Jest rok 2008. Połowa października. Trwa walka o fotel głowy amerykańskiego państwa. Kina wyświetlają „W.” Olivera Stone’a, znanego krytyka republikanów i radykalnego przeciwnika George’a Busha juniora. Satyra na teksańskiego kowboja – niekompetentnego i podatnego na wpływy polityka, który w młodości miał niezdrową skłonność do napojów wysokoprocentowych – nie przesą- dziła z pewnością o zwycięstwie reprezentanta demokratów Baracka Obamy, jednak termin wprowadzenia filmu do dystrybucji trudno uznać za przypadek.
Cykl wyborczy
Obraz Stone’a nie należy do wyjątków. Kilka tygodni po pierwszych pokazach „W.” na srebrnym ekranie zagościł „Frost/Nixon” Rona Howarda. Choć reżyser przypomniał historię sprzed trzech dekad, kontekst wyborów 2008 roku z pewnością nie pozostał bez znaczenia. Spowiedź polityczna skompromitowanego w wyniku afery Watergate Richarda Nixona złożona przed mikrofonem brytyjskiego dziennikarza i prezentera Davida Frosta, to bodaj najbardziej empatyczny portret jedynego prezydenta w historii USA ustępującego z urzędu przed upływem kadencji.
Od premiery wspomnianych produkcji minęły cztery lata, więc filmowcy postanowili zafundować nam powtórkę. Korzystając z faktu, że na ubiegły rok przypadła kampania wyborcza, ponownie uderzyli w prezydencką nutę. Zanim rywalizacja Obamy i Romneya dotarła do ostatniego etapu, na amerykańskie ekrany trafił brytyjski obraz „Hyde Park on Hudson” („Weekend z królem”) w reżyserii Rogera Michella, opowiadający historię romansu Franklina Delano Roosevelta (w tej roli Bill Murray) i jego dalekiej kuzynki Margaret Suckley (Laura Linney), a także „Lincoln” Stevena Spielberga, rekonstruujący cztery ostatnie miesiące życia prezydenta naznaczone walką o zniesienie niewolnictwa. Ten drugi obraz w ostatnich tygodniach cieszy się gigantycznym zainteresowaniem. „Na poziomie fabuły to zasługa dwóch elementów charakterystycznych dla tzw. kina prezydenckiego i kluczowych dla każdej interesującej dramaturgii: konfliktu i wyrazistego bohatera” – ocenia Kamil Minkner, politolog badający relacje między kinem i polityką.
Najnowsza produkcja Spielberga – ze zdjęciami Janusza Kamińskiego i głośno komentowaną tytułową rolą Daniela Day- -Lewisa – jest faworytem w batalii o nagrody Brytyjskiej Akademii Sztuk Filmowych i Telewizyjnych (10 nominacji) i wszystko wskazuje na to, że będzie głównym bohaterem gali wręczenia Oscarów (12 nominacji). „To najlepsza prezydencka kreacja w dziejach kinematografii. W przeciwieństwie do portretów filmowych innych prezydentów, często przerysowanych, tu widzimy człowieka z krwi i kości, który u schyłku życia zmaga się z problemami rodzinnymi, podejmuje trudne decyzje polityczne, a przy tym wszystkim zachowuje poczucie humoru. W wykonaniu Daniela Day-Lewisa to po prostu postać kompletna” – zachwyca się Terry Christensen, profesor Uniwersytetu Stanowego San Jose, współautor wydanej kilka lat temu książki „Projecting Politics: Political Messages in American Films”.
„Obraz Spielberga bezpośrednio nawiązuje do dwóch absolutnych klasyków: »Młodego pana Lincolna« z 1939 roku z Henrym Fondą i nakręconego rok później obrazu »Abe Lincoln in Illinois« z Raymondem Masseyem – przekonuje w rozmowie z FILMEM Michael Haas, prezes Political Film Society z Los Angeles, którego celem jest promowanie kina jako medium budującego i kształtującego świadomość polityczną. Szesnasty prezydent Stanów Zjednoczonych to bowiem jedna z ulubionych postaci historycznych w Hollywood, która zdaniem Kamila Minknera dała początek nurtowi kina prezydenckiego. – Za pionierski film w tej kategorii można uznać »Abrahama Lincolna« D.W. Griffitha z 1930 roku. Nie był to może obraz wybitny, jednak całościowo ujmował życie prezydenta w typowej biograficznej konwencji, a nie traktował go jako pretekst czy tło dla ukazania innych problemów – wyjaśnia autor książki „O filmach politycznych. Między polityką, politycznością i ideologią”. Zdarzały się jednak również produkcje, w których postać Lincolna miała znaczenie drugoplanowe, ale stanowiła ważny punkt odniesienia dla fabuły. Za przykład niech posłużą „Narodziny narodu” z 1915 roku w reżyserii wspomnianego D.W. Griffitha, uznawane za jedno z najbardziej nowatorskich dzieł okresu kina niemego.
Stone i Nixonowski przełom
Kino prezydenckie nie żywiło się wyłącznie postaciami z odległej historii, czego dowodem jest „tryptyk prezydencki” Olivera Stone’a, do którego – poza przywołanym wyżej „W.” – zaliczyć trzeba filmy „JFK” i „Nixon”. Pierwszy stawia tezę, że zamach w Dallas zapanowano w efekcie spisku na najwyższych szczeblach władzy, a w jego realizację uwikłane były służby specjalne. W drugim Stone portretuje prezydenta w najczarniejszym okresie jego urzędowania, kiedy na jaw wychodzi afera podsłuchowa. „Stone jest nie tylko jednym z najbardziej płodnych twórców kina prezydenckiego, ale najbardziej rozpolitykowanym amerykańskim filmowcem w ogóle. Moja ocena polityki i historii daleka jest od konspiracyjnych teorii Stone’a, niemniej muszę przyznać, że każdy z jego filmów prezentuje wyraźny punkt widzenia i jest wyzwaniem dla publiczności prowokującym do przemyśleń i dyskusji. Tego samego nie można powiedzieć o większości konkurentów, którzy popadają w pułapkę uproszczeń i stereotypów. Produkcje Stone’a są odważne i ambitne, reżyser wielokrotnie podejmował ryzyko, w przeciwieństwie do swoich kolegów po fachu. Jego obrazy trafiły do publiczności i myślę, że będą oglądane jeszcze przez wiele lat” – prognozuje Terry Christensen.
Opinię amerykańskiego politologa i znawcy kina politycznego potwierdza Kamil Minkner, który za najlepszy film prezydencki uznaje właśnie „Nixona”. „Zamiast przedstawiać epizody z życia tytułowego bohatera, Stone posłużył się tą pos- tacią, by dokonać głębszej interpretacji fenomenu władzy, relacji politycznych czy istoty aktywności politycznej. Dzięki temu powstała uniwersalna opowieść o inteligentnym człowieku, którego korzenie społeczne są raczej skromne i który dzięki własnej ambicji potwierdził tezę, że w demokracji władza należy do ludu. Inna sprawa, że ta władza całkowicie zniszczyła go jako człowieka. Co więcej, reżyser dowiódł, że kino polityczne może być wysmakowane formalnie. Dzięki retrospekcjom i poszatkowanej dramaturgii z zainteresowaniem śledzimy kolejne sceny” – mówi Minkner.
W kontekście filmów prezydenckich, szczególnie poświęconych Nixonowi, nie sposób pominąć opartego na faktach obrazu Alana J. Pakuli „Wszyscy ludzie prezydenta” z 1976 roku, który w rankingach filmów politycznych zawsze plasował się na wysokich pozycjach. Dramat, który wyciągnął na światło dzienne mało znane fakty, szokujące amerykańską opinię publiczną, swój sukces zawdzięcza nie tylko fabule. W równym stopniu przyczyniły się do niego doskonałe kreacje aktorskie Roberta Redforda i Dustina Hoffmana jako reporterów dziennika „Washington Post”, których śledztwo doprowadziło do ujawnienia brzemiennej w skutki afery Watergate.
Warto docenić
Nie wszyscy gospodarze Białego Domu doczekali się jednak uwagi Hollywood. Czasami była to kwestia mało oryginalnej biografii, czasami po prostu braku dobrego scenariusza. „Ucieszyłby mnie film biograficzny poświęcony Jimmy’emu Carterowi, który ucieleśnia idee reprezentowane przez głównego bohatera filmu »Pan Smith jedzie do Waszyngtonu« – to przyzwoity człowiek, który wpadł w pułapkę politycznych machinacji. Carter, bardziej niż jakikolwiek inny polityk amerykański, wyniósł prawa człowieka do rangi ważnej sprawy międzynarodowej, choć jako prezydent USA nie okazywał konsekwencji w działaniu” – przekonuje Michael Haas. I dodaje z uśmiechem: „Jest jeszcze jeden powód, dla którego chciałbym zobaczyć filmową biografię Cartera. To jedyny prezydent, któremu miałem okazję uścisnąć dłoń”.
„Myślę, że brakuje portretu filmowego Ronalda Reagana. I to nie tylko na skalę »Nixona«, ale w zasadzie w ogóle. To przecież jeden z najbardziej popularnych prezydentów, bardzo charyzmatyczny, posiadający konkretny plan polityczny, którego decyzje wzbudzały wiele kontrowersji, choćby program tzw. gwiezdnych wojen. Z drugiej strony był aktorem znanym z westernów czy filmów gangsterskich. Miał niezwykłe życie, to w zasadzie gotowy scenariusz filmowy” – podpowiada Kamil Minkner. Na razie jednak nic nie wskazuje, żebyśmy w najbliższym czasie doczekali się biografii prezydenta, którego polityczna kariera zaczęła się w Holly- wood. W tym roku na ekrany ma wejść kolejny dramat (notabene wyprodukowany przez Toma Hanksa) opowiadający o zamachu na Johna F. Kennedy’ego. Pięćdziesiąta rocznica tego wydarzenia jest przecież równie dobrym pretekstem, jak wybory prezydenckie, na które musimy poczekać do 2016 roku.