem, który przeżył tragedię, bo zamordowano mu rodzinę. Znowu walczy z gangiem motocyklistów. I, co nie jest trudno zgadnąć, wygrywa. – Może i czasy się zmieniają, ale ludzie nic a nic – podsumowuje Miller. – A pogubieni życiowo desperaci kiedyś ocalą ten świat.Nowe wydanie "Wprost", jest dostępne w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay
Tekst pochodzi z 20/2015 nr Tygodnika Wprost.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.