David Cronenberg napisał książkę! Równie dobrą co jego najlepsze filmy.
„Mapy gwiazd” rozczarowały mnie. Miałam wrażenie, że w dzienniku patologii prowadzonym przez Davida Cronenberga od roku 1975 (odbyła się wówczas premiera „Dreszczy”, pełnometrażowego debiutu reżysera) nie przybyło ani jedno nowe zdanie. Po pierwszą powieść w dorobku mojego ulubionego Kanadyjczyka, „Skonsumowaną”, sięgnęłam więc z pewną obawą, czując się niemal jak Indianin błagający o deszcz: „proszę, bądź dobra, proszę, miej TEN klimat!”. O jaki klimat chodzi, wie każdy, kto widział „Muchę”, „Crash: Niebezpieczne pożądanie”, „Wideodrom” czy „eXistenZ” (tak prezentuje się moja Cronenbergowska czołówka). Zwykło się je nazywać „biologicznymi horrorami”, w których genetyczny determinizm i wynikająca z niego trwoga przenika się z perwersyjną fascynacją transformacjami ciała oraz nowoczesną technologią. Jak widać indiańskie bóstwa mi sprzyjają, gdyż książka ta mogłaby nie mieć okładki – styl jej autora jest wystarczającym podpisem.
Zawsze uderzała mnie „sterylność” filmów Cronenberga. Ich atmosfera ma w sobie coś z przyprawiającej o ciarki sali operacyjnej, w której dokonuje się celebracja słabości ludzkiego ciała. Wyobraźcie sobie więc moją satysfakcję, gdy w jednym z początkowych rozdziałów „Skonsumowanej” znalazłam opis następującej sytuacji: młoda kobieta leży na stole operacyjnym, nad nią zaś krząta się chirurg, który wprowadza do jej chorobowo zmienionych piersi dziesiątki radioaktywnych granulek. Ten jednocześnie przerażający, surrealistyczny i fascynujący proces uwieczniany jest przez dziennikarza uzbrojonego w aparat fotograficzny najnowszej generacji. Uroda pacjentki i delikatna odmiana akrotomofilii (pociągu do osób z amputowanymi kończynami) sprawiają, że mężczyzna czuje się seksualnie pobudzony. Przecież to czysty Cronenberg, Cronenberg jak zza kamery „Crash” wyjęty.
Kolejny obrazek: po miłosnych igraszkach kobieta fotografuje iPhonem przyrodzenie swojego kochanka. „Zaczęła oglądać zdjęcie, po czym zachęcona jego bezwzględną wyrazistością pocałowała je. Jej usta zostawiły na ekranie rozmazane ślady spermy. Fetyszyzm dóbr materialnych w najlepszym wydaniu”. „Skonsumowana” pełna jest scen, które wypadłyby fenomenalnie na ekranie, tak jak „całus” z nasienia złożony na technologicznym cudeńku. Bohaterowie powieści, para dziennikarzy-fotografów, swoje zamiłowanie do najnowszych modeli aparatów, obiektywów i dyktafonów nazywają „technoseksem”. Dlatego spośród postaci pojawiających się w obrazach Cronenberga najbliżej im do tych ze wspomnianego już dwukrotnie „Crash”. Dla przypomnienia – w filmie do osiągnięcia seksualnej satysfakcji prowadziło oglądanie lub odtwarzanie wypadków samochodowych. W powieści odczuwa się tej sam rodzaj perwersyjnej erotyki. Różnica polega tylko na tym, że podniecające zdobycze cywilizacyjne ze „Skonsumowanej” mają mniejsze wymiary.
Mogłoby się zdawać, że na starość (stuknęły mu już 72 lata) filmowiec złagodniał, stracił pazur, tak jak choćby niegdyś bezpardonowy Woody Allen. „Skonsumowana” przeczy tej tezie; Cronenberg-literat ma w tej chwili więcej świeżych pomysłów i odwagi niż Cronenberg-reżyser. Gorzej niestety thriller ten wypada od strony formalnej. Autor bardzo chciał, by cała historia (rozpoczynająca się od dwóch niezależnych wątków) zazębiała się i sprawiała wrażenie misternej układanki, jednak w staraniach tych poszedł na łatwiznę. Ostatecznie niesamowite zbiegi okoliczności zabijają wiarygodność opowieści i psują co nieco zabawę. Nie na tyle jednak, aby pozycję tę Wam odradzić; jest ona obowiązkowa dla wszystkich, którzy kiedykolwiek poczuli się zaintrygowani Cronenbergowskim światem w fazie mutacji i transformacji.
Zawsze uderzała mnie „sterylność” filmów Cronenberga. Ich atmosfera ma w sobie coś z przyprawiającej o ciarki sali operacyjnej, w której dokonuje się celebracja słabości ludzkiego ciała. Wyobraźcie sobie więc moją satysfakcję, gdy w jednym z początkowych rozdziałów „Skonsumowanej” znalazłam opis następującej sytuacji: młoda kobieta leży na stole operacyjnym, nad nią zaś krząta się chirurg, który wprowadza do jej chorobowo zmienionych piersi dziesiątki radioaktywnych granulek. Ten jednocześnie przerażający, surrealistyczny i fascynujący proces uwieczniany jest przez dziennikarza uzbrojonego w aparat fotograficzny najnowszej generacji. Uroda pacjentki i delikatna odmiana akrotomofilii (pociągu do osób z amputowanymi kończynami) sprawiają, że mężczyzna czuje się seksualnie pobudzony. Przecież to czysty Cronenberg, Cronenberg jak zza kamery „Crash” wyjęty.
Kolejny obrazek: po miłosnych igraszkach kobieta fotografuje iPhonem przyrodzenie swojego kochanka. „Zaczęła oglądać zdjęcie, po czym zachęcona jego bezwzględną wyrazistością pocałowała je. Jej usta zostawiły na ekranie rozmazane ślady spermy. Fetyszyzm dóbr materialnych w najlepszym wydaniu”. „Skonsumowana” pełna jest scen, które wypadłyby fenomenalnie na ekranie, tak jak „całus” z nasienia złożony na technologicznym cudeńku. Bohaterowie powieści, para dziennikarzy-fotografów, swoje zamiłowanie do najnowszych modeli aparatów, obiektywów i dyktafonów nazywają „technoseksem”. Dlatego spośród postaci pojawiających się w obrazach Cronenberga najbliżej im do tych ze wspomnianego już dwukrotnie „Crash”. Dla przypomnienia – w filmie do osiągnięcia seksualnej satysfakcji prowadziło oglądanie lub odtwarzanie wypadków samochodowych. W powieści odczuwa się tej sam rodzaj perwersyjnej erotyki. Różnica polega tylko na tym, że podniecające zdobycze cywilizacyjne ze „Skonsumowanej” mają mniejsze wymiary.
Mogłoby się zdawać, że na starość (stuknęły mu już 72 lata) filmowiec złagodniał, stracił pazur, tak jak choćby niegdyś bezpardonowy Woody Allen. „Skonsumowana” przeczy tej tezie; Cronenberg-literat ma w tej chwili więcej świeżych pomysłów i odwagi niż Cronenberg-reżyser. Gorzej niestety thriller ten wypada od strony formalnej. Autor bardzo chciał, by cała historia (rozpoczynająca się od dwóch niezależnych wątków) zazębiała się i sprawiała wrażenie misternej układanki, jednak w staraniach tych poszedł na łatwiznę. Ostatecznie niesamowite zbiegi okoliczności zabijają wiarygodność opowieści i psują co nieco zabawę. Nie na tyle jednak, aby pozycję tę Wam odradzić; jest ona obowiązkowa dla wszystkich, którzy kiedykolwiek poczuli się zaintrygowani Cronenbergowskim światem w fazie mutacji i transformacji.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.