Traktowani jak tania siła robocza umierają powoli na gnijącej, zdewastowanej trzeciej planecie od Słońca. Tracą zdrowie w fabrykach, wałęsają się po ruinach miast, próbują przetrwać wśród ogólnego bezprawia i degrengolady.
Jednak „powstaną, których dręczy głód”. A dokładniej – w imieniu ludu Ziemi – Matt Damon. To on, skażony promieniowaniem, postanawia otworzyć ciemiężonym drogę do lepszej rzeczywistości. Na przekór strażnikom i maszynom strzegącym status quo.
Blomkamp wyrósł na gwiazdę intelektualnego science fiction dzięki „Dystryktowi 9”. Reżyser ma wyobraźnię i oko do postapokaliptycznych przestrzeni, umie tworzyć na ekranie atmosferę. A w filmach o przyszłości komentuje teraźniejszość. W „Elizjum” odbijają się echa współczesnych protestów oburzonych. Pojawia się też wątek nielegalnych imigrantów i bezwzględnej polityki władz Elizjum wobec przyjezdnych. Obok George’a Clooneya Matt Damon wyrasta na czołowego aktora zaangażowanego Ameryki. Od wielu lat bierze udział w dyskusjach o kształcie demokracji w USA, świadomie wybiera role w filmach społecznych. Stał się twarzą wroga korporacji i banków, Jasona Bourne’a, zagrał w „Promised Land” Van Santa, „Green Zone” Greengrassa czy „Contagion. Epidemia strachu” Soderbergha.
Metafora stworzona w „Elizjum” nie jest może bardzo wysublimowana. Jednak Blomkamp intrygująco odświeża formułę science fiction i precyzyjnie dopracowuje wizję rzeczywistości. Potrafi osaczyć widza, sprawić, aby poczuł odór slumsów postapokaliptycznych czasów. I jeśli każe swoim bohaterom biegać z pistoletem, robi to w słusznej sprawie. To już dużo.
Krzysztof Kwiatkowski, Wprost
„Elizjum”, reż. NeilL Blomkamp, UIP