Mimo plejady największych, amerykańskich gwiazdą na tegorocznym festiwalu w Cannes najjaśniej błyszczał Vincent Cassel. Zagrał skrajnie różne role w dwóch konkursowych filmach. Sam mówi: - Czasem trzeba rzucić się w wir pracy, aby nie stać się zupełnym dupkiem.
Nie ma drugiej takiej imprezy filmowej jak festiwal w Cannes. Nie tylko dlatego, że żaden inny festiwal nie może sobie pozwolić na podobny program: złożony z obrazów najwybitniejszych, współczesnych reżyserów, z najlepszymi aktorami w rolach głównych. Ale również nie ma drugiego takiego miejsca, które przez 12 dni żyłoby kinem, gdzie codziennie wieczorem niebo rozświetlałyby fajerwerki, gdzie przed Pałacem Festiwalowym na specjalnie wyznaczonych, numerowanych miejscach staliby fotoreporterzy w obowiązkowych muszkach i dziesiątki widzów w smokingach włożonych „na w razie czego”, z kartkami „Szukam zaproszenia”. - Pamiętam Croisette sprzed kilkudziesięciu lat – mówił Vincent Cassel, który jest synem aktora, Jean-Pierre'a Casssela. - Przyjeżdżałem tu jako dziecko, z ojcem. Wszystko miało wtedy mniejszy rozmach. Ale kryło za to więcej magii i elegancji, które dzisiaj często wypiera biznes. Cassel jest gwiazdą dwóch od dawna oczekiwanych tytułów. Zagrał rozpustnego króla w „Baśni nad baśniami”. Tym projektem Matteo Garrone zdominował włoską produkcję ostatniego roku, robiąc spektakularny, drogi film na podstawie XVII-wiecznych bajek Giambattisty Basile, m.in. z Salmą Hayek i Toby'm Jonesem.
- Te mroczne historie przypominają bajki, jakie opowiadam swoim dzieciom – wyznał Cassel. - Zawsze staram się, aby na końcu nie zwyciężało w nich dobro. Chcę przygotować syna i córkę do życia we współczesnym świecie, gdzie rzadko sprawy mają taki finał, jak byśmy chcieli. I trzeba umieć z tym żyć.
Te przypowieści o sile prawdy są zrealizowane przez Garrone starannie, z wyobraźnią i wielkim rozmachem. Ale podzieliły Cannes. Ja oglądając je miałem wrażenie, że twórca mocnej „Gomorry zrobił baśniową ramotę, kompletnie bezcelową i nieprzystającą do rzeczywistości. Że dał się ponieść magii opowiadania.
Odwrotnie niż Maiwenn. W „Mon Roi” francuska reżyserka opowiada historię związku paryskiego bon vivanta i prawniczki (w tej rol Emmanuelle Bercot). Intensywnego, buzującego od emocji. Maiwenn portretuje dwoje ludzi, którzy się kochają, ale nie umieją ze sobą być. Namiętność, uczucie rozbijają się o życie. Mąż i żona popełniają błędy. „Relacja musi być jak ekg – sięgać wyżyn intensywności, a później dna. Bo linia ciągła oznacza śmierć” - mówi bohater, grany przez Cassela.
- Znam to dobrze. Ogólnie, związki są bardzo prostą materią. Dopóki nie trwają dłużej, niż dwa tygodnie — śmieje się aktor. Ten żart brzmi gorzko w kontekście niedawnych informacji o jego rozwodzie z Moniką Belucci. Ale z drugiej strony Cassel nie ukrywa, że właśnie perturbacje życiu osobistym zaowocowały kilkoma świetnymi rolami: - Rzuciłem się w wir pracy, żeby zająć myśli. Skoncentrować się na grze, zatracić w postaciach – opowiada. W kontekście jego słów, „Mon Roi” wydaje się jeszcze prawdziwsze i mocniejsze.
- Te mroczne historie przypominają bajki, jakie opowiadam swoim dzieciom – wyznał Cassel. - Zawsze staram się, aby na końcu nie zwyciężało w nich dobro. Chcę przygotować syna i córkę do życia we współczesnym świecie, gdzie rzadko sprawy mają taki finał, jak byśmy chcieli. I trzeba umieć z tym żyć.
Te przypowieści o sile prawdy są zrealizowane przez Garrone starannie, z wyobraźnią i wielkim rozmachem. Ale podzieliły Cannes. Ja oglądając je miałem wrażenie, że twórca mocnej „Gomorry zrobił baśniową ramotę, kompletnie bezcelową i nieprzystającą do rzeczywistości. Że dał się ponieść magii opowiadania.
Odwrotnie niż Maiwenn. W „Mon Roi” francuska reżyserka opowiada historię związku paryskiego bon vivanta i prawniczki (w tej rol Emmanuelle Bercot). Intensywnego, buzującego od emocji. Maiwenn portretuje dwoje ludzi, którzy się kochają, ale nie umieją ze sobą być. Namiętność, uczucie rozbijają się o życie. Mąż i żona popełniają błędy. „Relacja musi być jak ekg – sięgać wyżyn intensywności, a później dna. Bo linia ciągła oznacza śmierć” - mówi bohater, grany przez Cassela.
- Znam to dobrze. Ogólnie, związki są bardzo prostą materią. Dopóki nie trwają dłużej, niż dwa tygodnie — śmieje się aktor. Ten żart brzmi gorzko w kontekście niedawnych informacji o jego rozwodzie z Moniką Belucci. Ale z drugiej strony Cassel nie ukrywa, że właśnie perturbacje życiu osobistym zaowocowały kilkoma świetnymi rolami: - Rzuciłem się w wir pracy, żeby zająć myśli. Skoncentrować się na grze, zatracić w postaciach – opowiada. W kontekście jego słów, „Mon Roi” wydaje się jeszcze prawdziwsze i mocniejsze.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.