„Strażnicy Galaktyki” to także film głęboko zakorzeniony w popkulturze, a konkretniej – w jej dokonaniach z początku lat 80 i wcześniejszych. Nie chodzi tu tylko o świetną ścieżkę dźwiękową, wypełnioną świetnymi melodiami z tamtego momentu muzycznej historii, ale i o rozwiązania rodem z filmów tamtej ery, jak i liczne nawiązania do tamtej kinematografii. Nie bez przyczyny ludzie wspominają o inspiracjach Kinem Nowej Przygody, wyłapując w filmie podobną optykę prezentowania treści. Przecież niektóre sceny działają niemalże jak niecodzienny hołd dla klasyków tego nurtu. Weźmy na przykład scenę otwierającą film, tuż po napisach początkowych. Skojarzenia z „Poszukiwaczami Zaginionej Arki” są nieuniknione, gdyż miejsce akcji wyjątkowo wyraźnie przypomina grobowiec z filmu o przygodach Indiany Jonesa (czekałem tylko aż jakaś wielka kula zacznie gonić bohatera :P). Awanturniczy sposób zachowania postaci również przywodzi na myśl niepokornych bohaterów tamtych obrazów, a sekwencji walk w kosmosie nie powstydziłby się sam Lucas, czy Abrams, który przejął od niego pałeczkę w tworzeniu uniwersum „Gwiezdnych Wojen”. Wartym nadmienienia jest też nawiązanie do legendarnego ziemskiego bohatera, jakim jest… Kevin Bacon. Historia o jego wyczynach staje się inspiracją, wzorem do podążania dla naszych bohaterów. A wszystko to za sprawą magicznego urządzenia, zwanego walkmanem. „Strażnicy Galaktyki” to film, który sam siebie nie traktuje poważnie, dzięki czemu przysparza tak doskonałej dawki rozrywki.
Tym, co w największej mierze stoi za sukcesem filmu jest humor, humor i jeszcze raz humor. „Strażnicy Galaktyki” to opowieść piekielnie zabawna – bohaterowie rzucają dobrymi tekstami jak z rękawa, a ich wzajemne przekomarzanki słowne stanowią jedne z najlepszych momentów całej historii. Poziom humoru jest tak dobry i pełny popkulturowych smaczków, że każdy widz rozkochany w dziełach kultury powinien bawić się znakomicie. Ważnym jest, że opowieść Jamesa Gunna chwilami jest lekko autoironiczna (niektóre uwagi Rocketa to małe perełki w doskonały sposób komentujące to, co widzimy na ekranie) i nienachalnie oddziałowująca na emocje widza.
Wartym wynotowania jest także fakt, iż „Strażnicy Galaktyki” bardzo zgrabnie wpisani są w całe uniwersum Marvela, prezentując postaci, które spotkaliśmy już w scenach po napisach poprzednich filmów. Jednocześnie – jest to pierwszy film studia od dłuższego czasu do którego seansu tak naprawdę nie trzeba się przygotowywać. W zalewie obrazów z Drugiej Fazy Marvelowych przygotowań do Avengers 2, ten jeden można oglądać zupełnie w oderwaniu od poprzedników, gdyż stanowi osobny byt, które jednak drobnymi sposobami połączony jest z resztą filmowego uniwersum.
Na „Strażnikach Galaktyki” bawiłem się wyśmienicie, wielokrotnie śmiejąc się do rozpuku i wzruszając na scenach ukazujących emocjonalną bliskość bohaterów. Marvel zrobił to ponownie. Dał ludziom porywający film, który chce się oglądać w kółko i który doskonale przemawia do wewnętrznego szesnastolatka w każdym z nas. Tym razem dokonał tego przy pomocy szopa pracza i humanoidalnego drzewa. Brawa, brawa i jeszcze raz brawa! Marvel, you are genius and I am so hooked on a feeling you’re movie gave me! :D
Ocena: 9/10 <3
Film jest tak dobry, że wychodząc z kina, człowiek krzyczy aż: „Ja chcę jeszcze raz” i jest w stanie płynnie przejść z jednego seansu na drugi (co zresztą prawie wczoraj uczyniłem, ostatecznie jednak drugi seans odbywając dzisiaj).
PS. W filmie jest też scena, która spodobała mi się ze względu na pewne podobieństwo podobnego zagrania z najnowszego, czwartego sezonu „Gry o Tron”. Nie można tu mówić o celowym nawiązaniu, jednak sposób artykulacji oraz podobieństwo sytuacji jest widoczne.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.