Na początku lutego do polskich kin trafi czarna komedia fantasy „Hansel i Gretel: Łowcy czarownic” („Hansel and Gretel: Witch Hunters”) Tommy’ego Wirkoli („Zombie SS”): dość rewolucyjna wersja baśni o Jasiu i Małgosi, opowiadająca o tym, co się stało, gdy bajkowe rodzeństwo dorosło. Jak sugeruje tytuł, trauma z dzieciństwa zaważyła na całym ich życiu – Jaś i Małgosia zostali łowcami nagród zawodowo polującymi na czarownice. W role tytułowe wcielili się Gemma Arterton („Quantum of Solace”) i Jeremy Renner („The Hurt Locker. W pułapce wojny”), natomiast jedną z wiedźm zagrała Polka Joanna Kulig. Nie byłoby w tej informacji nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że jest to już... piąta aktorska ekranizacja baśni braci Grimm w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy.
Śnieżka po trzykroć
Mówimy tu wyłącznie o wysokobudżetowych adaptacjach konkretnych baśni z hollywoodzkimi gwiazdami w obsadzie, tak się bowiem składa, że postaciom z bajek słynnych braci przytrafiały się ostatnio także ekranizacje animowane („Zaplątani”) oraz liczne „występy gościnne”, czego bodaj najdowcipniejszym przykładem był Zasiedmiogórogród, mityczne miasto z filmów o Shreku, zaludnione przez takie baśniowe gwiazdy jak Kopciuszek czy Roszpunka. Wracając jednak do wspomnianych adaptacji aktorskich, trzeba przyznać, że ich nagły wysyp nawet jak na hollywoodzkie standardy jest czymś zdumiewającym.
Pierwszym zwiastunem nowego trendu była „Dziewczyna w czerwonej pelerynie” z 2011 roku, adaptacja baśni o Czerwonym Kapturku z Amandą Seyfried w roli głównej (baśń zwyczajowo kojarzona z francuskim bajkopisarzem Charles’em Perrault, ale „Rotkäppchen”, czyli „Czerwona czapeczka” to także jedna z baśni braci Grimm – znalazła się już w pierwszej edycji „Kinder und Hausmärchen” z lat 1812-1815).
Choć film spotkał się z chłodnym przyjęciem, utorował drogę kolejnym tytułom. W 2012 r. na dużym ekranie pojawiły się aż dwie reinterpretacje baśni o Królewnie Śnieżce. Pierwszą była „Królewna Śnieżka” („Mirror, Mirror”) w reżyserii Tarsema Singha z Julią Roberts, Lily Collins i Armie Hammerem, kolorowa i krotochwilna komedia z mocno zgryźliwymi odniesieniami do współczesnego kultu młodości i głupoty mediów w ogóle. Druga – „Królewna Śnieżka i Łowca” („Snow White and the Hunts- man”) Ruperta Sandersa z fenomenalną Charlize Theron w roli złej królowej oraz Kristen Stewart i Chrisem Hemsworthem w rolach tytułowych – okazała się niepokojącą wizualnie, mroczną i gorzką opowieścią o walce ze złem, z której nie można wyjść zwycięsko, bo nawet ostateczna wygrana zostaje okupiona zbyt wielkimi stratami, by się z niej bezkarnie cieszyć.
W planach była produkcja trzeciej Królewny Śnieżki, „The Order of the Seven”, ostatecznie jednak z niej zrezygnowano. Film pod banderą studia Disneya miał być luźną adaptacją klasycznej baśni ukazaną w stylistyce kung fu (!). Jego akcja miała rozgrywać się w XIX-wiecznych Chinach, zaś główną bohaterką była młoda Angielka (w tej roli planowano obsadzić znaną m.in. z „Nostalgii anioła” Saoirse Ronan), która uciekła od swojej szalonej macochy do Hongkongu i tam znalazła schronienie u siedmiu mistrzów sztuk walki, zajmujących się zawodowo pokonywaniem smoków, demonów i innych niesympatycznych elementów rzeczywistości. Całość miała szansę przekształcić się w przyjemny film akcji, niestety, problem tkwił w zbyt wysokim, jak na tego typu produkcję, budżecie. A studio Disneya po gigantycznej porażce kasowej „Johna Cartera” zaczęło bardzo starannie przyglądać się każdemu dolarowi do wydania. W efekcie przygotowania do realizacji „Order of the Seven” wstrzymano i to – jak się okazuje, na dobre. Ostatnia wzmianka na temat produkcji filmu pojawiła się w mediach branżowych w maju ubiegłego roku.
Na tym jednak nie koniec. W kolejce do premiery (zapowiedzianej wstępnie na rok 2014) czeka wysokobudżetowy obraz „Maleficent” Roberta Stromberga, będący nową wersją baśni o Śpiącej Królewnie, w którym w postać złej macochy wcielił się nie kto inny, tylko sama... Angelina Jolie.
Bardzo niegrzeczne bajeczki
Ten gwałtowny, bardzo kosztowny (budżet „Maleficent” oszacowano na 200 milionów dolarów) i z komercyjnego punktu widzenia nieco samobójczy wysyp kolejnych przeróbek znanych baśni, wydaje się zjawiskiem na tyle osobliwym, że aż intrygującym. Ciekawe zwłaszcza wydają się w tym kontekście dwa pytania: dlaczego akurat teraz mamy do czynienia z tak nagłym renesansem baśni braci Grimm? I co jest owego renesansu najbardziej charakterystyczną cechą? Tym bardziej że baśnie braci Grimm niejako z definicji nie były historiami niezmiennymi i wraz z upływem lat podlegały licznym ewolucjom. Z prostego powodu. Wbrew obiegowym opiniom Wilhelm Karl i Jacob Ludwig Karl nie byli sadystycznymi bajkopisarzami, tylko wyjątkowo skrupulatnymi językoznawcami. I nie pisali przerażających baśni, tylko opracowywali je na podstawie długoletnich, żmudnych badań nad podaniami i opowieściami ludowymi. W dodatku postawili sobie wyzwanie zaiste imponujące: ich głównym celem było odtworzenie najstarszych wzorców poszczególnych motywów baśniowych, a te – także z dzisiejszego punktu widzenia – wydają się szokujące i makabryczne. W pierwotnej wersji Królewny Śnieżki na życie dziewczyny dybała nie macocha, tylko... jej własna matka, zaś wybawicielem okazywał się nie książę na białym koniu, lecz kochający ojciec i skrzyknięci przez niego lekarze. Z kolei w baśni o Kopciuszku złe siostry spotykała w finale okrutna kara: gołębie wydziobywały im oczy. Tak przerażające opowieści były zapewne szalenie interesujące dla etnografów, językoznawców czy kulturoznawców, tyle że do opowiadania dzieciom na dłuższą metę się nie nadawały. Stąd pierwotne wersje baśni braci Grimm szybko zaczęły ewoluować – już w 1825 roku (czyli 13 lat po ukazaniu się pierwszego tomu pierwszej edycji „Kinder- und Hausmärchen”) pojawiła się wersja baśni braci Grimm znacznie złagodzona w stosunku do oryginału. A z czasem ta tendencja tylko się pogłębiała, w czym niebagatelną rolę odegrała wytwórnia Disneya i animowane adaptacje baśni sławnych braci – zwłaszcza kultowa „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków” z 1937 roku.
Królewny XXI wieku
Jeśli przyjrzymy się bliżej obecnemu hollywoodzkiemu „comebackowi” braci Grimm, okaże się, że ma on jedną cechę charakterystyczną, która łączy wszystkie składające się nań tytuły. A mianowicie okazuje się, że nieodwołalnie skończyła się epoka anemicznych księżniczek, które śpią w szklanych trumnach albo biernie czekają w wieży na księcia z bajki, bębniąc palcami w parapet. Współczesne królewny są aktywne, dzielne, wchodzą w role męskie i się w nich odnajdują – łącznie z sięgnięciem po miecz. Co ciekawe, niekoniecznie jest to ich własna inicjatywa, po prostu życie je do tego zmusza (obie wersje „Królewny Śnieżki”). Podobnie rzecz się ma z postaciami negatywnymi, czyli złymi królowymi i macochami, które również nie są tak jednoznaczne jak dotąd. Czego ukoronowaniem ma być właśnie wspomniany film „Maleficent” opowiadający historię Śpiącej Królewny z punktu widzenia złej macochy.
Jak mówi Angelina Jolie na temat postaci, w którą się wciela: „Przekonywać młode dziewczyny, że jest to pozytywna postać, byłoby trochę ryzykowne, bo wynikałoby z tego, że dobrze jest być złym. - I dodaje: ‒ Ale ta macocha, choć daleka od ideału, tak naprawdę jest wspaniałą osobą. Naszym wyzwaniem jest nie tyle wywrócić całą historię do góry nogami, ile opowiedzieć ją w szerszym kontekście, bez wskazywania palcami winnych”.
Z jednej strony można wysnuć wniosek, że definitywny koniec biernych i uległych bajkowych bohaterek to nic innego jak oczywiste następstwo postępującego od dziesiątków lat równouprawnienia, które obecnie wkroczyło w najbardziej zaawansowany etap – przeniknęło do sfery mitów i symboli. Z drugiej jednak strony warto pamiętać, kto jest owych współczesnych bajek odbiorcą: dzieci i młodzież wychowana na grach komputerowych i wywrotowych dynamicznych animacjach typu „Shrek”, „Toy Story” czy „Auta”. Bierna, nieruchawa, milcząca lub śpiąca bohaterka nie byłaby w stanie przykuć ich uwagi nawet na minutę.
Gdzie ci mężczyźni...
Z trzeciej jednak strony emancypacja księżniczek jest wypadkową wielu czynników, między innymi faktu, że czekanie na Księcia z Bajki nie ma w ich przypadku większego sensu, bo... czekać nie ma na kogo. Książę albo okazuje się wielkim nieobecnym („Królewna Śnieżka i Łowca”) albo zwykłym ciamajdą, który raz po raz daje się pokonać w walce i ogołocić – także w dosłownym tego słowa znaczeniu („Królewna Śnieżka”). Skrajnym przypadkiem jest ubiegłoroczna animacja „Merida Waleczna” studia Pixar, kolejny obraz wpisujący się w nurt reinterpretacji klasycznych bajek. Co prawda scenariusz „Meridy...” jest dziełem oryginalnym, stanowi jednak kompilację powszechnie znanych motywów baśniowych, m.in. odkupienia złego uczynku, ukaranej pychy czy duchowej przemiany pod wpływem ciężkich doświadczeń. Przypomnijmy, że punktem zwrotnym filmu jest scena, w której księżniczka Merida staje do turnieju o własną rękę (!), po czym kładzie na ową – nomen omen – rękę wszystkich do niej pretendentów, bez najmniejszego problemu wygrywając turniej łuczniczy (!!). Inna sprawa, że zadanie ma łatwe – biorący w niej udział trzej młodzieńcy „szlachetnego rodu” są karykaturą typowych baśniowych królewiczów. Pierwszy to monstrualny grubas, drugi pajac, a trzeci łamaga (!!!). O ile w nowych wersjach bajek bohaterki kobiece zaczynają stanowić syntezę elementów kobiecych i męskich, o tyle bohaterów męskich charakteryzuje analiza, rozpad na czynniki pierwsze. Raz za razem wytracają cechy, w które niegdyś byli zaopatrzeni „w pakiecie” i który to pakiet stanowił warunek konieczny ich istnienia. Klasyczny Książę z Bajki, łączący w sobie piękno zewnętrzne (urodę i siłę), wewnętrzne (szlachetność i dzielność) oraz tzw. pochodzenie, powoli staje się obiektem równie rzadkim jak jednorożec. Nawet w bajkach, gdzie – przynajmniej teoretycznie – znajdował się jego ostatni bastion.
Co dalej, chciałoby się spytać. Trudno orzec, choć męskie bezkrólewie raczej nie potrwa długo. Natura, a przede wszystkim Hollywood, nie znosi próżni. Można się więc spodziewać, że w miejsce baśniowych królewiczów pojawią się ich atrakcyjni zastępcy, jak np. tytułowy bohater „Królewny Śnieżki i Łowcy” – człowiek z samego dna drabiny społecznej, w dodatku zapijaczony, złamany i pozbawiony woli życia po osobistej tragedii, który wspólnie ze Śnieżką musi przebyć długą drogę: ona, by odzyskać podstępnie odebrany jej tron, on – by stanąć na nogi. Albo Jaś, wierny druh swojej siostry Małgosi, z którą tworzy doskonale funkcjonujący duet łowiecki. Wiele wskazuje więc na to, że naturalną konsekwencją przemian obyczajowych, a w związku z tym i scenariuszowych, będzie pełne partnerstwo kobiecych i męskich bohaterów bajkowych. Finał dwustuletniej ewolucji, której bracia Grimm dla swoich baśni zapewne nigdy nie przewidzieli.