Czwarty dzień w Cannes to dwie historie szczególnych kobiet. Dokument opowiadający o Amy Winehouse oraz debiut reżyserski Natalie Portman, w postaci filmu "A Tale of Love and Darkness". Dzisiaj przedstawię recenzję "AMY", zaś już na dniach pojawi się tekst dotyczący debiutu Portman.
Dokument Asifa Kapadiego opowiadający o Amy Winehouse, zatytułowany po prostu “Amy” to emocjonalny portret artystki w różnych momentach jej kariery. Wzloty i upadki rejestrowane są z dużą dokładnością, wykorzystując prywatne nagrania znajomych i przyjaciół, oficjalne zdjęcia z tras koncertowych oraz innych występów na żywo, a także rozmowy z managementem i najbliższymi piosenkarki.
Kapadi nakreśla smutną opowieść o życiu zwykłej dziewczyny o intrygującym głosie, która nie była gotowa na sławę i tak duże zainteresowanie mediów. Reżyser wyraźnie nakreśla historię, dosadnie przedstawiając winnych ciężkiej sytuacji artystki i jej tragicznej śmierci w wieku zaledwie 27 lat. Winne są niedobre relacje z najbliższymi. Z rodziną, która zdawała się nie zauważać problemu ("My daddy thinks I'm fine"), z chłopakiem (a potem mężem), którego zachowanie pogłębiło jedynie uzależnienie artystki. Nie bez winy było też znajdowanie się w centrum zainteresowania mediów, odkąd "Rehab" stało się globalnym hitem. "Chciałabym po prostu robić muzykę" padnie w pewnym momencie z ekranu. Sęk tkwi w tym, że ze sławą przybyło jej więcej obowiązków oraz okazji do świętowania.
Film wzbudza niezwykle silne emocje, przez nakreślenie sytuacji bez wyjścia. W ciemnych barwach ukazuje wpływ mediów na życie artystki. Błyski fleszy zostają celowo podbite, zarówno dźwiękowo, jak i wizualnie, aby ukazać ich niszczącą, nadmiernie ingerującą w życie, siłę.
Obraz nie jest pozbawiony humorystycznych momentów, ukazujących Amy jako zwykłą dziewczynę, która robi to, co kocha. Świetne są w szczególności chwile, ukazujące artystkę prawdziwie przejmującą się swoja pracą. Moment, gdy w Londynie ogląda rozdanie Nagród Grammy, a na scenie pojawia się Tony Bennett, widać, że piosenkarce trudno powstrzymać emocje. „Tato, Tony Bennett”. Mężczyzna jest bowiem idolem artystki, kimś, kogo ogromnie podziwia. Ten moment historii wypada chyba najciekawiej, ukazując jej prawdziwą pasję i zaangażowanie. Równie emocjonująca jest scena nagrywania duetu z Benettem, mająca miejsce kilka miesięcy później.
Dobrym pomysłem było ustawienie piosenek prezentowanych w obrazie w kolejności ich powstawania. Dzięki temu twórcy dodają szerszego kontekstu dla bardzo personalnych tekstów artystki, sprawiając, że stają się one w pełni zrozumiałe. Niezłą ideą było też umieszczenie hitu piosenkarki "Valerie" podczas wyświetlania napisów końcowych, gdyż dzięki temu utwór ten zostaje w głowie na wiele godzin po seansie.
"Amy" to niezwykle ciekawy dokument. Ogląda się go z zaangażowaniem. Dobierając materiał do filmu, reżyserowi udało się ukazać pełny obraz życia artystki, ze wszystkimi najważniejszymi jego elementami. Dzięki temu portret artystki jest wyjątkowo ciekawy i poruszający.
Ocena: 7,5/10
Kapadi nakreśla smutną opowieść o życiu zwykłej dziewczyny o intrygującym głosie, która nie była gotowa na sławę i tak duże zainteresowanie mediów. Reżyser wyraźnie nakreśla historię, dosadnie przedstawiając winnych ciężkiej sytuacji artystki i jej tragicznej śmierci w wieku zaledwie 27 lat. Winne są niedobre relacje z najbliższymi. Z rodziną, która zdawała się nie zauważać problemu ("My daddy thinks I'm fine"), z chłopakiem (a potem mężem), którego zachowanie pogłębiło jedynie uzależnienie artystki. Nie bez winy było też znajdowanie się w centrum zainteresowania mediów, odkąd "Rehab" stało się globalnym hitem. "Chciałabym po prostu robić muzykę" padnie w pewnym momencie z ekranu. Sęk tkwi w tym, że ze sławą przybyło jej więcej obowiązków oraz okazji do świętowania.
Film wzbudza niezwykle silne emocje, przez nakreślenie sytuacji bez wyjścia. W ciemnych barwach ukazuje wpływ mediów na życie artystki. Błyski fleszy zostają celowo podbite, zarówno dźwiękowo, jak i wizualnie, aby ukazać ich niszczącą, nadmiernie ingerującą w życie, siłę.
Obraz nie jest pozbawiony humorystycznych momentów, ukazujących Amy jako zwykłą dziewczynę, która robi to, co kocha. Świetne są w szczególności chwile, ukazujące artystkę prawdziwie przejmującą się swoja pracą. Moment, gdy w Londynie ogląda rozdanie Nagród Grammy, a na scenie pojawia się Tony Bennett, widać, że piosenkarce trudno powstrzymać emocje. „Tato, Tony Bennett”. Mężczyzna jest bowiem idolem artystki, kimś, kogo ogromnie podziwia. Ten moment historii wypada chyba najciekawiej, ukazując jej prawdziwą pasję i zaangażowanie. Równie emocjonująca jest scena nagrywania duetu z Benettem, mająca miejsce kilka miesięcy później.
Dobrym pomysłem było ustawienie piosenek prezentowanych w obrazie w kolejności ich powstawania. Dzięki temu twórcy dodają szerszego kontekstu dla bardzo personalnych tekstów artystki, sprawiając, że stają się one w pełni zrozumiałe. Niezłą ideą było też umieszczenie hitu piosenkarki "Valerie" podczas wyświetlania napisów końcowych, gdyż dzięki temu utwór ten zostaje w głowie na wiele godzin po seansie.
"Amy" to niezwykle ciekawy dokument. Ogląda się go z zaangażowaniem. Dobierając materiał do filmu, reżyserowi udało się ukazać pełny obraz życia artystki, ze wszystkimi najważniejszymi jego elementami. Dzięki temu portret artystki jest wyjątkowo ciekawy i poruszający.
Ocena: 7,5/10