Festiwal festiwali

Festiwal festiwali

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
Kilka dni temu moja teściowa w Warszawie zapytała mnie, czy przyjadę na festiwal. Na który? – odpowiedziałem pytaniem. Namnożyło się ich tyle, że ciężko się połapać. Wydaje się, że niemalże każda ulica ma swój własny, a miasto bez festiwalu nie zasługuje na miano miasta 
- Andrzej Krakowski/Nowy Jork

W

arszawski – padła odpowiedź. Warszawski, ale który? A ile ich jest? Wedle tego, co podaje Onet.katalog, w 2013 roku ni mniej, ni więcej tylko trzydzieści cztery. Jest festiwal filmów o architekturze i reżyserów, którzy nie ukończyli 21 lat; festiwal filmów szkolnych i robionych telefonami komórkowymi, filmów krótkich i długich, zawodowych i amatorskich, dokumentalnych i fabularnych, etnograficznych i poświęconych młodzieży warszawskiej Pragi, filmów górskich, żeglarskich, muzycznych i... katolickich. Nawet słynny szalony Jan Himilsbach dorobił się własnego festiwalu we wrześniu. Są festiwale poświęcone kinematografiom azjatyckim, Ameryki Łacińskiej, hiszpańskiej, białoruskiej i rosyjskiej oraz osobny poświęcony im wszystkim. Żeby było ciekawiej, dwa są o tej samej tematyce – żydowskiej. Jeden w kwietniu, a drugi w październiku. Nie znalazłem tylko festiwalu filmów nieudanych. Ale podejrzewam, iż to kwestia czasu, nim ktoś wpadnie na ten pomysł. Aha! Przecież właśnie wpadłem.

Official Selection w…

Sieć telewizyjna CNN co roku ogłasza listę najdziwniejszych festiwali. W zeszłym roku znalazły się na niej między innymi: Festiwal Filmów o Wąsach w Portland (USA), Przynieś Swój Własny Film w Puri (Indie), Film na Cmentarzu w Sydney (Australia), festiwal 60-sekundowych „parodii słynnych filmów” w Vancouver (Kanada) oraz Międzynarodowy Festiwal Filmów Przypadkowych – do tej pory w Estonii, od przyszłej edycji w Szwecji. Jak łatwo zauważyć, wyobraźnia selekcjonerów nie zna granic.

Skoro już zacząłem grzebać, to postanowiłem sprawdzić, ile jest festiwali na całym świecie. Skontaktowałem się ze specjalistami z portalu poświęconego tej tematyce – www.filmfestivals.com – i dostałem odpowiedź: ponad 4 tysiące. Nie, to nie pomyłka. Najstarszym festiwalem jest wenecki, powstał w 1932 r. Cóż, jak większość dyktatorów Mussolini doceniał rangę kultury i znaczenie filmu w walce ideologicznej. Uznawany za najważniejszy festiwal w Cannes miał premierę w 1939 roku, ale inny dyktator pokrzyżował mu plany i druga edycja musiała poczekać, aż wojna się skończy, czyli do 1946 roku. Niemcy podpisali kapitulację w maju 1945 roku, ale  organizatorzy potrzebowali trochę czasu, by się ogarnąć i mieć co pokazać. Może Bóg stworzył świat w siedem dni, ale podejrzewam, że filmu w tydzień by nie zrobił.

W początkowej fazie celem festiwali była promocja filmu jako sztuki, dziś jest nim promocja samych siebie. Do niedawna producenci zgłaszali filmy na festiwale, mając nadzieję, że znajdą dystrybutora, obecnie - jeśli film nie ma dystrybutora, festiwal nie jest nim zainteresowany. Z drugiej strony nie można się dziwić. Laur na ekranie z nazwą festiwalu podnosi rangę filmu, ale też robi darmową reklamę imprezie. Ile osób może obejrzeć film w Cannes? Tysiąc? Dwa? A ile zobaczy w kinach na całym świecie? Często wiele milionów... I pierwszą rzeczą, która ukaże się na ekranie, będzie: „Official Selection” w Wenecji, Locarno, Mar del Plata i Pcimiu Dolnym.

Przypadki nie istnieją

Kręcąc film, chcemy wierzyć, że jeżeli się uda, jakiś liczący się festiwal zaprosi nas do udziału. Cóż, miło mieć złudzenia. Nie tak dawno, bo niecałe cztery lata temu, podczas lunchu z zaprzyjaźnionym dystrybutorem z Los Angeles, byłem świadkiem następującej sceny. Zadzwonił telefon. Mój znajomy spojrzał na numer i zdziwił się. „Z Europy? O tej porze? To musi być coś ważnego” – i odebrał połączenie. Po drugiej stronie usłyszał głos dyrektora jednego z europejskich festiwali drugiego rzutu. Nękany problemem nie mógł spać. Za niecały miesiąc zaczynały się pokazy, a wciąż nie miał filmu z liczącym się nazwiskiem. Jedyne, co mój znajomy miał do zaoferowania, to niespełniający wymogów regulaminu paroletni już film renomowanego reżysera. Nie kwalifikował się, gdyż nie był wyprodukowany w ciągu przepisowych ostatnich osiemnastu miesięcy. W mojej obecności panowie zdecydowali, że nazwą film „nową wersją autorską”, omijając w ten sposób przepisy i z góry umówili się, że w najgorszym wypadku film dostanie specjalną nagrodę jury. Najwyraźniej obydwaj musieli być zadowoleni z ubitego interesu, gdyż chorobliwie skąpy dystrybutor po raz pierwszy zapłacił za mnie. Przekonałem się wtedy, że nie tyle jakość filmu decyduje o wyborze, ile popularność twórcy.

Skoro już zacząłem od festiwalu filmowego w Cannes, pozostańmy przy nim. Przejrzałem program ostatnich dwudziestu lat, zrobiłem małe zestawienie i sam się zdziwiłem. W latach 1993-2012 filmy Kena Loacha były pokazywane dziewięciokrotnie, w okresie 1996-2011 – Larsa von Triera siedmiokrotnie. Bracia Coenowie byli zaproszeni sześć razy w przeciągu trzynastu lat, a Aleksander Sokurow pięć w ciągu ośmiu. Sześciokrotnie znalazły się w konkursie filmy Michaela Hanekego i Hsiao Hsien Hou, a pięciokrotnie Abbasa Kiarostamiego, braci Dardenne i Nanni Morettiego. Najczęściej pokazywanymi byli Gus Van Sant i Oliver Assayas, jako że zostali zaproszeni trzykrotnie w przedziale czterech lat, a rzadko kiedy reżyser może nakręcić film co roku, czyli tak naprawdę wszystko, co zrobili w tym okresie, szło prosto do Cannes. Jeśli twórca nazywa się, załóżmy, Pedro Almodóvar, Marco Bellocchio, Mike Leigh, Aki Kaurismaki, Atom Egoyan, Wong Kar Wai, Wim Wenders lub Manoel De Oliveira, i produkuje kolejny film, w lutym prawdopodobnie może oczekiwać telefonu z południa Francji z zapytaniem, czy skończy go do maja. Z De Oliveirą selekcjonerzy powinni się trochę pośpieszyć, bo zaczął robić filmy jeszcze w epoce kina niemego. Sędziwy reżyser ma już swoje lata, dokładnie 104 miną w tym roku, ale nadal jest aktywny. Ostatni projekt „Gebo and the Shadow” zrobił w ubiegłym roku, a niedawno właśnie zaczął następny, „The Church of the Devil”. W ciągu swojego długiego życia należał do grupy wybrańców wielokrotnie zapraszanych do Cannes. W ciagu ostatnich dwudziestu lat jeden reżyser pokazywany był dziewięciokrotnie, jeden siedmiokrotnie, trzech sześciokrotnie. Czterech twórców znalazło się w konkursie pięć razy, czternastu cztery, a dwunastu trzy... Przypadek? Nie wydaje mi się... Przypuszczam, że moi koledzy matematycy, specjaliści od rachunku prawdopodobieństwa, mnie tu poprą.

Więcej w najnowszym numerze miesięcznika FILM.