W styczniu 1994 roku krakowski Kazimierz nagle zaczęli odwiedzać amerykańscy turyści. Pytali mieszkańców o miejsca, w których Steven Spielberg kręcił „Listę Schindlera”. „Nie mamy pojęcia” – odpowiadali zgodnie z prawdą krakowianie. Słusznie, skoro w Polsce film dopiero czekał na premierę.
Oczywiście o tym, że „Lista Schindlera” powstaje w Krakowie, mówiła wówczas cała Polska. Ale zagraniczni goście pytali o konkretne lokalizacje. I tu pojawiał się problem; „zwykli” widzowie nie mieli możliwości wejścia na plan, a na konfrontację wyobrażeń z gotowym filmem było za wcześnie. Poza tym jeszcze w latach 90. Kazimierz, gdzie nakręcono sporą część zdjęć, uchodził za dzielnicę, na którą ludzie bali się zapuszczać. Wizualnie też niewiele zmienił się od czasów wojny, ekipa Spielberga nie miała zatem kłopotów z przygotowywaniem scenografii.
Teraz na Kazimierzu mieszka około 150 Żydów… i pewnie dziesięć razy tyle studentów. To dzielnica modna, tętniąca życiem, pełna sklepów, galeryjek i hipsterskich knajp. Gdzieś pomiędzy nimi kryją się niewielkie synagogi – dowód na to, że Kazimierz był i jest żydowską dzielnicą.
Na Szerokiej, w samym sercu dzielnicy, kręcono słynną scenę z dziewczynką w czerwonym płaszczyku. Obecnie to tam turyści wpadają na czulent, zupę Jankiela czy gęsie szyjki w sosie, najznamienitsze specjały żydowskiej kuchni. Kilka kroków dalej, przy Ciemnej, Spielberg zrealizował ujęcia z Leopoldem Pfefferbergiem i likwidacją getta. To postać dla całej historii szalenie ważna, a jej dalsze losy mogłyby posłużyć za scenariusz do osobnego filmu. Pfefferberg, jeden z ocalonych przez Oskara Schindlera Żydów, po wojnie wyjechał do Los Angeles, gdzie otworzył sklep z galanterią. Przez 30 lat opowiadał klientom o niezwykłym Niemcu, który uratował życie jemu i 1200 innym osobom. Któregoś dnia jego sklep odwiedził australijski pisarz Thomas Kenneally. Rozmowa z Pfefferbergiem zainspirowała go do napisania powieści „Schindler’s Ark”, na której bazie powstał film Spielberga. „Schindler dał mi życie, więc ja postanowiłem dać mu nieśmiertelność” – powiedział już po sukcesie „Listy Schindlera” Pfefferberg.
Stamtąd już niedaleko do pubu Stajnia, który mieści się na podwórku przy ulicy Józefa. Tam zrealizowano scenę z uciekającymi Żydówkami Hanną i Danką, zaś obecnie okolice Józefa są imprezowym zagłębiem Kazimierza. A przy pobliskim szpitalu Bonifratów powstało ujęcie, w którym mała dziewczynka woła „Do widzenia, Żydzi!”.
Gdzie ich wywożono? Wielu zesłano do obozu w krakowskim Płaszowie. 70 lat później jego teren to nieużytki otoczone szeregiem domków jednorodzinnych i blokowiskiem. O tym, że w tym miejscu wymordowano tysiące Żydów, przypominają pamiątkowe tablice oraz wielki pomnik w hołdzie zgładzonym. I to wszystko – po drugiej stronie ulicy znajduje się galeria handlowa. Ludzie zamieszkali nawet w domu, gdzie podczas wojny hitlerowcy urządzili salę tortur dla więźniów obozu.
I tylko jeden budynek stoi opuszczony. To stary zielonkawy dom z wielkim napisem „Na sprzedaż”, którego od dawna nikt nie chce kupić. Ze względu na jego stan? Chyba nie. Podczas wojny mieszkał w nim Amon Goeth, likwidator gett w Krakowie i Tarnowie, jeden z największych zbrodniarzy II wojny światowej. Tylko w płaszowskim obozie Goeth zabił ponad 500 Żydów, w większości starców, kobiety i dzieci. I choć stracono go w 1946 roku w więzieniu na Montelupich, jego nazwisko wciąż jest w Krakowie żywe.
NOWA ODSŁONA
„LISTY SCHINDLERA”
Z Michaelem Darutym - wiceprezesem Universal Studios Operations Group, który nadzorował prace nad odrestaurowaniem filmu „Lista Schindlera”rozmawia Anna Serdiukow.
Zdecydowaliście się odrestaurować „Listę Schindlera” i wydać ją na Blu-ray w specjalnym ekskluzywnym zestawie. Od czasu powstania filmu minęło 20 lat, zatem to rocznica była punktem wyjścia dla tej inicjatywy, a nie zły stan kopii?
Rocznica na pewno uruchomiła nasze myś- lenie o tym projekcie – warto jednak podkreślić, że chodzi nie tylko o rocznicę filmu, także o rocznicę, którą obchodziliśmy w Universal Studios.
100-lecie istnienia studia.
Tak. Wypadała dokładnie rok temu. Pomyś- leliśmy o stu filmach, które byłyby najlepszą wizytówką Universalu, które najlepiej reprezentowałyby złożoną historię firmy, jej dzieje i dokonania. Ze stu filmów wybraliśmy czternaście, które zdecydowaliśmy się odrestaurować i wydać ponownie na Blu-ray. „Lista Schindlera” była jednym z tych czternastu filmów, obok takich tytułów jak na przykład „Na zachodzie bez zmian”. To sposób na uczczenie jubileuszu, ale też ta inicjatywa ma przypomnieć o filmach, które się nie starzeją i do których warto wracać.
Spośród tych czternastu tytułów „Lista Schindlera” była pod jakimś względem wyjątkowa?
Na pewno. Zresztą tak jest dla całej branży filmowej – „Lista Schindlera” to tytuł, który do dziś stanowi pewien przełom. Chodzi o sposób opowiadania o wojnie, o traumach całych narodów. „Na zachodzie bez zmian” zrealizowano w 1930 roku, to był naturalny wybór i pewnie łatwiej go zrozumieć. Ale właśnie dlatego sięgnęliśmy po „Listę Schindlera”, żeby wskazać, jak ważny jest to tytuł w światowej kinematografii, mimo że to dość młoda produkcja. Zdecydowaliśmy się wydać film na Blu-ray, czyli w jakości, która pozwoli jeszcze bardziej docenić walory obrazu. Zeskanowaliśmy oryginalne negatywy w wysokiej rozdzielczości, zbudowaliśmy przestrzeń filmową niejako od początku, tak by była dopracowana jeszcze lepiej. Skupiliśmy się na detalach – wszystko jest bardziej wyraźne, widać to, jeśli chodzi o ubrania, faktury, tkaniny, włosy – głębia kontrastu jest większa.
Osobnym ważnym punktem prac była dziewczynka w czerwonym płaszczyku.
Ta scena, ten płaszczyk, mają symboliczną wymowę. Poświęciliśmy czerwieni płaszczyka sporo czasu i pracy. Pierwotnie było tak, że gdy dziewczynka szła, wszystko co mijała – drzewa, ludzie, budynki plus ruch dziewczynki – to wszystko wpływało na czerwień jej ubrania. Zamazywało go, kolor nie był stały, po prostu nie utrzymywał się dobrze na czarno-białym tle, nie trzymał się w konturach. Dokonaliśmy korekty barwnej, nadaliśmy głębi kolorom, teraz czerwień wypada lepiej, jest większy kontrast.
Ilu specjalistów pracowało nad odrestaurowaniem „Listy Schindlera”?
Prace trwały 4–5 miesięcy i tak jak w przypadku innych tytułów nad „Listą…” pochyliło się ponad 20 specjalistów.
Steven Spielberg nadzorował prace?
Był zaangażowany na różnych etapach pracy mniej lub bardziej intensywnie. Przychodził do studia, nadzorował skany, pilnował też poziomu kontrastu – od niego zależało, czy będzie większy czy mniejszy. A potem skupił się na czerwonym płaszczyku. Ostatni komentarz, który padł z jego ust po zakończeniu prac i finałowej projekcji: „Lista…” nigdy nie wyglądała tak dobrze. To niebywały komplement.
Dzisiaj dysponujemy zaawansowaną techniką i narzędziami, które pozwalają zmienić oblicze filmu nakręconego wiele lat wcześniej. To niesie ze sobą pokusy, by nie tylko poprawiać perforację i dokonywać korekcji barwnej, ale by po prostu udoskonalić film, poprawiać jego oblicze, dodać na przykład muzykę, zmienić kolejność scen, co może wpływać na treść, przesłanie filmu. Można stworzyć nowy, zupełnie inny obraz. Gdzie leży według pana granica, co można, a czego nie można poprawiać?
Nie można zmieniać wymowy filmu. Świetnie to rozumiał Steven Spielberg. Nie chciał ingerować w przesłanie filmu, zmieniać kolejności scen, muzyki etc. Ma pani rację, narzędzia którymi teraz dysponujemy, mogą stwarzać zagrożenie. Autorzy, nie mając sprzętu na miarę swoich ambicji podczas realizacji filmu, często teraz chcą uczynić go lepszym. Lecz tu nie było nawet takich rozmów. Spielberg był bardzo precyzyjny, ale też ostrożny. Chciał ulepszyć jakość filmu, jakość obrazu, ulepszyć go od strony technicznej, bez zmian merytorycznych. Ale na przykład ścieżki dźwiękowej nie poprawialiśmy w ogóle, została nagrana w tak dobrej jakości w 1993 roku.
Autor zdjęć Janusz Kamiński też był zaangażowany w te prace?
Oczywiście, Steven Spielberg był z nim w stałym kontakcie, konsultował każdą zmianę, ale na odległość.
Czulent na Szerokiej
Dodano: / Zmieniono:
W Krakowie od czasów, kiedy Steven Spielberg kręcił „Listę Schindlera”, wiele się zmieniło. Tylko dom,
w którym mieszkał komendant obozu w Płaszowie, wciąż straszy pustymi oczodołami okien - Jacek Sobczyński