Oto Lew Demidow (Tom Hardy), przykładny funkcjonariusz Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego, dostaje zlecenie, z którym personalnie się nie zgadza. Mimo wykonania zadania, jego efekt nie satysfakcjonuje przełożonych, w związku z czym degradują go i wysyłają do małej mieściny, gdzie ma pomagać lokalnemu oddziałowi milicji. Tam rozpoczyna śledztwo na własną rękę w sprawie tajemniczych mordów, które mają miejsce na terenie całego kraju. Władza/System nic z nimi nie robi. W końcu „w raju nie ma morderstw”, jak wielokrotnie słyszy się na ekranie.
Gdyby reżyser skupił się tylko na głównym wątku, ukazując przemianę, która zajdzie w bohaterze Toma Hardy’ego pod wpływem niezgody na polecenia przełożonych, seans należałby do bardzo udanych. Niestety, reżyser próbuje opowiedzieć zbyt wiele historii, przez co żadna nie budzi takiego zainteresowania, jak powinna. Dostajemy więc zarówno wspomnianą walkę Jedynego Porządnego Obywatela przeciwko Systemowi, sprawę tajemniczego mordercy dzieci, bazującą na prawdziwej sprawie Rzeźnika z Rostowa, rodzinny dramat między dwójką głównych bohaterów, jak i próbę opowiedzenia o różnicach między wielkim miastem, a małą mieściną. Przy czasie ekranowym zbliżającym się do dwóch i pół godziny, teoretycznie każdy ze wspomnianych wątków zdąży się rozwinąć. Prawda jest jednak taka, że skacząc od wątku do wątku, rozmywa się gdzieś znaczenie i siła oddziaływania tych opowieści. Ponadto wiele czasu dostają kadry, przedstawiające pędzące pociągi, które łopatologicznie ukazują, że oto nastąpi relokacja bohaterów. Ta tendencyjność stanowi zresztą jeden z elementów całej opowieści, gdyż większość ważniejszych sentencji zostanie powtórzonych na ekranie tyle razy, że zamiast podbić ważność wypowiadanych słów, stworzą one jedynie pustosłowie.
Aktorzy starają się jak mogą, by utrzymać film w ryzach. Nie mają jednak łatwego zadania z powodu scenariuszowego przeładowania treściami. Tom Hardy z udawanym rosyjskim akcentem, wymawia słowa w tempie żółwia, a jego scenom z Noomi Rapace brakuje prawdziwej chemii. Niemniej chwilami bywa wiarygodny. Gary Oldman pojawia się na ekranie w połowie seansu, nie wnosząc niestety do obrazu ani odrobiny świeżości. Najciekawiej z nich wypada chyba Paddy Considine, który posiada najbardziej zaskakującą scenę całego filmu, umiejętnie poprowadzony mylny trop. Polski akcent w postaci epizodycznej roli Agnieszki Grochowskiej wypadł całkiem przyzwoicie. Niestety pozostający w mojej pamięci występ aktorki w „Obcym ciele” zepsuł mi jej odbiór jako poważnej aktorki, a trzykrotny krzyk o śmierci syna brzmiał jak „Lostowe” „They took my son”. Mimo tych mankamentów, rola Polki nawet się broni.
„System” jest filmem, który wchodzi na polskie ekrany w aferze skandalu, którym był zakaz pokazywania go na terenie Rosji. Argumentacją tego faktu, jest to, iż obraz powiela obiegową opinię o surowości systemu władzy oraz zapatrzeniu funkcjonariuszy w swojego Jedynego Przywódcę, mijając się tym samym z prawdą. Patrząc jednak na „Child 44” jedynie z perspektywy filmowej, dostrzeżemy, że sceny, które robią duże wrażenie, zalewa sos niepotrzebnych momentów, które niewiele wnoszą do fabuły, niepotrzebnie ją tylko rozwlekając. Mimo ciekawej historii, obraz jest dość toporny. Poprowadzony bez polotu, głębszego zanalizowania pewnych zjawisk, płasko. W skrócie: historia – tak, wykonanie – przeciętne. Trudno orzec na ile taki obraz mógłby zagrozić władzy w Moskwie. Zakazując wyświetlania filmu w Rosji, włodarze zdają się sami tworzyć problem, zwracając uwagę opinii publicznej na to, że władza nie chce oglądać sensacyjnego filmu, osadzonego w przeszłości. Tym samym każąc zastanawiać się ludziom co dokładnie kryje się za taką polityczną decyzją. Czy może film dotyka jednak jakiejś ciemnej karty? Gdyby nie decyzje Kremla, film przeszedłby przez kina bez większego echa. Gdy władza zabrania oglądać produkcji, zwykły człowiek aż z ciekawości obejrzy obraz, by dowiedzieć się o co tyle szumu.
Fakt jest taki, że w zasadzie nie wiadomo o co. „Child 44” to bowiem ten rodzaj filmu, o którym można powiedzieć: „gdzieś w tej rozwleczonej formie, kryje się dobre dzieło. Gdyby tylko poleżało trochę dłużej na stole montażowym, miałoby szansę zaistnieć”. „System (Child 44)” przez swoja długość i nieumiejętne połączenie różnorodnych wątków, jest filmem, który nie pozostanie widzowi w głowie. Za dużo w nim ogranych motywów.
Ocena: 6/10
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.